Nie spodziewałem się, że pisząc recenzję „Millerów” będę w tak szampańskim nastroju. Nie będę tego ukrywał – nienawidzę zwiastuna, promującego ten film. Widziałem go, niestety, z 15 razy, gdyż od dobrego miesiąca był emitowany przed praktycznie każdym seansem. Jest po prostu kiepski – zapowiada kolejną, typową amerykańską komedię. Wszystkie zabawne momenty i tak zostały już ujawnione, cała fabuła jest zdradzona – po co w ogóle fatygować się do kina?
Otóż, jest po co! Jeśli mieliście podobne odczucia do moich, to jest porzućcie, gdyż… „Millerowie”, to najlepsza komedia, jaką widziałem od lat. W moim rankingu przebija pierwsze „Kac Vegas” i bez problemu knockoutuje wszystkie pozostałe, amerykańskie rozśmieszacze. I powiem, poziom tego filmu nawet usprawiedliwia tak słabą zajawkę. Tu masa żartów zabawna jest tylko w kontekście całego filmu i nie da się z nich łatwo zrobić teledysku.
Siła tej produkcji bynajmniej nie tkwi w pomyśle na fabułę – ta, faktycznie, streszczona jest od początku do końca w trailarze. David (Jason Sudeikis) jest drobnym dilerem, żyjącym z rozprowadzania marihuany. Trudna sytuacja życiowa zmusza go do podjęcia się trochę trudniejszej roboty – przemytu z Meksyku. Żeby poradzić sobie z tym problemem, „zatrudnia rodzinę”, która ma odciągać uwagę od szemranej operacji. Tyle w temacie intrygi. Siła tego pomysłu leży w absolutnie genialnie rozpisanym scenariuszu i błyskotliwych dialogach, które sprawiały, że momentami miałem problem złapać oddech w krótkich przerwach od salw śmiechu.
I, szczerze mówiąc, to tyle. Jeśli lubicie się śmiać, „Millerowie” są dla Was. Spektrum żartów jest tak szerokie, że chyba każdy znajdzie coś dla siebie. Choć gagi potrafią być sprośne czy wulgarne, daleko im do prostackich, więc nie musicie się obawiać, na przykład, zgorszenia lub poczucia zażenowania. Niestety, musicie z wyczuleniem słuchać dialogów, gdyż polskie napisy bardzo często nie nadążają za oryginałem i pomijają ogromną część żartów albo nie w pełni oddają ich sens i klimat. Przy czym muszę też uczciwie nadmienić, iż widać, że tłumacz się starał.
Tak, „Millerowie” to chyba seans obowiązkowy dla każdego, kto w najbliższym czasie wybiera się do kina. Albo, jeśli czytacie te słowa na długo po premierze – dla każdego, kto wybiera DVD/VOD na piątkowy wieczór. Dajcie się zaskoczyć. To nie jest kolejna, natychmiastowo parująca z głowy komedyjka – to humorystyczny kombajn, który się po Was przejedzie i zostawi na bezdechu.
I koniecznie obejrzyjcie sceny lecące w trakcie napisów.
Ok, jestem zaskoczona. Faktycznie widziałam kilka razy zwiastun i jeszcze nie udało się „Millerom” mnie zainteresować. A tu takie coś czytam. Hm hmm. No zobaczymy. ;]
Uwierz mi, krzyczałem jak mała dziewczyna, kiedy 12. raz widziałem ten zwiastun w kinie. To miał być absolutnie ostatni film, na jaki bym się wybrał! Tym większe było moje zasko… nie, nie zaskoczenie – mój szok, gdy później przez ponad półtorej godziny się śmiałem. :-]
Kombajn? Naprawdę? Przecież te żarty są żenujące, 90% z nich opiera się na genitaliach i są na poziomie kloaki. Co jest zabawnego w wyśmiewaniu się z zakompleksionego nastolatka??
Komedia bardzo słaba.
http://szczere-recenzje.pl/millerowie/764/
Cóż, kwestia gustu. Dla mnie nie liczy się temat, póki wykonanie jest na wysokim poziomie – żartować da się z prawie wszystkiego. Swoją drogą, jesteś pierwszą osobą, z którą miałem okazję rozmawiać o „Millerach”, a której film się nie podobał (i to tak skrajnie).
Aha, link usunąłem, ponieważ chyba się nie znamy – nie mam nic przeciwko, jeśli stali bywalcy zostawiają linki do swoich materiałów. :-] Ale jeśli ktoś pisze pierwszy, krótki komentarz i wrzuca autoreklamę, to już tak nie do końca jestem przekonany do takiego rozwiązania.