„Planeta małp” zdecydowanie jest jedną z tych serii, do których mam sentyment. Zdaję sobie sprawę z faktu, że mimo sporej liczby filmów, które ukazały się na przełomie lat 60-tych, 70-tych i 80-tych, tak naprawdę dobry był tylko pierwszy, zaś ze dwa uszły w tłoku. Reszta oscylowała w okolicach szmiry i klapy totalnej. Ale nadal miałem przyjemność z ich oglądania. Na początku XXI wieku za wskrzeszenie marki wziął się nie kto inny, jak sam Tim Burton. Niestety, jedyne, co osiągnął, to zmienienie Heleny Bonham Carter w możliwie seksowną małpę, co samo w sobie było już dosyć niepokojące. A reszta filmu była jeszcze gorsza. Dlatego też „Genezie Planety Małp” nie wróżyłem niczego dobrego. Jasne, cieszyłem się, że znów jedna z moich ulubionych serii trafi na srebrne ekrany, ale obstawiałem się, że będzie to bardzo bolesna przyjemność. A nie była.
Najnowszy film o ssakach naczelnych z czterema chwytnymi kończynami przejmujących kontrolę nad trzecią planetą od słońca podchodzi do tematu od zupełnie innej strony, na co zresztą wskazuje sam tytuł. Pokazuje przede wszystkim, skąd na Ziemi wzięły się małpy o inteligencji równiej lub przekraczającej ludzką. Stare filmy co najwyżej odwoływały się do wydarzeń związanych już z ostatecznym przejęciem przez nie kontroli. Tym razem startujemy z punktu zero. Poznajemy Willa, w którego wcielił się James Franco, pracującego nad lekiem na chorobę Alzheimera. Jako że nie są to tabletki o smaku truskawek, konieczne jest ich testowanie na organizmach najbardziej zbliżonych do ludzkich. Zamiast jednak po prostu zaangażować w tę szczytną sprawę właśnie ludzi, na ochotnika zostają zgłoszone małpy. Pomijając liczne zawiłości fabularne, których nie chcę zdradzać, ostatecznie okazuje się, że ów specyfik nie tylko może pomóc ludziom jak dotąd nieodwracalnie chorym, ale też wspomaga procesy myślowe. U małp również. Los zaś chciał, że jedno ze zwierząt trafiło pod nielegalną opieką Willa, co ocaliło ją przed pewną śmiercią. I to był właśnie początek końca.
Fabuła „Genezy” zasługuje na wielkiego plusa i duże piwo z pianką na dwa palce. Cieszę się, że scenariusz nigdzie nie galopuje, lecz konsekwentnie naświetla i rozwija kolejne kwestie. Rozwój Cezara, feralnej małpy, jest zaprezentowany po prostu świetnie. Co więcej, seansowi nie towarzyszą uczucia zażenowania czy śmieszności, które są często stałym elementem produkcji z istotnym udziałem zwierząt o cechach ludzkich. Nie dopatrzyłem się luk w fabule, motywacja bohaterów była sensowna, zachowanie Cezara było umotywowane. Bardzo podobały mi się również nawiązania do najstarszego z filmów, które bardzo urozmaiciły mi seans.
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, tyczy się Jamesa Franco, który jak zwykle był dla mnie nudny i nijaki. Wiem, że wiele osób go bardzo doceniło po naprawdę niezłych „127 godzinach”, ale sam nadal nie pałam do niego szczególnie ciepłym uczuciem. Miłym akcentem była dla mnie obecność Freidy Pinto, choć, jeśli mam być uczciwy, sama jej postać była umiarkowanie intrygująca i miała jedynie charakter wspomagający. Co ciekawe, przez cały seans miałem wrażenie, że tak naprawdę w „Genezie” nie ma pierwszoplanowych ról ludzkich i że pierwsze skrzypce należą tylko do Cezara. Szczerze mówiąc, bardzo spodobał mi się ten zabieg, który przy okazji sprawił, że aktorstwo Jamesa Franco przestało być dla mnie takie istotne.
Na deser dodam, że efekty specjalne zostały wykonane bez najmniejszych zarzutów. Nie potrafiłem powiedzieć, które ze scen były kręcone ze zwierzętami, a w których wszystkich futrzaki były wymysłem komputerów, a to chyba mówi samo za siebie.
Mimo że jestem zachwycony najnowszą „Planetą małp”, nie wiem, czy mogę ją wszystkim polecić. Opowiadam o niej z perspektywy wiernego fana serii i zapewne mój obraz jest mocno zakrzywiony. Z drugiej strony, mój znajomy bawił się nie gorzej ode mnie, a z cyklem szczególnie zaznajomiony nie jest. Stąd chyba płynie wniosek, że osoby lubujące się w sprawnie zrealizowanym kinie science-fiction nie powinny żałować pieniędzy wydanych na bilet.
Chyba zaznajomię się z tym filmem, ale ostatnio kiepsko z budżetem i do tego nie wiem kiedy do nas do kin trafi.
Nie jestem fanem serii, choć oczywiście ją znam, ale na filmie bawiłem się naprawdę nieźle.
Wielkie brawa dla twórców za postać Cezara. Zapewne trudno było uczynić zwierzę postacią pierwszoplanową nie narażając się jednocześnie na śmieszność czy nadmierne skojarzenia z kinem familijnym (choć w pełni tego jednak nie uniknięto). Duża w tym zasługa świetnych efektów specjalnych – spojrzenia Cezara były bardziej wymowne i przekonujące niż gra większości aktorów w filmie ;).
