Multikino ma aktualnie zdecydowane pierwszeństwo, jeśli chodzi o wymyślanie ciekawych inicjatyw kinematograficznych czy też akcji w pomysłowy sposób wykorzystujących wielki, srebrny ekran. Było można już obejrzeć koncert Queen z Montrealu, posłuchać U2 i wielu innych zespołów. Było można pograć w Halo – bodaj – Reach i kilka innych tytułów. Była masa zwykłych maratonów filmowych, były bilety po 10 złotych. I jest też coroczna Noc Kina.
Dzięki tej inicjatywie możecie w ciągu jednej nocy nadrobić wiele filmów, które z jakichś powodów ominęliście w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Kupujecie karnet i wraz z nim możecie wybrać się na dowolną konfigurację seansów. Dla przykładu, w tym roku było 11 różnych tytułów i tylko od widza zależało, na których salach ową noc chce spędzić.
Pomysł to świetny i godny pochwalenia, w szczególności, że ceny były bardzo przystępne – od 16 do 19 złotych. Dla osób, które kochają kino, ale nie zawsze mają okazję obejrzeć na srebrnym ekranie wszystko to, na co mieli ochotę, jest to świetna okazja do nadrobienia straconych seansów.
Jednak taki dobór filmów ma też swoje wady. W zakresie tegorocznego repertuaru Nocy Kina widziałem… 9 na 11 filmów, czyli nie za bardzo miałem się po co na nią wybierać. Od dawna brakuje mi maratonów filmowych (czy to zwykłych, czy też takich, jak opisany powyżej), na których pojawiałoby się więcej produkcji niewyświetlanych wcześniej w kinach. Oczywiście, są liczne festiwale, ale te często angażują zbyt dużo czasu. I do tego bywają takimi niewypałami, jak tegoroczny Horror Festiwal, który zabrał mi cztery wieczory z życia, a pokazał może ze dwa ciekawe filmy pełnometrażowe i drugie tyle szortów. Tęsknię za eNeMeFami takimi, jakie były emitowane kilka lat temu – dwa do trzech razy w miesiącu, głównie z jakimś mniej mainstreamowym, ale świetnie dobranym, repertuarem. Kto wie, może Multikino i w tym zakresie kiedyś nas zaskoczy?