Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Grand Theft Auto IV – This is it… This is my story…

G

Grand Theft Auto IV. Nie zdążył jeszcze minąć miesiąc od premiery, a o najnowszej grze Rockstara wylano już całe morze słów. Pochwalnych głównie. Nie ma co ukrywać – R* wiele przed premierą obiecał. Absurdalnie wiele, można powiedzieć. I – co już w branży wydaje się być absurdem do kwadratu – dotrzymał swoich słów. Jaki jest efekt?…

W skrócie – GTA IV ROCKS!

Life is complicated; I killed people, smuggled people, sold people. Perhaps here, things will be different*

Już pisałem o tym kilka razy, ale nie omieszkam tego powtórzyć. Po pierwsze, nie każdy musi zaglądać na mojego bloga. Po drugie, jest to element, który naprawdę zasługuje na to, by go wychwalać. O czym mowa? O strzelaninach? O samochodach? O wielkim, otwartym świecie? Też. Ale przede wszystkim – mowa o scenariuszu! A trzeba Wam wiedzieć, że ten jest prawdziwie genialny. Wydawałoby się, że z gangsterskich historii wyciśnięto już wszystko, co tylko te miały do zaoferowania. Gwiazda Rocka udowodniła, że temat można jednak nadgryźć jeszcze z przynajmniej kilku różnych stron.

Nazywasz się Niko Bellic i właśnie zszedłeś z pokładu okrętu – witaj w Libety City, miejscu, gdzie ponoć spełniają się sny. Masz przy sobie tylko to, co przywiozłeś na sobie – stary dres i wytartą kurtkę. Wbrew Twojej woli i nawet bez Twojej świadomości właśnie zaczęła się gra o naprawdę wysoką stawkę. Jesteś nowy w mieście, a wojna nauczyła Cię, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. Czy tego chcesz, czy nie – znajdzie się naprawdę wiele osób, które będą chciały wykorzystać Twoje umiejętności. Okazuje się, że pierwszą z nich będzie Roman, Twój kuzyn, który opisując swoje życie w LC minął się „lekko” z prawdą. Zamiast własnego haremu, wozu marki Banshee i korporacji na własność, zastajesz go spitego, jeżdżącego Fordem Szajseo i mieszkającego w zabitej dechami dziurze. Tak właśnie wygląda początek Twojego amerykańskiego snu. Jeśli liczyłeś na to, że będziesz przynajmniej mógł zapracować na coś lepszego w uczciwy sposób, to się przeliczyłeś i to bardzo. Niestety, Roman jest krewny lokalnym lichwiarzom całkiem okrągłą sumkę, a oni o takich długach nie zapominają. Niby nic – oni stanowią raptem dolny szczebel kryminalnej hierarchii w mieście. Niestety, zadzierając z nimi, zwrócisz na siebie uwagę „tych na górze”. I w ten sposób zaczyna się nieustająca walka o przetrwanie i zemstę za zbrodnię z dawnych lat.

Taaak, scenariusz to naprawdę kawał solidnej roboty. Z jednej strony – brawurowe kino akcji, połączone z filmem gangsterskim. Z drugiej strony – i możecie mi wierzyć na słowo – GTA IV ma w sobie naprawdę dużo z filmu psychologicznego. Wszystkie, absolutnie wszystkie postacie są zarysowane w naprawdę kompleksowy sposób i posiadają spójną osobowość. R* nie pokpił niczego w tym zakresie i przygotował taki zestaw indywiduów, że aż dziw bierze, skąd wzięli aż tyle pomysłów. Sam Niko zaś… No, trzeba przyznać, że zachowuje się jak kawał niezłego, kpiącego ze wszystkiego i wszystkich drania. Jest mordercą i sam się do tego przyznaje. A jednak… Nie da się go nie polubić. W szczególności, że przez cały czas naprawdę przeżywa się historię razem z nim. Największe wrażenie zaś robi zakończenie, które do happy endu ma bardzo długą drogę, jest przemyślane, trzyma się kupy i nie powoduje uczucia zawodu. Rzadko mi się zdarza tak zachwycać fabułą, a jeśli już to robię, to raczej przy rasowych erpegach. Rockstar zrobił mi naprawdę miłą niespodziankę.

