Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Flight Control – Perfect simplicity

F

Flight Control to chyba najlepszy przykład na to, ile grywalności da się wycisnąć z połączenia dwóch „niby-oczywistych” rzeczy, jeśli tylko developer ma łeb na karku. Po pierwsze, znajomość platformy, na którą się tworzy. Po drugie, prosty acz genialny pomysł. Studio Firemint podołało zadaniu wręcz koncertowo.

Tak, co jak co, ale właśnie ta ekipa twórców doskonale zrozumiała, w czym tkwi siła iPhone’a. W doskonałym ekranie dotykowym, ot co! Panie i panowie z Firemint wpadli na pomysł, by pozwolić graczom zabawić się w kontrolera lotów. Założenia są proste. Dysponujemy lotniskiem, na które składają się trzy różne lądowiska – dla helikopterów, awionetek oraz samolotów pasażerskich. Jakie zaś mamy zadanie? Oczywiście, sensem naszego istnienia jest wytyczenie wszystkim nadlatującym petentom odpowiedniego toru lądowania. Jedna pomyłka zwieńczona powietrznym karambolem i musimy swoją karierę zaczynać od zera.

Wielką zaletą Flight Control jest postawienie na przejrzystość i prostotę. Żadnego wepchniętego na siłę 3D czy innych udziwnień. Otrzymaliśmy minimalistyczną, acz elegancką i miłą dla oka, dwuwymiarową oprawę i jedyny słuszny w takim przypadku model sterowania. Jak się zapewne domyślacie, obsługa gry jest w 100% dotykowa. „Klikamy” na interesującym nas fruwadełku i palcem rysujemy mu tor, po którym ma lecieć. Nie koniecznie musimy go kierować na lotnisko. Jeśli, dla przykładu, jego aktualna pozycja jest zagrożeniem dla trzech innych uczestników ruchu powietrznego, możemy go wysłać na drugi koniec mapki, by tam spokojnie krążył i czekał na swoją kolejkę.

W ramach urozmaicenia twórcy wprowadzili łącznie cztery typy statków powietrznych. Poza wspomnianymi helikopterami i awionetkami, samoloty osobowe zostały podzielone na większe i szybsze oraz mniejsze i wolniejsze. A że obydwa typy korzystają z jednego pasa… Czasem trzeba nieźle zewrzeć neurony, by odpowiednio zgrać czasy lądowania. I tak, zasadniczo na tym polega cała zabawa – na dobrej synchronizacji wszystkich znajdujących się na ekranie helikopterów i samolotów. Warto nadmienić, że na raz potrafi ich być nawet i 10, przez co aż adrenalina potrafi skoczyć. Naprawdę. Może się wam to wydać dziwne, by tego typu produkcja podnosiła tętno, ale… cóż, z dobrą grywalnością nie da się kłócić. Idzie się z nią jeno pogodzić i cieszyć się, że nadal są ludzie z genialnie prostymi pomysłami.

Jeśli mam w ogóle jakiś zarzut do Flight Control, to na myśl przychodzi mi tylko brak sensownie opracowanej tabeli wyników. Jedyne, co gra zapisuje, to najlepszy osiągnięty rezultat i garść statystyk. Ale już kto nabił ów wynik, niestety nie wiadomo. A czemu uznałem to za na tyle ważne, by o tym wspomnieć? Otóż, Flight Control sprawdza się wręcz genialnie w roli gry przekazywanej „z ręki do ręki”. Jako że zasady i sterowanie są dziecinnie proste do zrozumienia i opanowania, zagrać może każdy, nawet jeśli iPhone’a widzi pierwszy raz na oczy. Dlatego też brakuje najprostszego rankingu, w którym grający mogli by podpisywać się pseudonimem artystycznym przy swoich osiągnięciach. Niby drobnostka, ale… Sami rozumiecie.

Z iPhonem przesiedziałem już niejedne ćwiczenia publicznego prawa gospodarczego i jak dotąd to właśnie gra tak prosta, jak Flight Control, na najdłuższy czas przykuła moją uwagę. I nie tylko moją, ponieważ o miano najlepszego kontrolera lotów rywalizuję z połową grupy dziekańskiej. Cóż poradzić, przenośne platformy ciągle dostarczają jeden dowód za drugim na to, że bez pomysłu na grę daleko się nie pojedzie. Braku grywalności nie zamaskuje się olśniewającą oprawą audio-wizualną. Sęk w tym, że Flight Control nie ma nic do maskowania. Jest po prostu genialne. I kropka.

2009-04-29. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x