Idąc do kina na tak zwane „monster movie”, mam bardzo proste oczekiwania – mają być potwory. Trzeba tu zaznaczyć, iż doskonałym ekwiwalentem potwora jest wielki robot. Jeśli maszkarony czy to organiczne, czy mechaniczne występują w filmie częściej od ludzkiej obsady pomocniczej, oznacza to, że film jest co najmniej OK. A jeśli to nudni, szarzy Kowalscy mają przewagę liczebną? Wtedy już twórcy muszą zacząć się bronić ogólnym konceptem, dobrze napisanym scenariuszem i przyzwoitym aktorstwem. I na ogół się nie bronią.
Pomysł na nową „Godzillę”, ujmując temat w wielkim skrócie, był właściwy. Naukowcy odkopali wielkie, złowrogie Coś w Kokonie. Coś się wykluło i zaczęło zjadać elektrownie atomowe. Szybko się okazało, iż broń konwencjonalna Cosia się nie ima i ludzkość ma już tylko jedną szansę na przetrwanie. Cała nasza nadzieja w tym, że pojawienie się wielkich potworów z bagien wybudzi ze snu przedwiecznego Króla Potworów, który przyjdzie żuć gumę balonową i przywracać równowagę we wszechświecie.
Wszystko pięknie – przypuszczam, że fani kina pulpowego właśnie załopotali z radości rzęsami. Ale!
Niestety, seans „Godzilli” był dla mnie smutną powtórką jeszcze smutniejszej przygody z „Transformers 3”. Wtedy miałem ochotę na walkę Autobotów z Decepticonami i nieszczególnie interesowały mnie jakiś wstawki fabularne z udziałem ludzi. Z bólem serca musiałem jednak stwierdzić, iż nie był to film o odwiecznej wojnie wielkich robotów, a o tym, czy Shia LaBeouf dostanie pracę, czy jednak tej pracy nie dostanie. Z „Godzillą” sytuacja ma się podobnie. Owszem, sporadycznie można nacieszyć oczy Królem Potworów, ale co do zasady śledzimy losy Smutnego Japońskiego Naukowca i Oszalałego z Rozpaczy Ojca, zaś pierwsze skrzypce gra Zblazowany Syn, Ponieważ Inne Wyrazy Twarzy Były Już Zajęte. Fabuła jest suplementowana też Zapłakaną Żoną i Małym Chłopcem.
Nie zrozumcie mnie źle, z otwartymi ramionami przyjąłbym sprawnie nakręcony dramat obyczajowy, dla którego tłem jest walka potworów-gigantów. I mam nadzieję, że dożyję dnia, kiedy ktoś stworzy takie cudo, przy którym jednocześnie będę płakał nad losem głównego bohatera i, z wyrzutami sumienia, podziwiał starcie niszczycielskich sił, nie mających szacunku dla kruchego, ludzkiego życia. Do tego trzeba jednak kunsztu i maestrii – na początek lepiej wziąć łatwiejsze tematy na warsztat i nie przesadzać z nadmiernie rozbudowaną fabułą. I w drugą stronę: gdyby „Godzilla” zapewniała widowiskową rozrywkę przez większą część trwania seansu, w ogóle nie zawracałbym sobie głowy takimi detalami, jak wyliczanie stereotypowo skonstruowanych bohaterów. Niestety, w filmie, który został dostarczony do kin, zetknął się i brak akcji, i sztampowe scenopisarstwo, co jest kombinacją ze wszech miar złą.
W tym zakresie „Godzilla” dostarczyła mi jednego z największych zawodów ostatnich lat. Pal licho, że losy „bohaterów ludzkich” dostały więcej uwagi niż bym tego chciał od „monster movie”. Najgorsze było to, że za każdym razem, gdy już zaczynała się walka, reżyser zmieniał ujęcie. Gdy miało dojść do premierowego starcia Godzilli z Pterodaktylozaurem po pierwszym ciosie nastąpiło szybkie cięcie i przejście do losów Małego Chłopca. Drugie starcie? Już się za siebie brali, kiedy przed Zapłakaną Żoną zatrzasnęły się drzwi schronu. Ja rozumiem, że wrażliwej niewiasty nie można wystawiać na takie widoki – ale mnie można! Myślałem, że trzeci raz twórcy mi takiego numeru nie wytną, ale myliłem się i plan akcji szybko przeszedł z miejskiej zadymy do majestatycznego ujęcia zwierzaka z rodziny psowatych, dumającego sobie nad rzeką, w ciszy i spokoju.
