Oryginalną „Planetę Małp” wspominam jako jedno z moich pierwszych „guilty pleasures”. Czy może raczej… wypada to uściślić: tak jak pierwsza część była po prostu rewelacyjnym filmem, tak wszelkie jej kontynuacje należały już raczej do gatunku intelektualnie grzesznych przyjemności. Ze względu na mój sentyment do serii, bardzo skutecznie wyparłem ze świadomości pierwszy restart serii, zgotowany przez Tima Burtona. Tylko mgliście pamiętam jakieś małpy kreowane na seksowne. Był też Marky Mark, jednak jeszcze nie z aż tak urodziwym bicepsem. Do dziś dziwię się, że ów film nie zniszczył mi i mózgu, i dzieciństwa.
Miałkość kolejnych kontynuacji i potworny reboot sprawiły, że do kolejnej iteracji „Planety Małp” podchodziłem jak pies do jeża. A nawet jeszcze gorzej – jeże w sumie są całkiem fajne. Sytuacji zdecydowanie nie ratował grający pierwsze skrzypce James Franco, który bynajmniej nie należy do mojej prywatnej Ligi Ukochanych Aktorów. I tu przyszło zaskoczenie! „Geneza…” okazała się wyborna. Z oryginału brała przede wszystkim pomysł na świat, nie próbowała kopiować ogranych schematów i poszła w nowym kierunku. Aktorsko wszystko było w porządku, efekty były świetne, a całość zostawiała wprost wyśmienite wrażenia u widzów – bynajmniej nie tylko u mnie.
Ze względu na dwa powyższe czynniki – nostalgiczną miłość do serii i zachwyt nad udanym restertem – tak naprawdę… obawiałem się kontynuacji. Te jak dotąd miały tendencję do topienia serii pod metrem mułu i to z solidnym okładem. Cóż, miałem szczęście – po raz drugi okazało się, że obawy były zbędne.
Fabuła „Ewolucji…” przenosi nas dziesięć lat w przyszłość, licząc od wydarzeń znanych z „jedynki”. Wirus roznoszony przez małpy zdziesiątkował ludność wszystkich kontynentów. Choć „zdziesiątkował” nie jest tu adekwatnym określeniem – w rzeczywistości przeżywał tylko jeden pacjent z każdych pięciu setek zarażonych. A z czasem zakażeni byli wszyscy. Resztki homo sapiens poformowały się niewielkie grupy, zamieszkujące ruiny miast. Teraz zaś, gdy powoli zaczynają się kończyć zapasy, zbliża się czas, kiedy wyjść będzie trzeba z kryjówek i stawić czoła rzeczywistości: teoria ewolucji Dariwna się wzięła i się odwróciła. Teraz to małpy są coraz bliżej szczytu rozwojowej piramidy.
W stosunku do „Genezy”, zdecydowanej poprawie uległo, według mnie, i aktorstwo, i efekty specjalne. To pierwsze wskoczyło na wyższy poziom, dzięki doborowi aktorów, którzy zdecydowanie lepiej trafili w mój gust. Jason Clarke w „głównej roli ludzkiej” spisał się wybornie, zaś oglądanie Gary’ego Oldmana było jak zwykle czystą przyjemnością. Choć, przyznaję, przy okazji żałowałem, że jego rola była dosyć symboliczna i niezbyt istotna.
Co się zaś tyczy oprawy wizualnej, uległa ona po prostu – ha ha – ewolucji. W pierwszej części było świetnie, teraz zaś jest jeszcze lepiej. Efekty specjalne są de facto tak dobre, że… w ogóle ich nie widać; tak wielki poziom naturalności został osiągnięty. Mam nadzieję jednak, że ich pozorna niewidzialność nie sprawi, że zostaną one pominięte przy nominacjach do Oscarów. Liczę też na to, że Andy Serkis zostanie wreszcie należycie dostrzeżony – rola Cesara (tak jak i Golluma) do łatwych nie należała, zaś mistrz jak zwykle wywiązał się ze swojego zadania brawurowo.
Na tym elementy, które uległy poprawie, kończą się, gdyż… cała reszta nowej „Planety Małp” bardzo się różni od „Genezy” i ciężko tu o jakieś porównania. Diametralnie zmieniły się klimat i skala filmu, zaś ów przeskok wypadł bardzo sensownie i naturalnie. Świat przedstawiony ewoluował, co zostało w filmie świetnie uchwycone.