Przy okazji warstwy fabularnej trzeba wspomnieć koniecznie o jeszcze jednym elemencie – nieziemskich dialogach. Jak to już napisałem przy okazji jednego z wpisów – teksty postaci robią wrażenie, jakby Tarantino i Rodriguez ciosali je osobiście. Mnóstwo w nich sarkazmu, zimnego cynizmu, błyskotliwego i niskiego zarazem poczucia humoru… Jest w nich wszystko to, co osobiście kocham najbardziej. Obrazu całości dopełnia aktorstwo, które bez problemu dorównuje poziomem owym dialogom. I to w każdym zakresie! Nie tylko voice-acting jest bezbłędny – animacja postaci i ich mimika to również majstersztyk. Stąd też biorą się właśnie moje wcześniejsze porównania do różnych gatunków filmów – GTA samo jest jak naprawdę kawał solidnego kina.

Welcome to America

Nowe Liberty City budzi początkowo mieszane uczucia. Pierwsze zetknięcie z grafiką należy do średnio przyjemnych. Intro, zrobione – tak jak wszystkie cutscenki – na silniku gry, zdecydowanie nie wygląda na szczyt możliwości nextgenów. Tekstury nie powalają rozdzielczością, modele szczegółowością, zaś samo otoczenie wydaje się dosyć toporne. Wszystko się jednak zmienia wraz z zejściem na ląd. Już po kwadransie człowiek czuje, jak bardzo się pomylił przy pierwszej ocenie.

To co najbardziej rzuca się w oczy, to ogromna liczba szczegółów – Rockstarowi udało się stworzyć miasto, które naprawdę żyje. Chodniki w centrum miasta są pełne przechodniów, a ulice w godzinach szczytu dosłownie toną w samochodach. Każdy zakamarek został dopracowany i wypełniony po brzegi różnymi detalami, z których większość można zniszczyć – twórcy dopilnowali, by zwiedzanie miasta nawet przez chwilę nie było nudne, ani wypełnione myślami „to już było”.

Gdy już gracz się choć trochę przyzwyczai do miejskiego chaosu, zaczyna się zauważać kolejne rzeczy, których by się po prostu nie spodziewało. Poruszający się po ulicach mieszkańcy zostali wyposażeni w różne charaktery – są tacy, którzy z chęcią Cię potrącą i pojadą dalej. A so i takie przypadki, gdy – po rozsmarowaniu Niko na masce – wyskoczy z miejsca kierowcy przerażona kobiecina, prosząc o przebaczenie. Tak samo sprawa wygląda, gdy kogoś chcemy pozbawić jego zestawu czterech kółek. Jedni grzecznie wysiądą i uciekną jak najdalej tylko mogą. Ale jeśli źle się trafi… cóż, wtedy trzeba się przygotować na zaciętą walkę o kierownicę i kilka „fu*ków” puszczonych w naszą stronę.

Gdy wreszcie uda nam się dorwać do kółka i ruszyć w tournee po Liberty City, zaczyna zaliczać się kolejne „szczękospady”. Na pierwszy rzut idzie oczywiście model jazdy – ten jest niemalże Złotym Środkiem między realizmem a przyjemną dla gracza arcade’owością. Innymi słowy – pojazdy zachowują się naprawdę realistycznie, ale ich prowadzenie to czysta przyjemność. Oczywiście, twórcy odnotowali fakt, że inaczej jeździ się muscle carem, a inaczej terenówką z napędem 4×4. Jeśli zależy nam na przyczepności i precyzji prowadzenia, wypada zdzielić po twarzy kierowcę jakiegoś SUV-a. Zaś jeśli uważamy, że jednym sensownym sposobem na nawrotkę jest zaciągnięcie hamulca i palenie gumy, to w grę wchodzą jedynie stare, dobre, amerykańskie wozy z silnikiem ciężarówki i napędem na tylną oś. Tak, tak – każdym z tych wozów jeździ się zupełnie inaczej. Co więcej, warto wyrobić sobie zdanie o każdym z pojazdów, gdyż czasem mamy tylko ułamek sekundy na dokonanie wyboru – gdy goni nas cały szwadron S.W.A.T.-u, nie ma czasu na testowanie wszystkiego, co akurat stoi przy krawężniku. A jeśli źle wybierzemy, to ucieczka może okazać się bardzo utrudniona. Przy okazji warto wspomnieć, iż nadal mamy możliwość prowadzenia ostrzału z SMG podczas jazdy. Bardzo przydatna sprawa – w szczególności, że opony, jak to opony, lubią się dziurawić.

