Czasem, wybierając się do kina, człowiek po prostu zakłada, że trafi na film do cna beznadziejny, którego już na wstępie nic nie będzie w stanie uratować przed zapomnieniem. Jeśli trafi się na coś pokroju niedawnego „Skyline”, można mówić o samospełniającej się przepowiedni. Bywa jednak i tak, że stan faktyczny kompletnie widza zaskoczy i zaserwuje dwie godziny naprawdę dobrej rozrywki.
Uporajmy się najpierw z pewnymi faktami. Nie wiem, jak Wy, ale ja się spodziewałem opowieści w skali makro, a nie mikro. Szczerze mówiąc, właśnie to sugerował mi tytuł i trailery. Myślałem, że „Inwazja” będzie nudnawym, boguojczyźnianym zapisem walki dzielnych Stanów Zjednoczonych z kosmicznym najeźdźcą – bez ogniskowania się na jednostkach, tylko, na przykład, na ogóle działań polowych. Okazało się jednak, że jest inaczej, a głównym bohaterem jest batalion marines, który został wysłany z misją ratowania cywili z obszaru zagrożonego bombardowaniem. Efekt tego zabiegu zaś jest taki, że otrzymaliśmy dynamiczny, świetnie nakręcony film wojenny, w którym bohaterowie nie walczą z braćmi innej narodowości, a z obcymi. I mogę spokojnie powiedzieć, że wyszło naprawdę świetnie. Ucieszył mnie właśnie fakt, że „Inwazja” skupiła się na żołnierzach, a nie po raz kolejny na losie szarych zjadaczy chleba, jak to miało miejsce chociażby we wspomnianym wcześniej „Skyline”.
Dużym zaskoczeniem była dla mnie również obsada. Skoro żadne nazwiska nie zostały wymienione na plakatach, nie spodziewałem się zobaczyć nikogo ani dobrego, ani tym bardziej znanego. A tu czekało mnie kolejne miłe zaskoczenie – w głównych rolach zostali obsadzeni świetny Aaron Eckhart czy kochana przez publikę Michelle Rodriguez. Ale nie można umniejszać też roli pozostałych aktorów – cała żołnierska brygada została odegrana naprawdę wiarygodnie.
Przy takim filmie nie sposób pominąć kwestii wizualnej. Wiem, że sporo już mówiłem o zaskoczeniach, ale teraz pora wspomnieć o kolejnym. Otóż, jest to w moim prywatnym rankingu jeden z nielicznych filmów, który nie rozczarował mnie widokiem obcych. Przyznam, że zostali wykreowani całkiem sensownie, choć na pewno też odrywają się całkowicie od pewnej sztampy. Na najwyższe wyróżnienie zasługują też wszelkiej maści efekty specjalne – co tu dużo mówić, dla mnie to już był po prostu fotorealizm i ciężko byłoby mi oczekiwać czegokolwiek więcej. Osobiście, oceniłbym wszystkie wirtualne wybuchy na cztery na pięć Avatarów w skali Camerona.
Żebyście jednak nie mieli wątpliwości – „Bitwa o Los Angeles” nie jest tak do końca bez wad. Wiadomo, siłą rzeczy powiela wiele popularnych klisz. Mamy tu tradycyjne, spokojne wprowadzenie, przedstawiające skrótowo sylwetki żołnierzy. Mamy też zmęczonego życiem sierżanta, który kiedyś stracił większość swoich chłopaków, a teraz znów jest wysyłany do boju i ponownie odpowiada za zdrowie swoich podkomendnych. Z tym nastrojem boguojczyźnianym też nie jest do końca tak, że w ogóle go nie ma – trochę jest, ale od razu dodam, że w naprawdę zdrowych i znośnych ilościach, przynajmniej według mnie. Wiedzcie, że ani razu nie powiała na wietrze amerykańska flaga nad ciałami poległych kosmitów. A to już coś. Nacisk był bardziej położony na siły zbrojne, ale w taki sposób, że nie czułem się obrzydzony – wydaje mi się, że to zasługa przyzwoitych dialogów.
Jeśli lubicie oglądać, jak nasz biedny glob jest maltretowany przez siły z innej planety, „Inwazja” jest zdecydowanie dobrym kinowym wyborem. To solidne kino, które powinno zadowolić fanów efektów specjalnych i intensywnej akcji, połączonej z całkiem sprawnie napisanym scenariuszem. Możliwe, że „Bitwa o Los Angeles” przypadła mi tak bardzo do gustu, ponieważ wzięła mnie z zaskoczenia. Spodziewałem się kinematograficznej porażki, a dostałem solidne kino popcornowe. Taki szok na ogół owocuje lekko – a czasem nawet bardzo – zawyżoną oceną. Co nie zmienia faktu, że dla mnie były to zdecydowanie dobrze zainwestowane pieniądze.
Bardzo dobra recenzja , bardzo dobrego filmu.Mi się podobało że w końcu nie było wszechmocnego pola siłowego ochraniającego obcych , że nie tylko starcia w powietrzu ale normalnie w miescie i normalni żołnierze , którzy się boją a jednak walczą a nie superbohaterowie o nerwach ze stali.
Tak, też podobały mi się te rzeczy, o których wspomniałeś. Motyw z tarczami energetycznymi jest tak oklepany, że bardziej się nie da. I większość – jeśli nie wszystkie – inwazji filmowych miała miejsce w powietrzu, a tu na ziemi. Też duży plus.