Kevin Smith jest dla mnie jedną z unikalnych postaci kina – nie tylko amerykańskiego, ale i światowego. Podobnie, jak Woody Allen czy Alfred Hichcock, Smith również ma manierę wplatania siebie w scenariusz i grania w filmach, które sam reżyseruje, zaś jego występy w innych produkcjach dla fanów zawsze są gwarantem przynajmniej kilku wartych uwagi scen. Czy warto jego twórczością się zainteresować? Czy warto go wypatrywać, rozsianego po innych filmach? Wielu osobom może się to wydać kontrowersyjne, ale… tak.
Odpowiedzmy może najpierw na pytanie, czemu uważam, że polecanie Kevina Smitha może być kontrowersyjne. Cóż, wiele osób po prostu uważa go za warchoła, a jego filmy za obrazę majestatu… majestatów. Zdecydowanie licznych majestatów. I, cóż, szczerze mówiąc, czasem ciężko nie przyznać tym kinowym opozycjonistom racji. W końcu mówimy o człowieku, którego filmy noszą takie tytuły, jak „Szczury z supermarketu” czy „Zack i Miri kręcą porno”. Nie brzmi ambitnie. I, gdyby oglądać każdy film kompletnie niezależnie, część z nich taka też jest. Prosta, czasem bez treści, często wulgarna, a dla licznych odbiorców wręcz obraźliwa. Gdy jednak człowiek pozwoli sobie na zanurzenie się w tym absurdzie, zauważy, że Kevin Smith bawi się ze swoim widzem. I to naprawdę wybornie.
Nie potrafię przytoczyć drugiego takiego zestawu filmów w historii kina, w którym pojedyncze obrazy mogą być z sobą fabularnie kompletnie niepowiązane, ale mimo wszystko jako całość niesamowicie zyskują. Dla przykładu, zrobilibyście sobie krzywdę i do filmów Smitha pewnie nigdy byście nie wrócili, gdybyście zaczęli od obejrzenia „Jay i Cichy Bob kontratakują”. Niezależnie od tego, ile filmów pan Kevin nie nakręci, ten zawsze powinno się obejrzeć jako absolutnie ostatni. A najlepiej znać też „Buntownika z wyboru”. Wtedy zaczyna się robić naprawdę zabawnie.
Więc w jakiej kolejności powinno się zapoznawać z omawianymi filmami? Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Na pierwszy rzut zdecydowanie powinny pójść trzy obrazy – „Szczury z supermarketu”, „Sprzedawcy” oraz druga część tychże. To właśnie tutaj poznacie masę elementów, które będą się przewijały później już w praktycznie wszystkich innych filmach. Jest tu i flagowy aktor Smitha, czyli Jason Mewes, w roli kultowego Jaya. Jest też sam Smith, grający postać niemniej kultowego Cichego Boba. Przede wszystkim pojawia się jeden z motywów przewodnich jego twórczości – analiza życia amerykańskiej młodzieży, przesiadującej w sklepach, tułającej się po supermarketach, topiącej smutki w komiksach i wspomnieniach minionych romansów. To opowieści o chłopakach, przed którymi ostrzegała Was Wasza mama, i o dziewczynach, do których Wasz tata nie chciałby mówić per „córko”. Warto przy tym zaznaczyć, że „Sprzedawcy 2” powstali po 12 latach od pierwszej części i jest to mimo wszystko już film w dosyć odmiennym stylu. W przeciwieństwie do „Szczurów z supermarketu” i pierwszych „Sprzedawców”, ma znacznie wyraźniej zarysowaną fabułę, która w ogóle do czegoś prowadzi. Jest przez to może mniej zabawny, ale też sprawia wrażenie bardziej kompletnego pod względem zawartości. Można tu już nawet mówić o pewnej specyficznej refleksyjności.
