Rzadko wychodzę z kina z myślami typu: na taki film czekałem, taki film będę wspominać jeszcze przez wiele lat. Ale gdy już się taka sytuacja zdarzy… cóż, po pierwsze – jestem wtedy szczęśliwy. Po to właśnie oglądam te setki filmów, by raz na jakiś czas trafić na prawdziwą perełkę, która sprawi, że na sali będę tylko ja i ekran, a cały świat zniknie. Po drugie – czuję się w obowiązku, by powiedzieć innym: idźcie, nie będziecie żałowali.
I właśnie taką produkcją jest „Labirynt”, który opowiada historię o prostym początku i niesamowitym rozwinięciu. Dwójka dzieci zostaje porwana niemalże bezpośrednio spod domu rodzinnego, w biały dzień. Rodzice są zrozpaczeni, media węszą dobry temat, zaś policja od razu stawia swoich ludzi w stan najwyższej gotowości. Na tragedię każdy jednak reaguje inaczej. Detektyw Loki (Jake Gyllenhaal), jak to ma w zwyczaju, poświęca się w pełni sprawie, zarywając kolejne noce, próbując rozwikłać zagadkę. Zaś jeden z ojców, Keller (Hugh Jackman)… niedługo ma się przekonać, jak daleko jest się w stanie posunąć, by odnaleźć swoją córkę.
Fabuła z wierzchu przypomina standardowy kryminał. Jednak, jak powszechnie wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach, zaś owych szczegółów w „Labiryncie” nie brakuje. Przede wszystkim uwagę przykuwa rewelacyjne, absolutnie bezbłędne aktorstwo odtwórców dwóch głównych ról – Wolverine’a i Księcia Persji. Ich gra jest tak wybitna, że brakuje mi słów, by ją opisać – przyczepić się nie mam do czego i jedyne, co mi pozostaje, to naprzemienne używanie takich słów, jak „genialna”, „wyśmienita”, „porywająca” etc. Do tego wszystkiego dochodzi mroczny, ciężki klimat, dokładnie w takim stylu, jaki kocham najbardziej. Całość zaś jest wspomagana świetnie dobraną muzyką i rewelacyjnymi ujęciami.
Przez cały czas nasuwa mi się jedno skojarzenie – „Siedem”, Davida Finchera. I nie jest to skojarzenie bezpodstawne, gdyż obydwa obrazy są bardzo podobnego kalibru pod kątem jakościowym. Przy czym „Labirynt”, choć brutalny, nie posuwa się do tak ekstremalnych scen, jakie mieliśmy okazję widzieć w „Se7en”. I, koniecznie muszę to dodać, porównanie do filmu Finchera bynajmniej nie oznacza, iż „Labirynt jest takim filmem jak Siedem”. Nie, to inny, niezależny obraz, który ma pewne cechy wspólne (w tym, przede wszystkim, wysoką jakość), ale który robi wszystko po swojemu i robi to dobrze.
Jeśli czekaliście na mroczny kryminał, który zawładnie Waszymi myślami, to właśnie znaleźliście.
Nie wiedziałem że taki film istnieje 😀 Dzięki 😀
Zero marketingu, po prostu zero! Sam przez przypadek się o nim dowiedziałem, jak wychodząc z kina zobaczyłem mały plakat z tak obłędną obsadą. Dlatego uznałem, że muszę o nim napisać. :]
Jak to przez przypadek?! Ja kto wychodząc z kina? A nasze teasowanie? http://kapryfolium.pl/?p=7154 Widać, że nie czytasz, że nie kochasz 🙁
Poczułem się rozpracowany. Przepraszam. :-[
Dlaczego sadzisz ze 'Se7en’ jest brutalny? O ile pamietam, to wiekszosc brutalnych scen tam byla niedopowiedziana/niepokazana i trzeba było się domyślac, nie był to festiwal przemocy jak „Piła’;).
„Piła” i „Siedem” to dwa różne typy brutalności. :] A jeśli chodzi o „Siedem”? Przede wszystkim sceny obrazujące kolejne grzechy główne – czego, jak czego, ale dosadności w „obżarstwie” nie brakowało. ;]
Ale w pełni się zgadzam, że „Piła” jest znacznie dosadniejsza, w szczególności wszystkie kolejne części po jedynce.
No w obżarstwie tak, ale częśc była ocenzurowana? Nie wiem jak ujac, nie bylo to pokazane doslownie (chyba w przypadku nieczystosci). Ale ogolnie to sie zgadzam;).
Przyznaję, że nie pamiętam, czy wszystkie grzechy główne były tak dosadnie ukazane. Ale i tak tych kilka wystarczyło, by film wyrył mi się w pamięci po koniec czasów. :]
[…] ponurak Josh Brolin. Po drugie, film reżyserował Denis Villeneuve. Poznałem go, oglądając „Labirynt” i „Wroga” – dwie zupełnie inne, rewelacyjne produkcje. Byłem ciekawy, jak […]