Przygody tak zwanej Pierwszej Rodziny Marvela to ten element dorobku Domu Pomysłów, na którym się kompletnie nie wyznaję. Jeden z wielu takich elementów, muszę dodać, by być uczciwym. Reeda Richardsa wraz z krewnymi i kolegami kojarzę z dwóch kiepskich filmów kinowych, które wiele osób uważa chyba wręcz za abominacje. Jego radosna choć lekko nadęta kompania przewijała mi się też w różnych innych komikach, ale nigdy nie czytałem niczego poświęconego stricte im. Ponownie dzięki Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela udało mi się wypełnić tę lukę.
Moje zainteresowanie „Niepojętym” szybko wzrosło, gdy dowiedziałem się, że osią intrygi będzie Doktor Zagłada (mam przed sobą świetlaną przyszłość tłumacza filmów kinowych). Chciałem właśnie się brać do streszczania wstępu do serii, aby tradycyjnie móc choć pobieżnie zarysować, z czym czytelnik będzie miał do czynienia. I muszę tu uczciwie przyznać, iż w przypadku „Niepojętego” ciężko jest to zrobić. Akcja rozwija się tak szybko i dzieje się tak wiele, że praktycznie wszystko, co napiszę będzie większym bądź mniejszym spoilerem. Starczy może więc, że powiem, iż największy wróg Fantastycznego Kwartetu postanawia zbratać się bliżej z magią, by móc poigrać z naukowym sposobem myślenia Reeda z domu Richards.
Wartko płynąca akcja jest w przypadku tej opowieści równocześnie atutem jak i wadą. Z jedne strony twórcy uzyskali efekt pulpowego czytadła tramwajowego na poziomie podobnym do „Planet Hulk”. Czyli jest szybko, widowiskowo i wszystko wybucha. Nie brakuje dramatycznych scen i ciągłych zwrotów fabularnych. Ale! W przeciwieństwie do przygód Zielonego Giganta, miałem wrażenie, że Mark Waid miał w kontekście Pierwszej Rodziny kilka naprawdę ciekawych pomysłów, przy których zatrzymałbym się chętniej na dłużej. „Planet Hulk” zyskiwało na szybkim rozwoju akcji, zaś „Niepojęte” szybko zaczęło na nim tracić. Zamiast wycisnąć jak najwięcej soku z każdego ciekawego pomysłu, kolejne koncepcje szybko były rozwiązywane i porzucane na rzecz lawinowego przyśpieszenia tempa.
W tym kontekście zawodzi niestety również oprawa wizualna, która bardziej by pasowała do spokojniejszego rozwoju wydarzeń. Kresce Wieringo i Jonesa brakowało odpowiednio wysokiego współczynnika epickości, przez co obrazowane przez nich wydarzenia często nie robiły większego wrażenia, mimo że narracja sugerowała coś wyraźnie przeciwnego. Nie mogę powiedzieć, że ich lekko karykaturalna kreska, kojarząca mi się z animacjami z lat 90-tych, mi się nie podobała, ale na pewno nie współgrała mi z tonem historii.
Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że to nie jest najlepsza historia z Fantastyczną Czwórką w roli głównej. Jeśli tak, to wyraźnie nie mam czego dla siebie szukać w tym segmencie komiksów Marvela. Będę miał jeszcze jedną okazję się sprawdzić z tym tematem, gdy w WKKM pojawi się kontynuacja zaczętych w „Niepojętym” wątku. Do tego czasu sam najpewniej za nic innego związanego z Pierwszą Rodziną się nie złapię. Niestety, sam tytuł tego tomy mocno zgrywa mi się z niektórymi wyborami, których dokonało Hachette tworząc Kolekcję. Niepojęte jest dla mnie to, na jakiej podstawie część opowieści w ogóle trafia do tego zestawu.
Fantastyczna Czwórka… Jakoś nigdy mnie do siebie nie przekonali. We wszystkich eventach jakie czytałem ich tie-iny były najnudniejsze (Nie licząc Marvel Zombies). Nawet jak przemianowali się na Future Foundations i wzięli do siebie Spidera dając mu genialny biały kostium, nie dali rady wzbudzić we mnie czegokolwiek. No cóż, FF nie jest dla każdego, z mojego punktu widzenia jedynie „Doktor Zagłada” jest warty uwagi.
Tak, ten kostium Spider-Mana był naprawdę zacny. :] Mnie teraz powala Ultimate FF, w którym aktualnie jest m.in. Iron Man, a z oryginalnego składu została tylko Sue. Inna sprawa, że nowe UFF jest rysowane tak koszmarnie, że nie byłbym go w stanie czytać.
