Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Midnight Club: Los Angeles – Tylko dla twardych marines

M

300 kilometrów na godzinę – Midnight Club Los Angeles przekonało mnie, że to jedyna stosowna prędkość do oglądania wielkomiejskiego życia nocą. I o każdej innej porze również.

Rockstar San Diego pojechało po całości i zniszczyło konkurencję. Stworzyło jedno z najbardziej dopracowanych wirtualnych miast o otwartej strukturze, świetnie przemyślany, zręcznościowy model jazdy, oprawę graficzną, która zjada na śniadanie i… cóż, rozłożyło całą konkurencję na łopatki. Nowy Midnight Club jest dokładnie tym, czym Need for Speed Undercover chciałby być. W końcu doczekaliśmy się świetnej freeroamowej wyścigówki, która ustawiła się dokładnie miedzy Burnout Paradise a Test Drive Unlimited, zapełniając tym samym niszę, z którą nie dało sobie ostatnio rady EA.

Jest tylko jedno „ale”. Midnight Club to tytuł tylko dla najtwardszych graczy – tych, którzy nie boją się przegrywać. I dla masochistów – tych, którzy kochają napis „you lose”.

Pierwsze minuty spędzone na ulicach LA to czysta przyjemność. Zgarnąłem pierwszy wóz i dowiedziałem się, że mój protagonista jest kumplem Tonyego (pomyślałem sobie: „Damn, to kumpel Tonyego!”), co otworzyło mi drzwi do wszystkich ekskluzywnych klubów dla bogatych dzieci, lubiących łamać przepisy ruchu drogowego przed pójściem spać. Na dzień dobry zostałem zaproszony do kilku wyścigów z „nowymi kolegami” – musiałem dowieść swej wartości. O ile oni okazali się raczej niewarci uwagi, tak… ja okazałem się raczej niewart uwagi dla wszystkich pozostałych oponentów. Pierwsze uliczne utarczki można uznać jedynie za łatwy tutorial, który ma nas zaznajomić z podstawami. Jednak każde następne zawody potrafią być już czasem trudne wręcz do obłędu. O ile najłatwiejsze – zielone – wyścigi często udaje się wygrać przy pierwszym podejściu, o tyle każdy kolejny szczebel skomplikowania wymaga od nas nauczenia się na pamięć pozycji każdego śmietnika na ulicy. Przypominam, że jest to gra w 100% otwarta – tu nic nie ogranicza sztucznie naszej swobody. Nie pojawiają się żadne widmowe bandy, strzałki, ani tablice z napisami „Run, Forrest!”. W przypadku niektórych wyścigów na właściwy azymut naprowadzają nas jedynie żółte flary, stanowiące odpowiednik checkpointów. Jednak i w tym przypadku możemy do nich dotrzeć w sposób dowolny. Prawda jest jednak taka, że – jak nakazują podstawowe prawidła matematyki – najkrótsza trasa jest tylko jedna, a każda inna sprawia, że tracimy cenne sekundy. Midnight Club to nie gra, w której można tracić cenne sekundy! Przekonałem się o tym już przy pierwszej próbie czasowej, gdzie nawet wyryta na pamięć trasa mi nie pomogła. Dwa zbyt późnie wejścia w zakręt, jedna stłuczka na prostej i już możemy korzystać z opcji „reset”. MC Los Angeles nie wybacza błędów.

Byłoby łatwiej, gdyby nie jeden szczegół. My kupimy mocniejszy wóz, przeciwnicy zrobią to samo. By wymienimy silnik, oponenci nie zostaną w tyle. Ba, zawsze zostawią sobie nawet przezornie zapas kilkunastu koni mechanicznych, by w żadnym wypadku nie ułatwiać nam zwycięstwa. Z jednej strony, zabieg taki sprawia, że nie ma okazji, by się w pełni cieszyć mocą swojego wozu tudzież motoru, skoro inni bez problemu dotrzymują nam kroku. Z drugiej zaś – właśnie dlatego Midnight Club jest nieustającym wyzwaniem. Niestety, sprawia to również, że przy grze Rockstara nie można liczyć na bezstresową partie – tak żeby wypocząć po powrocie z pracy czy szkoły. Zawsze trzeba być skupionym i gotowym na szybką reakcję oraz… ciągłe powtarzanie wszystkich wyścigów. Jak wiadomo, to zabawa nie dla wszystkich. Jeśli jednak ktoś jest wystarczająco wytrwały, to…

Wrażenia z jazdy będą takie same od początku do końca przygody z dzieckiem Rockstara – model sterowania został świetnie wyważony i pomyślany. Główny nacisk został położny na efektowne wchodzenie poślizgiem we wszystkie możliwe zakręty. Jako że LA należy do miejsc tłocznych, a na latarnie i inne wozy trafia się równie często jak na grzyby po deszczu, system „pomaga” nam lekko w omijaniu przeszkód. Żeby się na dobre zatrzymać na jakimś słupie, niezbędne jest idealnie centralnie wymierzony dzwon – w przeciwnym razie jedynie się po nim prześlizgniemy i pojedziemy dalej. Pomijając wysoki poziom trudności, sama jazda po mieście stanowi esencję przyjemności. Duża w tym zasługa prawdziwie tłocznych ulic, gdzie notorycznie wpadamy na kolumnady, liczące po kilka do kilkunastu samochodów. Co ciekawe, po deptakach biegają również piesi, ale niestety/na szczęście są absolutnie nietykalni i zawsze zdążą uskoczyć przed pędzącym Nissanem. Wykreowane w ten sposób Los Angeles jest chyba najbardziej wiarygodną i „żywą” miejscówką, z jaką się dotąd spotkałem.