W drugiej kolejności można zabrać się za dwa filmy – powiedzmy że – romantyczne, czasem nawet lekko – ale naprawdę lekko – ocierające się o komedie romantyczne. Choć bardziej bym powiedział, że to połączenie komedii i romansu, nie będące jednak komedią romantyczną w rozumieniu polskich marketingowców – nie są to więc kolejne produkcje o zakochanym Ashtonie Kutcherze. Zajmijmy się najpierw „Dziewczyną z Jersey”. Zdaje się, że to najnormalniejszy film, jaki Smith kiedykolwiek nakręcił. Jest relatywnie grzeczny, spokojny, nikogo w sumie nie obraża. To dosyć standardowe „love story”, które średnio zapada w pamięci i które jest najgorzej przyjętym przez fanów filmem. Ot, jeśli ktoś ma ochotę na dosyć zwykły film z Benem Afleckiem i J.Lo w rolach głównych, to „Dziewczyna z Jersey” w sam raz się nada. Dużo ciekawiej się robi, jeśli złapiecie za DVD z obrazem „W pogonie za Amy”. Tu mamy historię trudnego romansu przeplataną z typowo smithowskimi motywami. Tu poważna opowieść miesza się z życiowymi poradami dawanymi przez Cichego Boba. I to jest też powód, dla którego ten film powinno się poznawać dopiero po „Szczurach z supermarketu” i „Sprzedawcach” – ponieważ wtedy wiecie, kim jest Cichy Bob i jakie ma zwyczaje. Wtedy jego mowa robi się jednocześnie i poważniejsza, i – mimo wszystko – zabawniejsza.
Przyszła pora na jeden z najmocniejszych strzałów, czyli na „Dogmę”. Tak, to ten film, w którym Matt Damon i Ben Afleck wcielają się w pozbawione fallusów anioły. Już pewnie sam ten motyw starczył wielu osobom do uznania, że ich uczucia religijne zostały obrażone (mowa oczywiście o Damonie i Aflecku w roli posłańców niebieskich; choć może któreś fanki czuły się zawiedzione drugim z rozwiązań fabularnych). „Dogma” wciąga i jest, powiedziałbym, niebezpiecznie zabawna. I stanowi również dowód na to, że Bóg jest kobietą.
Najwyższy czas na tradycyjną analogię obiadową – innymi słowy: zbliżamy się do deseru, więc przyszła pora na ostatnie danie. To jedna z najnowszych produkcji Kevina Smitha, czyli „Zack i Miri kręcą porno”. Na swój sposób łączy ona w sobie cały jego dorobek – mamy tu młodych ludzi, ledwo łączących koniec z końcem i wymyślających możliwie finezyjne sposoby na atrakcyjne zabicie czasu. Ale mamy również niebanalny wątek romansowy w roli głównej. Problemy zaczynają się, kiedy kończy się kasa. Wtedy zaczynają się też najdziwniejsze pomysły. Jak na przykład nakręcenie domowego porno w klimatach Gwiezdnych Wojen w celu zarobienia na ogrzewanie w zimie. Pojawiają się również stara twarz w nowej roli, czyli Jason Mewes i jego holenderski ster.
Wspomniany wcześniej deser podano do stołu. Tak, to „Jay i Cichy Bob kontratakują”, czyli film, który powinniście oglądać na własną odpowiedzialność, najlepiej wtedy, kiedy widzieliście większość lub wszystkie z wymienionych powyżej. To bardzo, ale to bardzo specyficzne kino drogi, w którym pojawia się cała masa nawiązań do kina masowego i do samej wcześniej twórczości Smitha. Z tego, co się orientuję, mało kogo to bawi. Mnie – „stety” bądź niestety – bawiło niezmiernie.
Jako się rzekło we wstępie, Kevin Smith potrafi bawić niezmiernie również swoimi gościnnymi występami w innych filmach, zwanymi też kameo, jeśli ktoś tak woli. Jeśli byliście w kinie na „Szklanej pułapce 4” i znaliście twórczość naszego bohatera, byliście pewnie jednymi z nielicznych, którzy śmiali się w głos, gdy widzom została przedstawiona postać hakera, fanatycznego wielbiciela Gwiezdnych Wojen. Oczywiście, nie mogło też zabraknąć jego obecności w odzie na cześć kosmicznej sagi George’a Lucasa, czyli w „Fanboys”, bardzo sympatycznym połączeniu kina drogi z komedią nastawioną na niszowe żarty.
