Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Fight Night Round 4 – Bokserski król

F

Krajobraz symulacji sportów walki został ostatnio solidnie przemodelowany na Xboxie 360. Początkowo do wyboru były dwa tytuły bokserskie – bardzo solidny Fight Night Round 3 oraz raczej przeciętny Prizefigher sygnowany nazwiskiem Dona Kinga. Do tego jeszcze cała seria spod bandery WWE dla fanów wrestlingu i… tyle. Wszystko się zmieniło, kiedy pojawiło się UFC Undisputed. Gra po prostu weszła i pozamiatała, pokazując, że na MMA jest rynek zbytu. Właśnie po wybuchu takiej branżowej bomby atomowej ma swoją premierę czwarta odsłona Fight Night. Powstaje pytanie – czy tytuł, skupiający się tylko i wyłącznie na boksie, ma jeszcze jakieś szanse?

Odpowiedź brzmi…

Tak! Przyznam się, że obawiałem się, iż „czwórka” będzie po prostu podrasowaną graficznie wersją swojej poprzedniczki. FN3 był naprawdę solidną grą, ale nie za bardzo widziałem dla niego szanse na nawiązanie równej walki z konkurencyjnymi tworami od THQ. Na szczęście, okazało się, że Round 4 jest nie tylko ładniejszy, ale też lepszy pod prawie każdym innym względem. Gra została bardzo solidnie zmodernizowana, zyskała na dynamice nie tracąc na realizmie i sprawiła, że powrót do przyjemnej gry w „trójkę” jest praktycznie niemożliwy. EA Sports zrobiło duży krok naprzód, omijając przy okazji przepaść, w którą mogło się stoczyć. Tylko pogratulować.

Duża część zmian należy do kategorii tych nieuchwytnych gołym okiem. Poczynając od takich szczegółów, jak lepsza czułość przy wykrywaniu ciosów wyprowadzanych z analoga, przez lepszy model poruszania się po ringu, a na rozdzieleniu wytrzymałości fizycznej i tej odpowiedzialnej za blok kończąc. Efekt jest taki, że walki w znacznie większym stopniu wciągają, są szybsze, ale nadal jak najbardziej dalekie od mashowania gałki na padzie. Ciągle liczy się taktyka, dobre wymierzenie ciosu i wyczekanie momentu – teraz trzeba jednak dodać do tego znacznie większą porcję refleksu. Na szczęście, wszystko w granicach rozsądku. Poziomy trudności zostały tak wyważone, by zarówno gracze początkujący, jak i ci zaawansowani mieli co robić. Trzeba tu też pochwalić twórców – mimo całej swej złożoności, FN4 jest znacznie łatwiejszy w odbiorze od takiego choćby UFC 2009. Duża w tym zasługa klarownie przygotowanych tutoriali i dobrze zbalansowanego trybu kariery.

W zakresie systemu walki nie mam żadnych uwag. Od czasów „trójki” wszystkie aspekty zostały dopracowane do poziomu bliskiego perfekcji. Nie musicie się już martwić, że wasze ciosy przeszyją wroga na wylot, nie czyniąc mu jednak żadnej wyraźnej szkody. Rękawicy wystającej z wrażych pleców też już nie uświadczycie. Dla niektórych graczy pewną przeszkodą może być, niestety, sterowanie. Round 4 położył pełny nacisk na wyprowadzanie ciosów prawym analogiem, prawie nie korzystając z przycisków A/B/X/Y. W przypadku poprzedniej odsłony istniała możliwość wybrania sposobu sterowania. Sam zawsze korzystałem z analoga, więc rezygnacja z przycisków w ogóle mnie nie zabolała. Wiem jednak, iż dla niektórych jest to problem, i to nawet sporej wagi. Dlatego też wspominam o tym z kronikarskiego obowiązku. W ciągu najbliższych miesięcy ma wyjść patch, poprawiający to „celowe niedopatrzenie”.

