Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

FlatOut: Ultimate Carnage – Ostateczna Rozwałka!

F

FlatOut… Pierwsza od bardzo wielu lat gra, która odświeżyła moje spojrzenie na komputerowe ścigałki i sprawiła, że ponownie się nimi zainteresowałem. Lata płynęły, a dziecko programistów z Bugbear doczekało się łącznie trzech odsłon. Cóż, właściwie to dwóch i pół, a dziś właśnie zajmiemy się ową „połówką”, czyli Ultimate Carnage przeznaczonym na stacjonarne konsole Microsoftu.

Zacząć trzeba od ważnego sprostowania. Flatout Ultimate Carnage był zapowiadany przez dosyć długi czas jako pełnoprawna kontynuacja dwójki. Jak się jednak z czasem okazało, jest to w rzeczywistości „jedynie” odświeżony Flatout 2 na sterydach. Z jednej strony, gracze znów dostają prawie to samo. Z drugiej strony, to „prawie” w tym wypadku robi naprawdę sporą różnicę. Na zakończenie tegoż wprowadzenia jeszcze kilka słów dla graczy nie zorientowanych w temacie – seria FlatOut zawsze była, jest i – mam nadzieję – będzie zogniskowana na maksymalnej demolce – tak tras, jak i samych wozów. Zaś w tej wersji Rozwałka jest już naprawdę Ostateczna.

Buckle up, mate

Już w menu trafiamy na pierwsze zmiany. I to nie byle jakie, gdyż doszedł nam dodatkowy tryb – niewiele mniejszy od zajmującej kilkanaście godzin kariery – oparty na zupełnie nowych zasadach. Rzecz nazywa się Carnage Mode, co zapewne jakiś rodzimy tłumacz przechrzciłby na Tryb Rozwałki. Co by tu wiele nie mówić – tryb ten oferuje najbardziej ekstremalną destrukcję. Do dyspozycji gracza oddano 36 wyzwań podzielonych na 4 kategorie. Każde z zadań składa się z trasy, przypisanego do niej wozu i pułapu punktów, który musimy osiągnąć. I tak mamy np. Beat the Bomb – tylko my, nasza fura, droga przed nami i… tykająca bomba w bagażniku! Zabawa wygląda niczym akcja popularnego niegdyś filmu Speed – musimy jechać coraz szybciej i coraz dalej albo wylecimy w powietrze. Dalej mamy lokalną odmianę Derby. Od normalnej rozwałki na arenie różni się tym, że po mapie są porozrzucane power-upy, a każdy z graczy ma określoną liczbę żyć – wygrywa ten, który zaliczy najwięcej fragów. Innymi słowy – taki trochę Quake na kółkach. Rolę wisienki na torcie pełni Carnage Race, w którym nie ma znaczenia, na którym miejscu dojedziemy do mety (jeśli w ogóle dojedziemy) – nagrodę zgarnia ten, który zakończy karierę jak największej liczby przeciwników. Najmniej wybuchowym trybem w Carnage Mode są – kultowe już – mini-gry, które nie różnią się niczym od tych z trybu tradycyjnego (do ich opisu jeszcze wrócimy).

Jak widać, urozmaicenia są i to w naprawdę sporej liczbie. Trzeba też koniecznie nadmienić, że zgarnięcie złota w tych wyzwaniach jest naprawdę bardzo trudne i większość tras wymaga kilku- czy nawet kilkunastokrotnego powtórzenia. Za to jeśli już uda nam się zająć pierwsze miejsce, to na ogół odblokowujemy jakiś grywalny bonus, z których praktycznie każdy jest wart uwagi. Są takie kwiatki, jak ciężarówka, autobus szkolny (wyścigów tymi molochami po prostu trzeba spróbować samemu) oraz… FlatOut Mobile, czyli specjalny prezent od panów z Bugbear. Jest to zdecydowanie najszybszy pojazd w grze, a do tego jego stylistyka została oparta na jednym z pierwszych wozów… Batmana.

Poza opisanym wyżej Carnage Mode, dostaliśmy też tradycyjny tryb kariery (tu nazwany po prostu FlatOut Mode), w którym naszym zadaniem jest wygranie kilkudziesięciu wyścigów i eventów. Całość została podzielona na trzy kategorie „jakościowe”: Derby Class, Race Class oraz Street Class – im dalej, tym droższe i lepsze wózki. Tutaj zdobycie złota już nie jest takie wymagające – pod warunkiem, że doszliśmy już do należytej wprawy, znamy trasy i zawsze mamy na podorędziu dobrze przygotowany wóz.

Na koniec zostały jeszcze mini-gry, czyli element, którym seria zasłynęła kilka lat temu. Zadaniem gracza jest wykonanie określonej czynności przy pomocy… wystrzelonego przez przednią szybę kierowcy! Tak, tak – programiści z Bugbear są już naprawdę nieźle znani ze swojego chorego poczucia humoru. Mamy tu takie hity, jak kręgle, rzutki, poker czy lot przez ogniste kręgi do basenu. Niestety, w przeciwieństwie do mini-gier z pierwszego FlatOuta, te są już dosyć złożone i trudne, przez co niewtajemniczony kumpel na pewno nie będzie stanowił dla wprawionego gracza wyzwania. Niemniej jednak, są zdecydowanie godne polecenia.

