Dobre horrory, w szczególności te z gatunku zawiesistych dreszczowców, trafiają się kinomanom niestety niezwykle rzadko. Na ogół trzeba się cieszyć, gdy na srebrnych ekranach pojawi się chociaż jakiś sprawnie nakręcony slasher, mając dalej nadzieję, że w końcu premierę będzie mieć coś odrobinę bardziej finezyjnego. Cóż, i w końcu mi się trafiło – doczekałem się. Przed Wami „Kobieta w czerni”.
Czuję potrzebę, żeby rozliczyć się z pewnej rzeczy. Otóż, jak zapewne 90% ludzkiej populacji, chodził mi po głowie żart w stylu „Harry Potter i kobieta w ciemni”. Postanowiłem się jednak powstrzymać, ponieważ… ten film jest zbyt dobry i nie zasługuje na to, żeby kogoś już na wstępie do niego zniechęcać. Po drugie, nie zasługuje na to sam Daniel Radcliffe, który, jak mi się wydaje, ma szansę nie tyle odciąć się od swojej roli Horry’ego Pottera, co po prostu przejść nad nią do porządku dziennego i wziąć się za inne kreacje.„Kobieta w czerni” ma wszystko to, co lubię, może też dlatego tak bardzo mnie kupiła. Wiktoriańska Anglia; głównym bohaterem jest Arthur Kipps, który parę lat wcześniej stracił żonę, aktualnie zaś walczy o pieniądze, które umożliwią mu utrzymanie się na powierzchni wraz z malutkim synem i gosposią. Jako że jest na granicy utraty swojej posady prawnika, szef daje mu ostatnią szansę pod postacią wyjątkowo nieprzyjemnej sprawy. Musi wyjechać daleko od Londynu, przejrzeć wszystkie papiery niedawno zmarłych właścicieli pewnego dworu, który ma w niedalekiej przyszłości być wystawiony na sprzedaż. Szybko się okazuje, że nie tylko owa posesja ma swoje mroczne tajemnice, ale również całe miasteczko. Ponoć w okolicy mieszkańcy widują czasem tytułową kobietę w czerni, a to nigdy nie wróży dobrze…
Jako się rzekło – lubię takie filmy. Twórcy postarali się, żeby gęstą niczym brytyjska mgła atmosferę dało się kroić nożem i na mnie wszystkie ich zabiegi zadziałały. Czasem są to proste sztuczki monterskie, czasem klasyczne horrorowe zagrywki. Nie znajdziecie tu zbyt wiele oryginalności – choćby dlatego, że jest to remake horroru z 1989 roku. Horroru, którego jeszcze nie nadrobiłem, więc nie mam porównania. Ale brak owej oryginalności został nadrobiony solidną, rzemieślniczą pracą i rozsiewaniem atmosfery tajemnicy i niepewności wokół widza.
Żeby nie było wątpliwości – w sytuacji, gdy niektóre gatunki filmowe mają tak nielicznych reprezentantów, odkrywczość nie jest dla mnie wyznacznikiem jakości. Mi starczy wtedy solidność i profesjonalne podejście do tematu, a tego w przypadku „Kobiety w czerni” nie brakuje. Na koniec na kilka słów uwagi zasługuje jeszcze Daniel Radcliffe. Jako się rzekło we wstępie – uważam, że ma szansę nie skończyć swojej kariery na „Harrym Potterze”. Zagrał solidnie, nie brakowało mu wiarygodności, nie przypominał na każdym kroku małego czarodzieja. Jedyną uwagę można mieć do roli, w której został obsadzony – mimo wszystko, na ojca czteroletniego chłopca jeszcze nie wygląda, co trochę zwracało na siebie uwagę podczas seansu.
Jeśli macie ochotę na produkcję, która nie zaleje was następującymi po sobie wiadrami flaków, strasząc w bardziej wyszukane sposoby, „Kobieta w czerni” jest zdecydowanie propozycją dla Was. Osobiście, mam nadzieję, że tego typu produkcje będą nam się trafiały znacznie częściej.
No proszę, wybieram się już na ten film do kina od jakiegoś czasu – ta recenzja przekonała mnie w stu procentach. Na coś takiego czekałem od dawna.
Jedno pytanko – czy nawiązanie do Innych faktycznie jest słuszne?
Pojawiają się takie porównania? Osobiście, nie użyłbym takiego. Pomijam już kwestię jakości, ale też klimatu. Nawet nic podobnego mi nie przyszło do głowy podczas seansu. :]
„Film, jakiego nie było od czasów Innych” – mów co chcesz, porównanie jakieś jest. Tak, wiem, że to marketingowa papka i pułapka na gawiedź, ale wolałem się upewnić.
A, na plakacie takie farmazony są… Tak, marketingowa papka. ;]
Bardzo się boję oglądać tego filmy chyba ze względu na to, że nie chcę się zawieść na Danielu, którego uwielbiam od pierwszej części HP:)
Ale z tego co piszesz chyba pora się przełamać:)
M.
Zgadzam się z recenzentem niemalże w całej rozciągłości jego opinii. Po obejrzeniu filmu na dużym ekranie, zdecydowanie mam pozytywne wrażenie.
Dzięki dobremu budowaniu napięcia sytuacyjnego, braku rozlewu krwi i tej całej „mięsnej sieki”, chce oglądać się film z zaciekawieniem w oczekiwaniu na rozwój akcji. Dodatkowego dreszczyku emocji dodaje siedząca obok koleżanka, która z niemałego przerażenia i dużych emocji wykręca Tobie rękę 😉
Mimo wielu negatywnych sądów, iż obsada głównego bohatera nie należy do jednej z trafnych decyzji, moim zdaniem D. Radcliffe wywiązał się ze swojego zadania i całkiem przyzwoicie zagrał.
W oczekiwaniu na kolejne tego typu filmy…
KO
Również czekam na podobne, kolejne filmy – kocham ten klimat. Swoją drogą, z kolegą obejrzeliśmy ostatnio specjalnie starą wersję „Kobiety w czerni” i… nowa jest dużo lepsza. Nie rozumiem tych głosów, które porównywały oba filmy na korzyść oryginału.
I witam na blogu, to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie. :]
[…] „Kobieta w czerni” była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Po pierwsze, była solidnym dreszczowcem, co samo w sobie jest wyczynem i automatycznie wpisało ją na listę filmów, które z czystym sumieniem mogę polecić innym, lubiącym takie klimaty. Po drugie, była ciekawym dowodem na to, że Daniel Radcliffe ma potencjał, by odciąć się od swojej najpopularniejszej kreacji, Harry’ego Pottera. Ba, obronił się aktorsko nawet wtedy, gdy został po prostu źle dobrany do roli i pokazał, że grać potrafi. Właśnie dlatego dałem kredyt zaufania „Aniołowi śmierci”, który miał, niby, kontynuować wątki „Kobiety w czerni”. […]