Tak, opony lubią się dziurawić, szyby lubią pękać, drzwi odpadać, zaś przechodnie (a.k.a. mięso) wprost kochają zostawiać krwawe ślady na wgniecionej masce. Innymi słowy – fizyka wymiata! To, co się wyprawia w GTA IV, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Model zniszczeń jest naprawdę dobry, a po przyjrzeniu się temu, co zostało z naszego wozu, łatwo da się wywnioskować, jakie przeszkody terenowe po drodze „prawie” ominęliśmy. Do tego dochodzi właśnie wspomniana przed chwilą fizyka, która dodaje całości rumieńców. Nowe GTA to bodaj pierwsza gra, w której udało mi się (nie bez pomocy ładunków wybuchowych) wykrzywić tylną oś tak, by jedno koło było pod kątem 45 stopni do kierunku jazdy. Jaki jest efekt, chyba mówić nie trzeba. Ogólnie rzecz biorąc, przy pomocy takiego na przykład RPG można z samochodu nie lada Frankensteina stworzyć. Jeśli uda nam się strzelić tak, by nie wysadzić fury od razu powietrze, fala uderzeniowa może wyrwać kilka części, wgnieść blachę to tu, to tam i, przede wszystkim, totalnie zmienić fizykę jazdy poprzez łamanie osi, rozsadzanie opon i sprasowanie połowy samochodu na naleśnik. Ten opis to naprawdę mało w porównaniu z tym, jak to w efekcie wygląda w grze – GTA IV wprowadziło gry na zupełnie nowy poziom odwzorowania zniszczeń pojazdów.

Ech, rozpisałem się. Ale cóż poradzić, gdy ta gra po prostu zmusza recenzenta do przelewania swoich zachwytów na papier (dobra – na serwer Gami)?

Jedziemy dalej, gdyż w zakresie mechaniki zostało jeszcze kilka elementów do wychwalenia.

Strzelaniny w poprzednich odsłonach Wielkiej Kradzieży Samochodowej były – rzekłbym – dosyć drewniane i bez większego polotu. Gwiazda Rocka doszła najwyżej do tych samych wniosków i postanowiła, że jeśli ma kopiować pomysły, to tylko od najlepszych – padło na Gears of War. Niko Bellic – niczym Marcus Fenix – potrafi przylgnąć do przeszkody terenowej – wliczając w to pojazdy, etc. – ocenić sytuację, wychylić się i zdjąć drania (tudzież dobrego człowieka – zależy kto płaci). Dzięki temu zabiegowi, walka nabrała zdecydowanie bardziej taktycznego charakteru, a i nie ma się też wrażenia, jakoby byłoby się kroczącym wśród płomieni terminatorem, którego kule się nie imają. Jeśli zrobimy komuś wjazd na chatę w stylu Johna Rambo, to pożegnamy się ze światem w stylu Vincenta Vega.

