Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Hobbit: Bitwa pięciu armii – Pancerne kozy ratują Śródziemie

H

Zdarzyło mi się chyba przy recenzji którejś z części „Hobbita” wspomnieć, że prywatnie to… najchętniej bym obejrzał po prostu w miarę wierną adaptację tolkienowskiego „Tam i z powrotem”. I podkreślam tu to „w miarę”, gdyż zdaję sobie sprawę z faktu, że z adaptacjami jest często jak z tłumaczeniami – albo są wierne, albo są piękne. I choć nie jestem fanem filmowego „Władcy pierścieni”, to uważam, że sprawnie balansował na tej granicy, oferując bardzo miłe widowisko. A „Hobbit”? Cóż, trailery mi sugerowały już te dwa lata temu że na silny związek z książką nie mam co liczyć. Chwilę później pierwszy film bardzo dobitnie to zresztą udowodnił. Druga część wydała mi się ogólnie wymęczona, więc do trzej postanowiłem podejść w trochę odmienny sposób, by zwiększyć swoje szanse na dobrą zabawę.

Uznałem, że skoro i tak nie dostanę upragnionej ekranizacji książki z dzieciństwa, to w końcu przestanę jej oczekiwać. Zdecydowałem się, że do kina po prostu przejdę się na jakiś „pre-sequel” filmowego „Władcy”. I to była świetna decyzja, gdyż Bilbo Baggins szczególnie często na ekranie nie gościł. Uczciwie też przyznaję, że tolkienologiem nie jestem i pewnych wydarzeń po prostu nie rozumiałem. I nie mam pojęcia, co musiałbym przeczytać, żeby szczerze powiedzieć, że naprawdę wiem, „co artysta miał na myśli”. Ale obstawiam, że wśród lektur obowiązkowych znajdują się nie tylko „Silmarillion” i „Niedokończone opowieści”, ale też ulubiona książka kucharska mistrza oraz notatki poczynione na serwetkach.

Jako się rzekło, nie przejmowanie się powyższymi kwestiami okazało się sensownym pomysłem, ponieważ… na „Bitwie pięciu armii” bawiłem się naprawdę całkiem przyzwoicie. To ładne widowisko, z pięknymi krajobrazami, dobrymi zdjęciami, świetnymi strojami i sprawnie nakręconą akcją. Choć finałowa bitwa nie zrobiła może na mnie aż takiego wrażenia, jak ta o Helmowy Jar, nie mogłem jej odmówić przyjemnego dla oka efekciarstwa. Zresztą, była to jedna z tych scen, które trwały… a, chyba dobrą godzinę. Zmiany planów były dynamiczne, a losy bohaterów atrakcyjnie pokazane. Może z raz zdarzył się poważny przerost formy nad… nad… raczej nie nad treścią, ponieważ tej tu wiele nie było. To był już chyba czysty przerost formy nawet nad samą formą – prawdziwe, nieskończone zapętlenie owego przerostu. Żeby za dużo nie zdradzać, wspomnę tylko, że scena angażowała Legolasa w dosyć, nazwijmy to, nieważkiej sytuacji.

W pewnym sensie to jest wszystko, co można napisać o ostatnim „Hobbicie”, bez zagłębiania się w nadmierne detale fabularne. To po prostu bardzo ładny film, w którym w końcu coś się dzieje. Skończyły się klasyczne sceny „spacerów” przez nowozelandzkie rubieże, bohaterowie nie mają dokąd iść, ponieważ w końcu do celu przecież doszli. I tak oto, po pięciu czy sześciu godzinach wprowadzenia, w końcu można było przejść do rzeczy. Ze wszystkich trzech części, ta była dla mnie zdecydowanie najlepsza, gdyż dała mi odrobinę czystej, kinematograficznej przyjemności. Ale przy całej swej estetyce, „Hobbit” dalej pozostał raczej wydmuszką. Jest ładny, ale jeśli ktoś będzie chciał się skupić mocniej na fabule, to, według mnie, srogo się zawiedzie. A czemu? O tym rozpisałem się trochę mocniej w części spoilerowej poniżej.