I tak oto macie przed sobą prawie wszystkie filmy Kevina Smitha. Oczywiście, jeszcze parę produkcji, w których maczał palce, by się znalazło, jak chociażby „Straszny film 3”, którego był scenarzystą, czy „Red State” oraz „Cop Out”, którymi zajmował się od początku do końca przez ostatnie dwa lata, a które w Polsce jeszcze się nie ukazały. Smith to specyficzna postać, którą, według mnie, naprawdę warto poznać. Owszem, jest kontrowersyjny, owszem, jego żarty nie zawsze są najwyższych lotów, ale, nie ukrywajmy, czasem dokładnie tego człowiekowi potrzeba.
Nie jesteś sam, też niesamowicie bawiłam się na „Jay i Cichy Bob kontratakują”. „Dogma” i „W pogoni za Amy” to filmy, które widziałam więcej niż 2 razy, zaś „Dziewczynę z Jersey” oglądałam dokładnie 2 razy 😉 „Zack i Miri kręcą porno” również nie jest mi obce. Jedynie w „Szczurach…” i „Sprzedawcach” jeszcze nie zasmakowałam 🙂
W takim razie naprawdę polecam nadrobienie – w szczególności – „Sprzedawców”. Po prostu cud, miód, malina – w szczególności, jeśli podszedł Ci taki „hardkor”, jak „Jay i Cichy Bob kontratakuj”. :]
(i fajnie, że nie jestem sam)
Ja powiem tak, że „Szczury” jakoś tak słabo przypadły mi do gustu, a powiem, że kocham wręcz postacie Jay-a i Cichego Boba. Sprzedawców 2 oglądałem chyba z 6 razy i za każdym razem płacze ze śmiechu. Jedynkę niestety tylko raz widziałem, ale niedługo przypomnę sobie ją. Widziałem jeszcze „Dogma” i „Kontratakują” i muszę powiedzieć, ze te dwa filmy również są genialne. Niestety nie mogę się zmusić do wzięcia się za poważnego Smitha. Jakieś rady dla mnie?
Nie wydaje mi się, żeby którykolwiek film Smitha był poważny. Każdy ma w sobie komediową zadziorność. Z tych filmów, których nie oglądałeś, osobiście polecam „W pogoni za Amy”. Jest Jay, jest Cichy Bob, jest Afleck i jest bardzo nietypowa komedia quasi-romantyczna 😉
Paweł, w pełni zgadzam się z tym, co napisała Emmi. Nawet ten „poważniejszy” Smith ma masę elementów komediowych (część jest lepiej zakamuflowana, jeśli się nie zna jego twórczości, ale Ty się w niej dobrze orientujesz).
Ja widziałam wszystko Smitha i go uwielbiam pasjami. Sprzedawcy to klasyka klasyk – geniusz w czystej postaci (czemu tu pachnie pastą do butów??)
Ja widziałem tylko „Zack i Miri kręcą porno” (za darmo na Iplexie ^^). Nawet mi się podobało. Miałem za to kilka innych jego filmów na uwadze – chociaż nie z uwagi na niego – więc myślę, że rozszerzę listę i obejrzę te filmy w kolejności w jakiej radzisz :]
PS Filmweb podpowiada mi, że widziałem go jeszcze jako aktora w Fanboys i Daredeviu… nie mam pojęcia kogo tam grał 😛
W Fanboys grał… hm… pojawił się w jednej scenie obok szaletu, razem z Jasonem Mewesem. ;] Jeśli tego nie wyhaczyłeś, to znaczy, że jeszcze dużo nadrabiania Smitha przed Tobą. x]
polecam zobaczyć standupy i q&a smitha, rozwija tam niektóre wątki jerseyowej mitologii + dużo własnych przemyśleń i historii. „kevin smith” w yt i heja 😉
A dziękuję serdecznie za info – chętnie się z tym zapoznam, gdyż, jak chyba się już domyślasz, jestem fanem K. Smitha. :]
Czy ja dobrze kojarzę, że to Twój pierwszy komentarz na moim blogu? Witam. :]