A jeszcze propo Ultimate FF – wszystko fajnie, ale Doom to taka. straszna. pizda. tam. jest. że. głowa. mała.
Czyli poprawili głównych bohaterów, psując całkiem udanego złoczyńcę. Klasyczne. Widać nie można mieć wszystkiego na raz. ;-]
W ogóle Ultimate miało mnóstwo świetnych pomysłów, ale przygniótł je „uberrealizm”, „nolanizm” (i to przed Nolanem!) i idiotyzmy takie jak kanibale, gwałty itp…przypominam że to klasyczne postacie Marvela – target 7 – 15 lat.
Ej… kogo gwałcili w Ultimate? 😛
Nie pamiętam kogo, ale to chyba Juggernaut był.
…I don’t even.
BTW, zainspirowany Twoim postem, zacząłem trochę po google’u szukać. I znalazłem. Kiedyś bodaj Miss Marvel została zgwałcona… przez swojego syna… który cofnął się w czasie, żeby ją zapłodnić… i znowu się urodzić… a ona stwierdziła, że się jej podobało…
A to dziwadło akurat się w 616 pojawiło 🙂
Co ciekawe, wychodziło że jej synem jest…Kang. jakoś. Wibbly wooblly timey wimey stuff.
Ojoj… Za dużo komiksowej logiki na raz. ;]
Świat Ultimate to ten gdzie są Ultimates? XD (Sorki za takie głupie pytanie ale się już pogubiłem)
Z Fanatyczną Czwórką jest ten problem, że ma ogromny potencjał, ale możliwość spieprzenia go wynosi około 87%.
Z jednej strony mamy magie, kosmosy, wymiary i inne cuda, z drugiej płonącego idiotę i kamiennego Hellboya.
Z jednej mamy epickiego wroga, który jest zagrożeniem dla całego Marvela (ale ma immunitet dyplomatyczny!) z drugiej jest tak zadufany w sobie i zawistny wobec Richardsa, że bardziej przypomina dziecko niż dyktatora.
Z jednej strony każda postać ma charakterystyczne moce, z drugiej nie potrafią ich kreatywnie wykorzystać (sięgnąć ręką dalej, lub robić sobie tarczę z pola siłowego? Serio?) (Tu pragnę zaznaczyć, że w wersji Ultimate robili z tych mocy cuda nie widy. Reed izolował sobą urządzenia elektryczne, dusił innych swoją masą i w ogóle. A Sue mogła ci w mózgu stworzyć miliony małych pól siłowych i je powoli powiększać…)
^TL;DR – FF ma potencjał na epickie Sciencie Bros (Family?).
Mam ochotę sięgnąć po to Ultimate FF – ogólnie przyzwoite opinie słyszałem, a samo Ultimate ogólnie lubię. Choć ostatnio zacząłem trochę X-Menów czytać od początku i… tak średnio mi podeszli (słabiej napisani od Spider-Mana).
W tym całym „Niepojętym” przeszkadzał mi też m.in. wątek dzieci, które były jakimś tam motorem napędowym dla fabuły, ale widać było, że ogólnie same postaci twórcom raczej przeszkadzały i były traktowane tylko instrumentalnie. A jak jeszcze do tego przeczytałem streszczenie, co się z tymi dziećmi działo wcześniej – mózg roz…
Ojjj ;] po przeczytaniu Twojej recki , podszedłem do komiksu jak do ulubionego dania Skandynawów, czyli śmierdzącej sfermentowanej ryby z puszki :P. I powiem Ci że polubiłem tę kuchnię, komiks czyta się bardzo…komiksowo? to prawdziwe superhero bez całej masy powagi i patosu czy cenzury w której próbuje się upchać poważne treśc w obecnych komiksach superhero. Nie ma mroku ale fabuła jest mimo to poważna i szybka. To duży plus, dla mnie to przyjemny kolorowy komiks superhero przy którym czułem że czytam superheo :). Co do rysunków, powiem tyle że by byłem nimi przerażony, jako połączeniem mango-disneya ale teraz nie wyobrażam sobie innej kreski do F4. Jest świetna i szkoda że jej autor nie żyje :/. Bardzo polecam, prawdziwy komiks superhero! 😉
A powiedz, „Uzasadnioną interwencję” już czytałeś? Jestem ciekawy, jak Ci ten tom podszedł, ponieważ mi jeszcze gorzej od „Niepojętego”.
I dzięki za podzielenie się opinią, fajnie jest poznać inny punkt widzenia. Zazdroszczę, że lepiej się bawiłeś przy tym komiksie ode mnie. ;]
UI będę czytał w tym tygodniu i dam znać jak ją oceniam, pod Twoją recką ;].