Nice drift, I must say

Styl gry nie zmienił się zupełnie – dokładnie tak jak we FlatOut 2, model jazdy jest nastawiony na arcade. Całe szczęście, twórcy nie posunęli się do żadnych bolesnych skrajności i wzięli pod uwagę chociażby takie rzeczy, jak różnice w prowadzeniu wozów z napędem na tylną lub przednią oś (czy też 4×4). Znaczy to mniej więcej tyle, że dobór samochodu ma bardzo duży wpływ na grę, ale z drugiej strony – długa jazda w poślizgu jest jak najbardziej możliwa, a samochody nie rozpadają się w drzazgi po pierwszym dzwonku (na ogół – starcie lokalnej wersji Mini Morrisa z ciężarówką kończy się źle dla tego pierwszego).

Niestety, w Ultimate Carnage nadal nie ujrzycie markowych wozów. Za to, w większości furek dosyć łatwo dopatrzyć się inspiracji. Nie brakuje naprawdę pięknych muscle-carów, stylowy ulicznych ścigaczy i masywnych terenówek. Modele są fenomenalne i w niektórych furach naprawdę można by się zakochać. W ramach tuningu mechanicznego dostaliśmy do dyspozycji możliwość wymiany sporej ilości części. Jest to o tyle istotne, że pojazdy przeciwników zyskują na wydajności z każdym kolejnym wyścigiem i jeśli nie dotrzymamy im kroku, walka o pierwsze miejsce może być w ogóle niemożliwa.

Tak, dobrze widzicie – komputerowi przeciwnicy potrafią stwarzać realne zagrożenie! Nie dość, że jeżdżą świetnymi wozami, to na dodatek potrafią z nich skorzystać. Pod tym kątem Ultimate Carnage na pewno nie należy do gier łatwych. Co ciekawe, twórcy podtrzymują pomysł z FaltOuta 2 i każdy z kierowców ma własną osobowość i styl jazdy, co bardzo rzuca się w oczy. Po kilku wyścigach każdy wie, na kogo należy uważać, kto jeździ agresywnie, a kogo można po prostu olać. Do plejady 7 kierowców z poprzedniej części doszły jeszcze 4 następne postacie – pokonanie wszystkich 11 na raz częstokroć do najłatwiejszych nie należy.

Bardzo ważną – wręcz esencjalną – sprawą są zniszczenia, gdyż w dużej mierze właśnie na nich bazuje sukces i klasa tej produkcji. Panowie z Bugbear poszli w zupełnie innymi kierunku niż twórcy Burnouta. Jeśli kogoś rozwalicie, ów nieszczęśnik… zostaje rozwalony i koniec. Respawn tu nie istnieje! Dlatego tak ważną częścią „strategii” jest kupienie ciężkiej terenówki, hyhy. Oczywiście, wyłączenie komuś prądu nie jest proste i trzeba się do tego nieźle przyłożyć, ale przy odpowiedniej wprawie można skasować nawet do pięciu przeciwników podczas jednego zwykłego wyścigu. Takie rozwiązanie sprawia również, że we FlatOutcie demolka jest naprawdę mięsista, istotna i daje od groma przyjemności.

That’s quite a paint job you’ve got there, dude!

Grafika przeszła naprawdę niezła ewolucję od czasów normalnego FlatOuta 2. Wózki nie robią już takiego plastikowego wrażenia, trasy są bardzo szczegółowo przygotowane, a liczba obiektów gotowych do zdemolowania potrafi zawrócić w głowie. Szczególnie efektownie wygląda każde pierwsze okrążenie dowolnego wyścigu, kiedy to w rozsypkę idzie połowa „placu zabaw”. Wyobraźcie sobie peleton 12 samochodów, którego trasa wyścigu przebiega „przypadkiem” przez środek centrum handlowego, zrobionego w połowie ze szkła. Odlot!

Z samochodami też można niezłe cuda wyczyniać – obrać ze wszystkich „zbędnych” blach, urwać koło, wybić szyby czy katapultować kierowcę. Nadal mam jednak jedno „ale” – dachowanie ma zadziwiająco mały wpływ na kształt dachu. O wgniecenie na tejże części samochodu dużo łatwiej, gdy spadnie na nas słup wysokiego napięcia…

Zawsze wychwalałem soundtracki z dwóch pierwszych części FlatOuta. Tym razem… nie będzie aż tak przyjemnie. Otóż, nadal jest to kawał porządnego rocka, ale OST z „dwójeczki” wydał mi się zdecydowanie lepszy i bardziej pasujący do tego typu rozgrywki. Zabrakło też takich kapel Nickelback, Audioslave, Yellowcard czy Papa Roach, na których miejsce nie weszli prawie żadni wykonawcy, którzy szczególnie by mnie porwali. Oczywiście, jest to wrażenie bardzo subiektywne. Z drugiej strony, cała reszta oprawy dźwiękowej jest nadal na rewelacyjnym poziomie i tu zdecydowanie należy się pochwała dla twórców.

Finish!

Ultimate Carnage, mimo faktu bycia wersją „połówkową”, oferuje wszystkim graczom naprawdę masę zabawy i wiele godzin spędzonych przed telewizorem. W tej liczbie mogą też spokojnie znaleźć się wszyscy Ci, którzy rozpracowali całego FlatOuta 2, gdyż i tak na nudę nie będą mogli narzekać. Jak dla mnie – jedna z ciekawszych i najlepszych arcade’owych ścigałek na Xboxie 360. Teraz pozostaje tylko czekać na pełnoprawną „trójkę” – wtedy to dopiero będzie się działo!

2008-06-26. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x