Graczom mniej wtajemniczonym w temat też należy się kilka dodatkowych słów w ramach sprostowania. Fight Night należy w zdecydowanie większym stopniu do gatunku symulacji niż arcade’ów. Oczywiście, bawiąc się odpowiednio suwakami, można uzyskać różne stopnie wierności prawom fizyki i, co by tu wiele nie mówić, biologii. Niemniej jednak, jeśli oczekujecie radosnej młócki z rozbłyskami i saltami – nie tędy droga. Z drugiej strony jednak, jeśli chcecie rozgrzać się przed seansem z bardziej hardcore’owymi i złożonymi tytułami, jak wspominane już wiele razy UFC 2009, Round 4 będzie dla was zdecydowanie dobrym wyborem. Gra nie rzuca nas na głęboką wodę i na stopniowym zagłębianiu się w tajniki boksu możemy spędzić tyle czasu, ile tylko chcemy.

Ważną częścią FN4 jest kariera. Ta została znacznie rozbudowana i teraz w dużym stopniu przypomina tę z… no cóż, UFC 2009. Wybaczcie, ale uniknięcie tych porównań jest po prostu niemożliwe. Otrzymaliśmy do dyspozycji kalendarz, w którym zaznaczamy sobie dni, kiedy chcemy walczyć, trenować lub odpoczywać. Ponownie wszystko jest bardziej uproszczone w stosunku do Ultimate Fighting Championship, ale dzięki temu też znacznie przystępniejsze. Miłym dodatkiem do tego wszystkiego są rozbudowane opcje kreacji własnego zawodnika – możemy nawet wgrać swoje zdjęcie. Oczywiście, zaowocowało to tym, że tryb kariery przechodziłem Chuckiem Norrisem. Jedyny zawodnik, który potrafi kopnąć z półobrotu prawym prostym.

Poza trybem kariery mamy też do wyboru tradycyjne „fight now”, zwany też zgodnie z tradycją ludową „szybką grą”, oraz multi. Tu szoku nie ma, dostaliśmy po prostu możliwość walki z innymi przez net w całkowicie standardowych trybach.

To musi boleć

O grafice mogę powiedzieć jedno – boli. Jest tak dobra, że po prostu gracz cierpi, gdy widzi to, co się dzieje czasem z zawodnikami. Największe wrażenie zrobił na mnie rag-doll. Taka „kukiełka” powinna być w absolutnie wszystkich grach. Wrażenia z gry są naprawdę niesamowite, do czego swoje trzy grosze dokładają również pojawiające się z czasem strugi krwi i podbite oczy. Niestety, znów muszę posłużyć się porównaniem do pewnej gry traktującej o MMA – tam było to zrobione jeszcze lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że cielesna destrukcja powodowana celnym hakiem wygląda bardzo realistycznie. Brawa należą się też za genialnie zrealizowaną widownię – cała jest animowana, żywa i w wiarygodny sposób reaguje na wydarzenia na ringu.

Żeby nie było niejasności, cała reszta oprawy wizualnej również stoi na najwyższym możliwym poziomie. Twórcy wycisnęli większość – jeśli nie wszystkie – soków z Xboxa i zaserwowali nam niezwykłe widowisko. To samo tyczy się zresztą warstwy audio. Soundtrack w Round 4 jest chyba jeszcze lepszy od tego z „trójki” i naprawdę potrafi zagrzać do walki. Zaś odgłos łamanych kości policzkowych, którego można się nasłuchać podczas powtórek w zwolnionym tempie, sprawia, że ciarki mogą przejść po plecach. Poprawie uległ też system komentarzy, ale kolejne serie gier od EA Sports chyba wszystkich zdążyły już przyzwyczaić do pewnej powtarzalności.

Jeśli chodzi o boks – lepszych nie ma

Tak, w zakresie symulacji samego boksu Fight Night Round 4 jest najlepszym, co spotkało dotąd posiadaczy Xboxa 360. I myślę, że zdetronizowanie go będzie niezwykle trudne, gdyż EA Sports wysoko postawiło poprzeczkę. Jeśli jednak rozszerzymy kategorię na wszystkie sztuki walki, rywalizacja z UFC 2009 jest naprawdę trudna. Po dłuższym namyśle postanowiłem, że ocena, którą zaraz zobaczycie w ramce na dole jest symulacji okładania się wyłącznie piąchami. Stąd tak wysoka nota, gdyż i jakość gry nie pozostawia żadnych wątpliwości. Po prostu najlepszy możliwy konsolowy boks i kropka.

2009-07-16. Tekst napisany na zlecenie portalu Gamintar.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x