Ach, i jeszcze jedna rzecz, zanim pójdziemy dalej. To troszkę spoiler, ale… niech będzie, napiszę. Śródziemie zostało uratowane przez kozy w zbrojach płytowych! „Bitwa pięciu armii” (kozy były piątą armią, na pewno) to jeden z najlepszych filmów fantasy, gorąco polecam. 11/10, dziękuję za uwagę.

A teraz na poważnie: przejdźmy do lekkiego rozbijania filmu na atomy.

Jeden spoiler by wszystkimi rządzić

Zanim usiadłem do tekstu, długo się zastanawiałem, jak w ogóle ugryźć temat fabuły tak ostatniego „Hobbita”, jak i dwóch poprzednich części. Przede wszystkim, nie mam pojęcia, co właściwie Peter Jackson chciał osiągnąć. Jeśli „Hobbit” miał być preludium do „Władcy pierścieni”, to… chyba można było po prostu zekranizować „Hobbita” i wszystko nadal by się zgadzało, prawda? W jakimś stopniu miałem wrażenie, że nowa trylogia twórcy genialnej „Martwicy mózgu” jest raczej rozbudowanym „fan fiction” niż faktyczną adaptacją prozy Tolkiena. I że całość tak bardzo odjechała od oryginału, że ciężko tu już mówić w ogóle o jakichś porównaniach. Ale jako się rzekło, tolkienologiem nie jestem i możliwe, że „prawdziwy Hobbit” faktycznie miał tak wyglądać. Nie wiem.

Ale nawet jeśli tak by faktycznie było, to mam pod kątem całości inny zarzut. Ten film trwa łącznie coś około ośmiu godzin. Napiszmy to jeszcze raz, wykrzyczmy nawet: OSIEM GODZIN. I moje skromne pytanie brzmi… czy to naprawdę za mało czasu, by pozamykać wątki? W drugiej części poznajemy Barda. Bard jest ważny dla fabuły, sporo „Pustkowia Smauga” jest mu poświęconego. W „Bitwie…” też istotności nie można mu odmówić. Dlaczego więc jego wątek nagle się urywa? Jego ostatnia kwestia to bodaj coś w stylu: „chodźcie, pokażmy im na co nas jeszcze stać!”. I poszli. Bard przeżył? Nie przeżył? Odbudował rodzime miasto? Został władcą? Czemu to jest jego ostatnia kwestia, skoro wysforował się niemal na pierwszy plan?

To samo tyczy się Thorina – został zabity przez Azoga w finałowym, bardzo miłym dla oka pojedynku. Kto został nowym królem krasnoludów? Kuzyn Thorina? Co się w ogóle stało z kuzynem Thorina? Zabili mu bojową świnię? Może on został królem? Zawarł rozejm z elfami? Podzielili się skarbami, jak obiecał Thorin?

Takich problemów jest, niestety, więcej. I przez dwie i pół godziny seansu nie było niestety czasu, by się tymi „detalami” zająć. Starczyło na to kliszy na nakręcenie kilku czy może nawet kilkunastu slapstickowych scen z nieśmiesznym pomagierem poprzedniego władcy miasta na jeziorze. Nie rozumiem tej konstrukcji ani trochę.

Skoro już przy konstrukcji jestem, to muszę przyznać, iż wstawienie walki ze Smaugiem na początku trzeciej części, to… już chyba zwykła podłość i kompletnie zbędny „cliffhanger” w „Pustkowiu…”. Sama sekwencja była pięknie zrealizowana. Ale trwała jak długo? Dziesięć minut? Przecież to byłoby idealne, spójne zakończenie drugiej części, które nie zostawiałoby w widzach takiego uczucia niedosytu. Sam „cliffhanger” był zaś kompletnie w „Hobbicie” niepotrzebny, gdyż było wiadomo, że przecież i tak większość ludzi pójdzie do kina na finałową część. Taka konstrukcja zachwiała też strukturą „Bitwy…”, która zaczynała się oszałamiająco, a później niestety mocno zwalniała. Na szczęście tempo szybko nabierało rumieńców, gdyż na finałową batalię nie trzeba było czekać nadmiernie długo.