Pomijając tryb dla jednego gracza, dostaliśmy do dyspozycji sporo opcji multiplayerowych. Oczywiście, mam tu na myśli między innymi całą gamę różnych wyścigów, w których możemy wreszcie sprawdzić swoje umiejętności, nie martwiąc się AI, które i tak zawsze by nas dogoniło. Na ulicach internetu liczy się tylko skill i styl – nic poza tym. Do wyboru twórcy oddali zarówno wyścigi przygotowane przez siebie, jak i edytor tras, dzięki któremu możemy rozsiać checkpointy po całym mieście. Całkiem miłym dodatkiem jest również możliwość pochwalenia się malunkami na swoim wozie oraz ocenianie prac innych graczy.

A skoro już przy malowaniu samochodów jesteśmy – oprawa wizualna Midnight Cluba lśni niczym lakier metalik prima sort. Nie jestem niestety wstanie stwierdzić, na ile dokładnie zostały oddane charakterystyczne miejscówki Los Angeles, gdyż miasta tego po prostu nie znam (choć osoby obyte w temacie twierdzą, że projektanci odwalili naprawdę kawał dobrej roboty). Mogę za to z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to jedna z najładniejszych gier na Xboxa 360! Nie dość, że całe miasto jest bogate w szczegóły, modele pojazdów świetnie dopracowane, a na ulicach panuje ogólnopojęty ścisk, to na dodatek liczba klatek na sekundę nie spada nawet w najbardziej stresowych sytuacjach.

Rewelacyjne wrażenie zrobiło na mnie ujęcie kamery, okraszone przez twórców wiele mówiącą nazwą „Action”. Z pozoru przypomina ona typowy widok z tyłu, lecz wrażenie to szybko zostaje rozmyte po pierwszym wejściu w zakręt. Przy każdym wirażu kamera za zmienia kąt o kilka do kilkunastu stopni – tak, by w sposób możliwie najbardziej efektowy, a przy tym nadal klarowny, ukazać nasze poczynania. A jest na co patrzeć, ponieważ animacja i wszystkie efekty graficzne są po prostu niesamowite.

Oprawa Midnight Club ma jeszcze sporo zalet, na temat których można byłoby tworzyć kolejne akapity tekstu. Z tych najciekawszych, warto wspomnieć o ekranie mapy, stworzonym na wzór tego z Test Drive Unlimited. Gdy tylko chcemy wywołać GPS, kamera szybko oddala się od naszego wozu i przechodzi w tryb „z lotu satelity”, dzięki czemu możemy w łatwy i atrakcyjny wizualnie sposób przejrzeć dostępne wyścigi i miejsca ich startu. Z rzeczy niemalże oczywistych warto też wspomnieć o bogatych możliwościach tuningu optycznego pojazdów. Lakierowanie, nanoszenie różnych wzorów, dobieranie elementów tak poszycia, jak i wystroju wnętrza – to wszystko jest tu obecne i należycie rozbudowane. A że później można, jak już wspomniałem, chwalić się osiągniętymi efektami w sieci, warto się postarać i stworzyć naprawdę unikalną kreację. Na same „ochy” i „achy” zasługuje również strona audio – silniki mruczą wręcz cudownie, a muzyka zachęca do głębszego wciśnięcia pedału gazu. I tak być powinno w każdej ścigałce.

Mimo praktycznie samych zalet, Midnight Club jest dyskwalifikowany jako „gra dla ogółu” przez wspomniany wyżej wyśrubowany poziom trudności. Częste i ciężkie ucieczki przed policją, bardzo trudne do wygrania uliczne zawody, wiecznie słabsze osiągi posiadanej maszyny i zbyt często oglądany komunikat, informujący o sromotnej porażce… To chyba pierwsza gra, przy której chciałem oderwać kierownicę od stołu, pozbawić ją krzyżaka i wepchnąć jej głęboko w d… dolną podstawkę. Prawda jest jednak taka, że im trudniej, tym więcej satysfakcji z sukcesu. Jeśli jesteście w stanie podjąć się tego wyzwania i brakowało Wam dotąd świetnie dopracowanej freeroamowej ścigałki, która nie byłaby ani zbyt bliska symulacji, ani totalnemu arcade’owi, to właśnie znaleźliście sobie zajęcie na kilka następnych tygodni. Powodzenia, będzie wam potrzebne.

2008-12-25. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x