Jeśli ktoś z Was czuje silną awersję do konsolowych shooterów i obawia się, że po prostu nie da sobie rady z efektywnym celowaniem, to niech już śpi spokojnie. Twórcy założyli, że ich tytuł nie będzie przeznaczony jedynie dla weteranów Gears of War czy Halo i dodali system automatycznego celowania, który sprawdza się wręcz wybornie. Jest to idealne rozwiązanie dla wszystkich tych, którzy przy celowaniu są uzależnieni od PeCetowej myszki – wiem, gdyż sam takim graczem jestem. Warto dodać, że automatyczne celowanie broń Boże nie będzie samo za nas wykonywało headshotów. Jeśli chcemy komuś strącić makówkę, musimy samodzielnie wykonać korektę celowniczka.

W zakresie narzędzi mordu wybór mamy dosyć rozległy. Broń została podzielona na kategorie, takie jak „zwykła klamka”, pistolet maszynowy, karabin, snajperka, etc., a w prawie każdej z tych grup znajdziemy po dwa typy żelastwa. Do tego dochodzą też noże, kije baseballowe, koktajl pewnego Rosjanina, granaty czy wspomniane RPG. W tym wypadku R* podarował sobie super realizm, dzięki czemu na raz możemy mieć po jednym typie spluwy z każdej kategorii. Czy trzeba dodawać, że czyni nas to przenośną zbrojownią?

Rozmaitych smaczków i możliwości w GTA jest po prostu bez liku i można byłoby o nich pisać kolejne akapity, rozszerzając reckę poza rozsądny zakres. Że wspomnę tylko o tych najciekawszych, jak komórka, przez którą możemy umawiać się z kumplami na bilarda czy kręgle, namiastka internetu, również przydatna do niektórych zadań, jak i spotykania się z paniami o wątpliwym statusie społecznym czy wreszcie telewizja z całkiem sporą liczbą parodii. Warto na zakończenie tej wyliczanki nadmienić, że zabawa z helikopterem to naprawdę przyjemna i wciągająca sprawa – w szczególności, gdy próbuje się przelecieć pod wszystkimi mostami.

W płynny sposób udało się przejść od grafiki do mechaniki rozgrywki – wypadałoby jednak dokończyć jeszcze pierwszy z tych tematów. Jako się rzekło, sama oprawa video nie zachwyca, jak na przykład ta z Assassin’s Creed. Za to rewelacyjnie prezentuje się animacja postaci – zarówno ta podczas cutscenek, jak i ta we wszystkich pozostałych elementach gry. Gdy człowiek raz zobaczy, co się dzieje z Niko, gdy ten nieopatrznie wejdzie na ulicę na czerwonym świetle, to naprawdę nie ma się ochoty na powtórkę. Równie dobrze wyglądają elementy le parkour, które też znalazły dla siebie trochę miejsca w grze – mamy tu typowe lądowanie z przewrotem w przód czy też efektowne i efektywne skakanie przez barierki. Bardzo miły dodatek.

Ostatnią rzeczą, która nas wita w Ameryce, jest muzyka. Podobnie jak w poprzednich częściach serii, tak i tym razem słyszymy ją jedynie wtedy, gdy w okolicy jest jakieś radio czy inne graj-pudło. Do wyboru mamy kilkanaście zróżnicowanych stacji radiowych – każdy powinien bez problemu znaleźć coś dla siebie. Mi zdecydowanie najbardziej przypadło do gustu Liberty Rock Radio z Iggy Popem w roli DJ-a (sic!). Cała reszta ścieżki i efektów dźwięków idealnie wpisuje się w ogólny poziom GTA – innymi słowy: jest na dychę. Wspomniany mistrzowski voice-acting, to jedynie wierzchołek góry lodowej, na którą składają się jeszcze wszystkie dźwięki otoczenia, strzelanin, pościgów, etc.

I’m gonna kick your ass then I’m gonna french kiss ya!