I która armia właściwie była tą piątą? Mieliśmy elfy, krasnoludy, ludzi i orki. W pewnym momencie pojawiła się druga armia orków. Ale gdyby tak liczyć, to i krasnoludy przysłały posiłki. To już kompletny detal, ale może ktoś mi podpowie, będę zobowiązany (nadmienię, że poprawna odpowiedź to na pewno: kozy bojowe).

Wszystkie powyższe problemy sprowadzają się do tego, o czym napisałem wcześniej: nie rozumiem, jaki pomysł na tę trylogię miał Peter Jackson. Z tego, co czytałem/słuchałem wypowiedzi tolkienologów, masa wątków to pomysły samego reżysera i próżno ich szukać w oryginalnych źródłach. Czyli mimo przekształcenia 200-stronicowej książki w trzy filmy, tolkienolodzy nie zostali zaspokojeni. A czy w takim razie na tym rozwiązaniu zyskał „zwykły” widz. Ponownie: wydaje mi się, że nie. „Hobbit” w aktualnym wydaniu jest zwyczajnie zbyt długi i rozwlekły. Co więcej, nie raz czułem się bombardowany wydarzeniami, których do końca nie rozumiałem. Finał zaś tego kosmicznie długiego widowiska i tak pozostawił we mnie uczucie fabularnego niedosytu, ze względu nie niedokończone wątki. Może to są materiały na edycje super-rozszerzone? Przyznaję, że nie będę miał odwagi tego sprawdzić.

Subscribe
Powiadom o
guest

19 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anka
Anka
10 lat temu

jak zwykle milutko… ALE!
„Bard jest ważny dla fabuły, sporo „Pustkowia Smauga” jest mu poświęcony” – sporo filmu jest poświęcony? Literówka, ale razi.
„chodźcie, pokarzmy im na co nas jeszcze stać!” – pokarzmy ich, ukarzmy, pokaŻmy jak ich karzemy 😉

KoZa
Reply to  Anka
10 lat temu

Pierwszy z błędów przeżyję, ale drugi mnie poważnie zmartwił. 😛 Dzięki, obydwa poprawione!

Hiddenlord
Hiddenlord
10 lat temu

Koz, no przecież 5. armią są orły. 😀 Tak myślę. 😉

KoZa
Reply to  Hiddenlord
10 lat temu

Masz rację. :-]
Piękną i wyczerpującą odpowiedź dał Przemek na FB: Piątą armią były w książce Orły z Gór Mglistych. Więc po stronie Wolnych Ludzi byli: Ludzie z Esgaroth pod wodzą Barda Łucznika, Elfy z Mrocznej Puszczy dowodzone przez Thranduila, Krasnoludy pod dowództwem Daina II Żelaznej Stopy i wspomniane Orły prowadzone przez Gwaihira. A po drugiej strkonie był sojusz Goblinów z Gór Mglistych i Orków z Gundabadu pod wodzą Bolga.”

Hiddenlord
Hiddenlord
Reply to  KoZa
10 lat temu

Ha! Jestem pr0! 😀
A tak w ogóle, to Wesołych Świąt, Koz! 😉

Maurycy Teo
Maurycy Teo
Reply to  KoZa
10 lat temu

Nie! Piątą armią w książce byli wargowie! Takie wielkie wilki! Wcale nie były tam rumakami orków…

KoZa
Reply to  Maurycy Teo
10 lat temu

Teraz sobie poszperałem jeszcze w internecie (po tym, jak napisałem wcześniejszy komentarz pod Twoją wypowiedzią) i wygląda na to, że masz rację. :-]
„Upon one side were the Goblins and the wild Wolves, and upon the other were Elves and Men and Dwarves.”
Jedno ze źródeł: https://atolkienistperspective.wordpress.com/2014/08/15/the-which-five-armies-debate-settling-it-once-and-for-all/