Gdy już w końcu doszło do finałowej walki, którą twórcy z bólem serca mimo wszystko musieli nakręcić i pokazać, wyglądała ona naprawdę przyzwoicie. Nigdzie blisko „Pacific Rim”, ale było dobrze. W finale filmu w końcu pojawiły się warte uwagi sceny, jak na przykład skok ze spadochronami w samo centrum akcji (o, i takie sceny z „bohaterami ludzkimi” w „monster movie” chce się oglądać!). Nie osłodziło to mojego kinematograficznego smutku, ale przynajmniej było na czym oko zawiesić.
Na koniec ważna adnotacja. Ja „Godzilli” zdecydowanie nie polecam, ale przejrzałem sobie z ciekawości Metacritic oraz IMDB. I wychodzi na to, że… w przeważającej większości film się ludziom spodobał. I to przynajmniej tak bardzo jak „Pacific Rim”. Cóż, jeśli o mnie chodzi, „Pacific Rim” stawiam za przykład tego, jak się robi wysokobudżetowe „monster movie”, zaś „Godzillę” umieściłbym w okolicy drugiego końca skali. Inna sprawa, że w przypadku filmu Guillermo del Toro byłem chyba w mniejszości widzów i dało się słyszeć głośne narzekania na ten obraz. Możliwe, że w przypadku nowego wcielenia Króla Potworów też, po prostu, znalazłem się w jakiejś niszy.
Jak dobrze, że ktokolwiek dzieli tę samą opinię co ja! : ) Mam identycznie przemyślenia odnoście nowej Godzilli. Akcji jest jak na lekarstwo na rzecz nudnej „ludzkiej części fabuły”, która daje jeszcze radę do momentu zdjęcia z anteny pewnej postaci (wierzę, że wiesz o kogo chodzi). Ja także szczerze odradzam pójście na to do kina.
Tak, chyba wiem, o co Ci chodzi. :] Jak ów bohater został ubity, to pomyślałem „no nie, teraz ta fabuła już nigdzie się nie ruszy”. I, niestety, miałem rację…
Jako że używam zawsze stwierdzenia „Kozioł powiedział że film jest bee, to pewnie taki jest ma podobny gust do mnie.” Moja notka na temat nowej Godzilli:
„Godzilla 2014 – film jest dobry do swojej pierwszej połowy, gdy
wszystko jest owiane tajemnicą. A potem wkracza akcja i jest miałko, to
wszystko już widziałem tylko lepiej zaserwowane.” Tak mógłbym to w
szybki sposób skomentować, ale co dokładnie jest w nim nie tak? Otóż
pierwsze 15 minut czekałem aż Godzilla pojawi się na ekranie (W sumie w
starszej amerykańskiej wersji tak właśnie było i dawało radę. Miło
wspominam ten film, chociaż dużo osób jedzie po nim. Zastanawiam się
czy to nie jest przez pryzmat nostalgii do animowanej Godzilli.) Nie ma
jej przez dobre pół filmu, ale zrekompensował mi to Bryan Cranston.
(Swoją drogą zauważyliście że aktor genialnie wciela się w postacie
fanatycznie owładnięte jakąś ideą? M.in Breaking Bad.) Pierwsza połowa
pomimo że pokazuje ludzi – ich relacje oraz wybory jakich muszą dokonać
daje naprawdę radę. Pomimo tego że zawsze na to narzekałem w
Transformersach – bo oglądam je po to aby oglądać wielkie mechaniczne
roboty, a nie ludzi którzy nieporadnie walczą ze swoimi emocjami i
słabościami. Potem w drugiej połowie pojawia się oczekiwana Godzilla,
zaczyna się akcja… i czar pryska, nic ciekawego tam nie było. Filmowa
Godzilla bardziej nawiązuje do swoich japońskich pierwowzorów, co mogę
dać na plus. Ale walki pomiędzy wielkimi stworami widziałem dużo lepsze w
Pacific Rim, dawały więcej frajdy – lepsze dynamiczniejsze. Tutaj mamy
po prostu wielkie ociężałe stwory walczące ze sobą, gdzie przypomina
właśnie te klasyczne japońskie filmy. Design Godzilli też jest właśnie
bardziej „japoński”, trochę bardziej przypomina żółwia, krokodyla, jest w
niej coś ludzkiego. Wolałem ją wystylizowaną bardziej na jakiegoś
jaszczura, dinozaura, bardziej opływową. Na plus mogę dać że niektóre
sceny z udziałem wojskowych mi się podobały. Jednak po całej „akcji” w
Godzilli mam ochotę odpalić Pacific Rim i zobaczyć jak można było to
dobrze zrobić. Film do obejrzenia, szczególnie dla pierwszej połowy, w
drugiej nic ciekawego nie znajdziecie.
PS Po latach opening kreskówki dalej mi się podoba https://www.youtube.com/watch?v=1b2CtgkwJQA
Kude nooo, kompletnie się nie zgadzam. Póki co więcej nie napiszę, bo pod koniec tygodnia mam zamiar wrzucić na YT jakąś dłuższą recenzję tego filmu i wtedy podrzucę link.