Zgadzam się, co do postaci granej przez Jamesa Franco. Jak dotąd widziałem jedynie dwa filmy, w których ten aktor zrobił na mnie lepsze wrażenie: „127 godzin” i „Pineapple express”. W „Genezie…” był taki, jak zwykle, czyli nijaki ;).
Z „Pineapple express” de facto kojarzę tylko jeden tekst i było to „Suck Karma’s balls” krzyczane przez jakiegoś Azjatę. ;]
„Na deser dodam, że efekty specjalne zostały wykonane bez najmniejszych zarzutów.”
Hm, filmu nie widziałem, ale widziałem trailer. Małpia komputeroza aż biła po oczach. Syndrom najnowszej wersji „Jestem legendą”. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego w takich filmach nie mogą współcześnie grać ucharakteryzowani aktorzy, którzy są tylko wspomagani CGI. W latach sześćdziesiątych mogli, komputerów nie było, a wychodziło świetnie.
„W latach sześćdziesiątych mogli, komputerów nie było, a wychodziło świetnie.”
Jest jednak jedna znacząca różnica, która fabularnie uzasadniała użycie ludzi przebranych za małpy. W starych filmach małpy były po iluś tam wiekach ewolucji i przyjmijmy, że po prostu jeszcze bardziej zbliżyły się do ludzi – stąd pozycja wyprostowana. Natomiast w „Genezie” małpy dopiero co osiągnęły intelektualnie poziom ludzi, a zmianach ewolucyjnych nie można jeszcze mówić. Innymi słowy, małpy musiały wyglądać jak małpy, a nie jak małpia wariacja na temat człowieka.
Inna sprawa, że – tak jak pisałem/mówiłem – „komputeroza” zupełnie nie rzuciła mi się w oczy.
Widząc trailery i plakaty, przyznaję, śmiałam się w duchu z naiwniaków, którzy na to pójdą. Poza pierwszą częścią, która te X lat temu zrobiła na mnie ogromne wrażenie, reszty nie mogłam oglądać przy jedzeniu i piciu – owocowało to bowiem opluciem monitora przy atakach śmiechu.
Trailer – bo filmu nie widziałam – wydał mi się strasznie pretensjonalny, a efekty takie ło sobie. I ten tytuł… Wydaje mi się, że spora część konsumentów w kinie nie do końca wie, co znaczy słowo „geneza” 😉 W tym układzie tytuł brzmiał jak z filmu dokumentalnego. Już lepiej było zostawić „Planeta małp: geneza” czy inny „początek” 😛
Właśnie obejrzałem, i nie żałuję. Film jest wspaniały,i co dziwniejsze, zważywszy na tematykę- nie infantylny.
Ale najbardziej podobały mi się nawiązania do oryginalnej serii 😉
Ciekawy jestem kontynuacji – może w przeciwieństwie do kontynuacji oryginału, ta faktycznie będzie dobra. ;]
Hm. Właśnie obejrzałam i wpadłam tu poczytać, bo pamiętałam, że chyba widziałam u Ciebie omówiony ten tytuł. I trochę mam wrażenie, że widzieliśmy inne filmy. 😉 Jakkolwiek muszę jeszcze pomyśleć nad własną recką, to daleka jestem od twierdzenia, że nie ma w tym filmie śmieszności i dziur fabularnych. A CGI nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, bo ciągle mam w pamięci DOSKONAŁE kostiumy z pierwszej „Planety Małp”.
Ale z całą pewnością zgadzamy się co do filmu Burtona. I co do udziału w nim Heleny. xD
O kurcze, aż tak Ci nie podeszło? :-[
A jeśli chodzi o kostiumy ze starych części, to wiadomo – klasa sama w sobie. Pierwszą „Planetę Małp” do dziś kocham. A pozostałe części strasznie lubiłem oglądać, niezależnie od ich poziomu (niektóre były niezłe, niektóre dramatycznie złe).
Bez przesady, że AŻ tak. Ale no jednak nie za bardzo. Są tam fajne elementy, ale są bzduryzmy, które pewnie by mi w ogóle nie przeszkadzały, gdyby nie to, że film usiłuje przecież ugryźć temat na poważnie. Nie wiem, no, pierwsze z brzegu: w wypaśnym laboratorium trzymają laboratoryjne szympansy, jest opieka medyczna, monitoring, full wypas i nowoczesność – i serio mam uwierzyć, że NIKT nie zauważył, że jeden z szympansów jest w ciąży? Że urodziła? Bo się schowała pod stolikiem i to wystarczyło? WTF.
W ogóle głupota ludzi jest niesłychana. xD Zarówno Geneza jak i Ewolucja (Ewolucja chyba bardziej) to filmy, gdzie w epickim stopniu miałam w nosie los ludzkości i raczej towarzyszyła mi myśl „ja prdlę, niech ich te małpy wybiją do nogi, będzie z korzyścią dla wszystkich stron”. Ludzie to kretyni. Spektakularni kretyni. Teraz wątpliwość: przypadkiem tak wyszło czy to ma być ponura konkluzja na temat ludzkości? ;|
Atutem natomiast jest Cezar – to, jak się zmienia jego nastawienie. Ładnie pokazane motywacje.
No i ojciec bohatera. Ok, było oczywiste, co się z nim stanie, ale mam straszliwy sentyment do Johna Lithgowa. 😀
…ok, szukałam w internetach zupełnie czegoś innego, ale nie mogę się powstrzymać i podrzucę linka: http://www.theshiznit.co.uk/feature/the-10-dumbest-things-about-rise-of-the-planet-of-the-apes.php 😀
Ale, żeby nie było: w gruncie rzeczy dobrze się bawiłam podczas oglądania i nie żałuję seansu. 🙂 To nie jak oglądanie „Maglownicy”. 😉