Przemysław Bujnik
Przemysław Bujnik
10 lat temu

Obiecałem, że pojawi się recenzja jak tylko pojawi się możliwość techniczną. No i Święta ją umożliwiły.
Na początku zajmiemy się decyzją Jacksona o zrobieniu z Hobbita trylogii. Nie można tu mówić o niczym innym, jak skoku na kasę w wykonaniu Petera Jacksona i wytwórni. Jednak całym sercem popieram skok na naszą kasę wykonany w takim stylu. Owszem, spokojnie można było zrobić z tego jeden film, ale trzeba pamiętać, że Jackson zaczął od Władcy Pierścieni. Mamy tu podobną sytuację jak z Gwiezdnymi Wojnami i Georgem Lucasem. Pierwsze trylogie Jacksona i Lucasa zrewolucjonizowały w pewien sposób kino i swoje gatunki. Natomiast prequele wcale rewolucyjne nie były, mimo, że i Lucas i Jackson próbowali je takimi uczynić. Lucas został wchłonięty przez efekty CGI, a Jackson z kolei wsiąknął w technologię 3D i 48 FPS. Niestety na tym technologicznym terrorze, jak ująłby to Darth Vader, ucierpiała opowieść. I Lucas, i Jackson zdali sobie chyba z tego sprawę przy ostatnich częściach swoich prequelowych trylogii. Nie mam wątpliwości, że Bitwa Pięciu Armii jest najlepszą częścią tej trylogii. Jest zrobiona bardziej w duchu Władcy Pierścieni, niż poprzednie części. Nie może jednak być lepsza od Władcy Pierścieni z jednego powodu. Jest tylko wstępem do Władcy Pierścieni. Tylko temu ma służyć i o to przede wszystkim zadbał Jackson.
Peter Jackson wziął to co w Hobbicie najlepsze i dodał do niego to co Tolkien zamieścił w Dodatkach, Listach, Silmarilionie, itd. Stąd wiele scen, których w książce nie ma. Mamy Białą Radę, Saurona i wszystko to co doprowadzi do Wojny o Pierścień.
Wracając do samego filmu, jest znakomitym zwieńczeniem przygody ze Śródziemiem. Jackson ponownie przypomina sobie, że ważna jest opowieść, nie efekty. Ponownie udowadnia też, że potrafi kręcić genialne sceny batalistyczne. Mimo poważnego tonu filmu, nie zapomina, że Hobbit to opowieść dla dzieci. Pełno w niej humoru i dowcipu. Potrafi też wzruszyć tak, że łzy same płyną po policzku. Fabularnie łyknąłem ten film bez sprzeciwu. Nie jest to scenariuszowe mistrzostwo, ale opowieść wciąga i trzyma w fotelu do końca.
Osobne słowo należy się finałowym pojedynkom Thorina z Azogiem oraz Legolasa z Bolgiem. Dla mnie to choreograficzne mistrzostwo, szczególnie walka Króla pod Górą i Bladego Orka. Umiejscowienie tej walki na zamarzniętym jeziorze od razu skojarzyło mi się z Batman: Początek. Zgadzam się, że akrobacje Legolasa budziły lekki uśmiech, ale film Jacksona nie może się obyć bez Legolasa dokonującego niemożliwych akrobacji.
Genialnie wyszła też scena ratunku Gandalfa przez Białą Radę i walka z Dziewięcioma i Sauronem. Wreszcie widać, że strażnicy Śródziemia nie są tylko mocni w gębie. Saruman i Elrond wymiatający niczym nie przymierzając Legolas oraz Galadriela wypędzająca Saurona z Dol Guldur spowodowały u mnie opad szczęki.
Duże brawa należą się też odtwórcom głównych ról. Martin Freeman jest genialnym hobbitem. Został wręcz stworzony do tej roli. Podobnie jest z odtwórcą roli Thorina. Świetnie się ogląda popadającego w szaleństwo krasnoluda, a scena z Thorinem tonącym w złocie zapada w pamięć. Cieszę się też z obecności Tauriel w trylogii. Dodała filmowi trochę kobiecości, a miłość między podziałami rasowymi zawsze wzrusza 🙂
Kończąc ten przydługi wywód powiem tylko jedno. Po Świętach idę na Bitwę Pięciu Armii jeszcze raz. To prawdopodobnie ostatnia filmowa przygoda w Śródziemiu i chcę się z tą magiczną krainą odpowiednio pożegnać. Pozostaje tylko czekać na kolejne nocne maratony w Śródziemiu.

