Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Nieściszalni – chciałbym taki koncert w swoim mieście

N

Ostatnio tak rzadko oglądałem w kinie nietuzinkowe europejskie filmy, że zapomniałem, ile frajdy można mieć z takiego seansu. Po obejrzeniu „Nieściszalnych” pozostaje tylko jeden wniosek – pora znowu zacząć chodzić na festiwale! Jeśli taka rekomendacja Wam nie wystarcza, zapraszam do przeczytania reszty recenzji.
Pierwsza sprawa – obraz jest, oczywiście, reklamowany jako „film twórców Jabłek Adama”. Co jest prawdziwe tylko po części – otóż, owszem producent wykonawczy jest ten sam i na tym koniec. Jeśli więc oczekiwaliście zbieżności w zakresie nazwisk reżyserów czy scenarzystów, to radzę tę nadzieję porzucić. Mnie akurat ta informacja nawet uspokoiła, gdyż szczególnym fanem „Jabłek Adama” zdecydowanie nie byłem. Choć na pewno miały urok, tego im odmówić w stanie nie jestem.

„Nieściszalni” są opowieścią o siedmiu muzykach – konkretnie: sześciu perkusistach i jednej dyrygentce – którzy mają jedno, proste motto życiowe: „fuck the system”. Nie skończyli żadnych szkół, byli z nich konsekwentnie wyrzucani. Nie potrafią grać w orkiestrach, są z nich konsekwentnie wyrzucani. Ale za to potrafią wycisnąć muzykę z każdego przedmiotu, w każdych okolicznościach i właśnie postanowili swój bunt przeciw sztywnemu kieratowi wnieść na wyższy poziom. Chcą, żeby usłyszało ich całe miasto. Co ciekawe, wszyscy bohaterowie – Sanna Persson, Magnus Börjeson, Marcus Boij czy Fredrik Myhr – wystąpili pod swoimi prawdziwymi nazwiskami (innymi słowy – grane przez nich postacie noszą ich imiona i nazwiska), co nie zdarza się często. Przychodzi mi w tej chwili na myśl tylko jeden film z Chuckiem Norrisem, w którym Chuck Norris grał… cóż, Chucka Norrisa.

W powyższy wątek wplątana jest też historia niejakiego Warnebringa (Bengt Nilsson) – policjanta, który został przypisany do „muzycznej” sprawy. Postać to o tyle ciekawa, że kompletnie głucha na muzykę – dosłownie i w przenośni – co zawsze było cierniem w sercu całej rodziny genialnych kompozytorów i dyrygentów.

Muzycznie „Nieściszalni” są po prostu imponującym widowiskiem – aż ma się ochotę złapać za łyżki i maltretować garnki w kuchni. Co więcej, to nie tylko rozkosz dla ucha, ale też dla oka, gdyż wszystkie utwory zostały świetnie zaaranżowane również w rozumieniu wizualnym. Co powiecie na przykład na koncert na dwie koparki, buldożer i trzy młoty pneumatyczne? Albo jam session na sali operacyjnej? Koncepcyjnie „Nieściszalni” są dla mnie po prostu błyskotliwym majstersztykiem.

Sama fabuła również rozwija się w bardzo ciekawy, niezbyt przewidywalny sposób. A i potrafi przy tym bawić przez cały czas trwania seansu, bombardując widza sporymi ilościami niewymuszonych żartów.

Jeśli macie już dosyć bezpłciowej papki, która okresowo lubi królować w kinach sieciowych, zdecydowanie powinniście wybrać się na „Nieściszalnych”. Nawet jeśli nie jesteście fanami kina europejskiego – to uniwersalna opowieść, która powinna bez problemu trafić do zdecydowanej większości widzów na sali.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x