Jasne, czekam na link w takim razie. :] A, tylko od razu napiszę, że od czwartku przez dwa tygodnie będę bez netu, więc z opóźnieniem sprawdzę. :]
Wreszcie (z dużym opóźnieniem co prawda) jest. Oto moja recenzja nowego „Godzilli”:
http://youtu.be/oZfb9idFLBI
W dzieciństwie byłem fanem Godzilli, a i teraz od czasu do czasu obejrzę z nim jakiś film. Nowa wersja mi się podobała, podczas seansu często wstrzymywałem oddech z radości, czując się znowu jak dziecko. Cieszę się, że tym razem Amerykanie bardzo uszanowali oryginał. Przypuszczam, że większości fanów Godzilli ta wersja również bardzo przypadła do gustu.
Głównie fanów. To taki film dla Godzillonerdów, to trochę smutne. Za dużo smaczków dla fanów, za mało treści która spodoba się pozostałym. :/
Po seansie doszedłem do wniosku, że film byłby lepszy, gdyby głównego bohatera w nim nie było. Obserwowalibyśmy losy grup żołnierzy starających się wykonać swoje zadanie – i przy tym ginących. Lepiej niż nikogo nie interesujący (chyba) drewniany główny bohater, który powinien być w Typowym Amerykańskim Filmie Akcji.
PS. Czuję się dziwnie, bo nie czuję powodów do narzekania na małą ilość Króla w tym filmie. O_o
Ja swój tekst podrzucałem tuż po premierze. Ze szczegółami i głównie dla tych, którzy już film widzieli, ale nie wiedzą dlaczego im się nie podobał – link
http://slesz.blogspot.com/2014/05/godzilla-2014.html
Zaliczyłem wcześniej wszystkie filmy z serii i po raz kolejny powiem – z tych utrzymanych w poważnym klimacie zdecydowanie ciekawszy był „Powrót Godzilli” z 1999.
Totalnie się z Tobą zgadzam. Film był przegadany, Króla za mało, główni bohaterzy nieciekawi. Kiedy twórcy zrozumieją że w takich filmach fabuła schodzi na drugi plan? Najważniejsze są potyczki potworów i rozwałka. Ludzie powinni być na 3 albo 4 miejscu. Tak trudno wymyślić coś prostego? Dwie godziny ostrej nawalanki Godzilli z MUTO byłoby idealne, bez żadnych wtrąceń. Tak samo powinni zrobić Transformery. Skupić się na robotach, a nie na ludziach. Ciekawe czy kiedyś się tego doczekamy

ps. Godzillę 2 mógłby reżyserować Del Toro a bitwami potworów Zack Snyder
Cóż mogę powiedzieć – żałuję, że Tobie też się nie podobało. ;]
I tak, niech Del Toro weźmie się za tego potwora. I od razu zrobi cross z Pacific Rim, ponieważ… czemu nie? I tak wszyscy tego chcą. ;]
Co do Snydera, to chciałbym, żeby wziął się za ekranizację Dragon Balla – to byłby taki kosmos!
Ciężko aktorów dobrać do roli, i nie wydaje mi się żeby aktorski DB dał radę, zawsze znajdzie się coś na co będziemy narzekać. Lepiej niech zostaną przy anime (podobno w 2015 ma być nowy film)
Fakt, aktorów ciężko byłoby dobrać, ale gdyby robił to Snyder, to pewnie bym kupił. ;] I wiesz, np. Jackie Chan jako Roshi. ;]
A co do filmu w 2015 – zapowiedziano wielki powrót Freeza. Jeśli tylko całość nie pójdzie w kierunku taniej komedii, jaką było Battle of Gods, to będzie OK pewnie. :] Chciałbym coś na poziomie filmu o Brollym.
Ależ dziwny film…o Godzilli, której prawie nie ma na ekranie. Z jednej strony rozumiem intencję twórców – pokażmy tę sytuację z zupełnie innego punktu widzenia, ale robiąc taki reboot ludzie liczyli na coś innego. Na Godzillę.
I po co im te karabiny? Na latynosów i inne mniejszości okradające w czasie walki potworów sklepy RTV? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi 

Oczywiście w amerykańskim filmie nie mogło zabraknąć absurdów, jak strzelanie rakietami do potwora, który stoi przy moście pełnym cywili. No i gdzie jest amerykański prezydent!? Kolejny, wielki nieobecny tego filmu
Ps. Zgadzam się z Twoją oceną tego filmu w 100%
Godzilli jakieś dwadzieścia minut, sama Godzilla wygląda jakby miała nadwagę.
Walki z MUTO nawet dobre, reszta już nie tak dobra.