KoZa
Reply to  Przemysław Bujnik
10 lat temu

Uwielbiam Twoje komentarze. :-] I zawsze mam problem, żeby na nie sensownie odpisać, ponieważ to wymaga czasu, a z tym bywa u mnie krucho. I dlatego długo znowu czekałeś na odpowiedź. ;-]
Najpierw wrócę jeszcze do kwestii tej „nieszczęsnej” piątej armii. Ze względu na odpowiedzi, że to jednak wargowie byli piątą armię, poszperałem trochę po google’u i znalazłem m.in. to: https://atolkienistperspective.wordpress.com/2014/08/15/the-which-five-armies-debate-settling-it-once-and-for-all/ Co by wskazywało na (chodzi mi konkretnie o bezpośrednie cytaty z „Hobbita”), że to faktycznie wargowie byli piątą armią. :-]
„Mamy tu podobną sytuację jak z Gwiezdnymi Wojnami i Georgem Lucasem. (…)”
Bardzo mi się spodobał ten wywód – świetne skojarzenie, dzięki. :-]
„Poza tym większość idących na film raczej wie, że Dain zasiądzie na tronie Ereboru, Bard zostanie nowym władcą Esgaroth, itd”
Tutaj po prostu nie mogę się zgodzić. ;-] Tylko w Polsce ostatniego „Hobbita” widziało grubo ponad milion osób. Jesteś pewny, że wszyscy nie tylko czytali „Hobbita”, ale jeszcze do tego pamiętają detale? ;-]
„Pewnie chciał uniknąć 10 zakończeń jak w Powrocie Króla.”
I, szczerze mówiąc, tego mi właśnie brakowało. Choćby w myśl zasady, że jak już coś zaczynamy, to jednak to kończmy. A do tego, prywatnie, po prostu lubię takie finały, które pokazują w zwięzły sposób dalsze losy bohaterów i świata przedstawionego (coś jak sławne slideshow z Falloutów).
Jeszcze raz dzięki za świetny komentarz!

Przemysław Bujnik
Przemysław Bujnik
Reply to  KoZa
10 lat temu

Z tymi armiami to rzeczywiście może być tak jak w tym artykule. Tu trzeba by było chyba spytać samego Tolkiena, żeby w końcu rozstrzygnął ten spór. Bo skoro „Gobliny czasem jeździły na Wargach, tak jak ludzie dosiadają koni”, to w takim razie po stronie Dobra mamy jeszcze armię koni :-]
Z kolei orłów w książce przybyło około stu, więc na pewno stanowiły dużą siłę militarną.
Co do kwestii przeczytania Hobbita przez milion osób… Jestem skłonny zaryzykować i stwierdzić, że ogromna większość z tego miliona to ludzie, którzy wychowali się na filmowym „Władcy Pierścieni”, bądź tak jak ja sami wcześniej sięgnęli po książki Tolkiena. Dużą grupę idących na film na pewno stanowiły dzieci, ale w ich przypadku to czy film miał klarowne zakończenie, czy nie po prostu nie ma znaczenia, bo i tak nie zwrócą na to uwagi.

Asia
Asia
10 lat temu

Orły. 5 armia to orły.