Absolutnym novum na skalę całej serii jest dodanie trybu multi. I to naprawdę nie byle jakiego! Obfitość trybów może na początku wprowadzić w lekkie osłupienie – całe szczęście, zawsze mamy pod ręką naszą komórkę, z której możemy odpalić całkiem niezłego tutoriala. Do wyboru są takie opcje, jak klasyczny deathmatch czy team deathmatch. Sporo miejsca wygospodarowały dla siebie wyścigi, które możemy rozgrywać na dwa sposoby – kulturalnie i z bronią. Ta druga opcja gwarantuje niezłą rozróbę na kółkach i pozwala się poczuć niczym Mad Max czy inny zmotoryzowany gladiator. Całkiem przyjemną sprawą są też misje, które możemy rozegrać maksymalnie w cztery osoby przeciw zdecydowanie przeważającym siłom kompa. Na brak różnorodności narzekać się po prostu nie da.

Tryby multi mają, niestety, trochę niedoróbek. Doskwiera trochę brak sensownej wyszukiwarki rozgrywek. Gdy wybierzemy – dajmy na to – tryb deathmatch (loading) i uznamy, że jego ustawienia nam nie pasują, możemy wybrać ponowne wyszukiwanie sesji (loading) i się do niej dołączyć (loading). Gdy za drugim razem również nie trafi się na pasujące nam warunki, można poczuć się już lekko sfrustrowanym, gdyż ponownie czeka nas kilka ekranów wczytywania. Kolejnym problemem są naprawdę zauważalne lagi i przycięcia, które bardzo utrudniają skuteczne eliminowanie wrogów. A że wyszukiwarka (tudzież „brakująca wyszukiwarka”) nie została wyposażona w ustawienia dotyczące pingu… Za to jeśli te ustawienia gdzieś jednak są, to naprawdę zostały nieźle ukryte.

Skoro już się rozpisałem na temat błędów, to warto wspomnieć o jeszcze jednym, który zalicza się niestety do kategorii tych grubszych. Gdy na ekranie zaczyna się dziać zdecydowanie zbyt wiele – czy to w single’u, czy to w multi – gra potrafi wyraźnie zwolnić, czy wręcz się przyciąć na ułamek sekundy. Nie jest to może nic wielkiego, ale jeśli ostra akcja trwa z kilka czy kilkanaście minut, wzrok zaczyna mieć już trochę dosyć i się buntuje. Nie raz musiałem po godzinie gry robić przerwę, by dać odpocząć oczom.

Wymienianie błędów w GTA IV jest dosyć ciekawą sprawą, gdyż to, co wymieniłem powyżej, to zasadniczo wszystko, do czego jestem w stanie się przyczepić. Są to jedynie błędy techniczne i wcale nie należą one do jakiegoś naprawdę wielkiego kalibru. Cała reszta dzieła Rockstar charakteryzuje się taką pieczołowitością, że aż ciężko w to uwierzyć. Skąd Ci ludzie wzięli pomysły na blisko 100 naprawdę zróżnicowanych zadań, starczających na ok. 30 godzin samej głównej kampanii, nie mam pojęcia. Ale należy im się za to nielichy respekt.

We’re all looking for that special someone

Może ciężko w to uwierzyć, ale właśnie zbliżamy się do końca tej – chyba jednak zbyt długiej – recenzji poważnego kandydata na grę roku 2008. Po pierwszych godzinach gry wiedziałem, że najnowsze GTA dostanie ode mnie silną, zasłużoną dychę i nic nie było w stanie zmienić tego postanowienia. Dawno nie widziałem tak dopracowanej od początku do końca pozycji. Ba, nie wiem, czy kiedykolwiek z czymś takim się spotkałem! I nie chodzi tu jedynie o świetną akcję, brawurowe pościgi i masę dodatkowych, ukrytych smaczków, których odkrywanie każdemu może zająć dziesiątki godzin. Nie, twórcy z Rockstar najbardziej złapali mnie za serce tym, że potrafili w grę wpleść mroczną, przejmującą historię, która miała coś do przekazania. Stworzyli grę dorosłą, przeznaczoną dla dojrzałych ludzi, którzy nie zobaczą w niej jedynie bezmyślnej rzezi. Na koniec z chęcią zażyczyłbym Wam i sobie większej liczby takich produkcji, ale wiem, że to chyba jednak niemożliwe…

* wszystkie śródtytuły są cytatami z GTA IV

2008-05-21. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x