Pusiu
10 lat temu

Cały „Hobbit” jest tak pokręconą fabularną konstrukcją, że aż zastanawiam się jakim cudem taki wyjadacz jak Jackson popełnił tak kardynalne błędy. Cliffhanger ze Smaugiem, pourywane wątki (w tak długim filmie!), kompletnie niepotrzebny wątek złego pomagiera, Tauriel wprowadzona tylko i wyłącznie dla wątku miłosnego itd. To są naprawdę bardzo podstawowe błędy, które nie do końca wiem z czego wynikają.
Ale bojowe kozy zawsze na propsie 😉

KoZa
Reply to  Pusiu
10 lat temu

Zły pomagier wyglądał, jakby się urwał… bo ja wiem… z jakichś wczesnych lat 80-tych? Co do owego pogubienia, to gdzieś ciekawie zauważył @przemysawbujnik:disqus w komentarzu niżej, że Jackson pogubił się przy Hobbicie trochę podobnie do Lucasa z częściami 1-3 Star Wars. Może CGI mu scenariusz rozmiękczyło?
I ciągle fascynuje mnie to jego zaklinanie się, że właśnie takiego Hobbita chciałbym Tolkien.

Jaskier
Jaskier
10 lat temu

Ja się w sumie dosyć mocno zawiodłem na Bitwie Pięciu Armii. 🙁
Legolas, trolle z protezami, strzelanie z syna, Tauriel i Kili, finał, w którym uleciała epickość i przeszliśmy do gry wideo i walki z bossem i to chamskie wręcz wykorzystanie orłów. Jakby Jackson specjalnie chciał dopiec widzom.
Kurde, nie pamiętam tych muflonów z kina. Ani tego bojowego wozu, który był w zwiastunie. Co jest?
Masz rację co do urywających się wątków.
http://omnesetnihilo.wordpress.com/2015/01/04/hobbit-stamtad-wreszcie-z-powrotem/
Zachęcam również do przeczytania następnego tekstu, w którym sypię spoilerami i wymieniam największe bolączki tego filmu. Moim zdaniem, rzecz jasna.

KoZa
Reply to  Jaskier
10 lat temu

Mi poniekąd to „strzelanie z syna”, jak to pięknie nazwałeś, ustawiło cały seans. Po tej scenie nie miałem już za bardzo wątpliwości, że razem z Jacksonem czytaliśmy najwyraźniej „Hobbita” w innych przekładach i było już z górki. ;-]
Co do orłów i sceny (całkiem fajnej zresztą), ja Radagast się zmienia w misia, to jestem ciekawy, czy to jedna z tych rzeczy, które będą w płatnym DLC, czyt. edycji rozszerzonej.

Jaskier
Jaskier
Reply to  KoZa
10 lat temu

Beorn, nie Radagast. 😛
Pewnie będzie go więcej w EE, bo wydaje mi się, że w wersji kinowej został zrzucony z orła i w locie się transformował w niedźwiedzia.

Maurycy Teo
Maurycy Teo
10 lat temu

Nie wiem czy ktoś tu już napisał. Jeśli czytaliście książkę to wiecie: piąta armia to wargowie. Takie duże wilki. Nie, nie było ich w filmie. Orły też były w książce. Na dokładkę. Nie były piątą armią…

KoZa
Reply to  Maurycy Teo
10 lat temu

Dzięki za odpowiedź. :-] Choć przyznaję, że całkiem sporo osób mi pisało, że piątą armią były właśnie orły. Zacytuję tu najbardziej wyczerpującą odpowiedź Przemka: „Piątą armią były w książce Orły z Gór Mglistych. Więc po stronie Wolnych Ludzi byli: Ludzie z Esgaroth pod wodzą Barda Łucznika, Elfy z Mrocznej Puszczy dowodzone przez Thranduila, Krasnoludy pod dowództwem Daina II Żelaznej Stopy i wspomniane Orły prowadzone przez Gwaihira. A po drugiej strkonie był sojusz Goblinów z Gór Mglistych i Orków z Gundabadu pod wodzą Bolga.”
Sam mam, siłą rzeczy, problem rozsądzić tę kwestię.

kurna
kurna
10 lat temu

WARGOWIE -_- KSIĄŻKĘ BYŚ PRZECZYTAŁ

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

19
0
Would love your thoughts, please comment.x