W wielkim skrócie: „Ewolucja Planety Małp” to po prostu bardzo dobry film. Ba, pokusiłbym się o stwierdzenie, że wręcz świetny! Można byłoby nawet powiedzieć, że to taki blockbuster na poważnie. Film, który może się pochwalić nie tylko efektami i realizacją, ale też ciekawym pomysłem i świetnie skonstruowanym scenariuszem. W jakimś stopniu kojarzy mi się w tym zakresie z niedawnym „Na skraju jutra”. Poza samą jakością, widzę tu jeszcze inne podobieństwo. Otóż, „Edge of Tomorrow” było na tyle dobre, że warto było poświęcić mu więcej czasu na analizę poszczególnych detali. Z nowymi „Małpami” jest podobnie. Dlatego też, jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, wiedzcie, że na seans zdecydowanie warto się wybrać. A jeśli już jesteście po, zapraszam do poniższej sekcji ze spoilerami, gdzie niektóre aspekty „Ewolucji…” rozbiłem na atomy, gdyż… w moim odczuci ten film był bardzo blisko wejścia na jeszcze wyższy poziom jakości.
Powrót na Planetę Spoilerów
Zanim przejdziemy do czegoś, co będzie nosiło wszelkie znamiona zwykłego „czepiactwa”, muszę się usprawiedliwić. Otóż, to że poniżej narzekam na niektóre aspekty „Ewolucji Planety Małp” bynajmniej nie znaczy, że film wcale nie jest dobry. Podtrzymuję wszystko, co napisałem powyżej! Jest świetny. Po seansie naszły mnie jednak pewne przemyślenia związane z tym, jak potoczyła się akcja. I, na swój sposób, dopadł mnie też pewien żal względem twórców, gdyż miałem uczucie, że gdyby nie pewne, nazwijmy to, komercyjne wymogi, moglibyśmy dostać obraz ocierający się o doskonałość.
Można powiedzieć, że z „Ewolucją…” mam dwa problemy. Pierwszym jest PEGI-13. Od razu nadmienię, iż nie uważam, by film dla osób w wieku co najmniej gimnazjalnym był automatycznie na straconej pozycji. Rozumiem, że to biznes i cała masa filmów naprawdę świetnie sobie radzi bez wyrywanych serc i obijających się o ściany kończyn. Dobrym przykładem są produkcje z uniwersum Marvela – tam więcej niż PEGI-13 po prostu nie trzeba.
Jednak w przypadku nowej „Planety Małp” czułem, że było to dla twórców wyraźne ograniczenie. Film opowiada o wojnie i to brutalnej. Zaś pogorzeliska wolne od ciał małpich i ludzkich traciły po prostu swój ciężar. Co więcej, Koba, jedna z kluczowych postaci, jest najprawdziwszym tyranem, pragnącym rządzić swoim ludem twardą ręką. I ponownie: sposób, w jaki ta kwestia została zobrazowana, traci na wyrazie przez brak przynajmniej należytej dosadności (a widać było, że twórcy stawali na rzęsach, by ową dosadność przemycić).
Drugi problem wynika niejako z pierwszego. Otóż, rodzina głównych bohaterów to typowi, hollywoodzcy szczęściarze. Akurat, uciekając szczęśliwie z obozowiska małp, trafili szczęśliwie na nieszczęśliwie umierającego Cezara. Komisarz Gordon detonuje pół miasta? Nie ma sprawy, główny bohater szczęśliwie wskoczy do rowu i wszystko będzie dobrze.
Wiecie, czego mi brakowało? Gorzkiego losu dobrych ludzi. Jako się rzekło, to jest opowieść o brutalnej wojnie, a brutalne wojny są skrajnie nieprzyjazne dla dobrych ludzi. Tak jak podobała mi się „Ewolucja Planety Małp” w swej konstrukcji, tak chciałbym zobaczyć historię jeszcze bardziej realistyczną, mniej opartą na szczęśliwych zbiegach okoliczności. Był tu wielki potencjał i przez długi czas byłem nawet wielce zaskoczony tym, że twórcy zdają się zmierzać właśnie do najczarniejszego z końców. Ostatecznie jednak postanowili osłodzić widzom seans.
Rozumiem to i wiem, z czego to się bierze – tak po prostu funkcjonują hollywoodzkie blockbustery. Tak jak w przypadku „Edge of Tomorrow”, nowa „Planeta Małp” była bardzo bliska mojego prywatnego ideału. Ale i bez tego jest to film po prostu świetny.
Hej, mogę wybrać się do kina na ewolucje jeśli nie widziałem poprzednich filmów. Co do „Na skraju jutra” we wrześniu zostanie wydany komiks na podstawie noweli „All You Need Is Kill” 🙂
O, bardzo chętnie łyknę ten komiks. :] Zresztą, książkę też bym bardzo chętnie przeczytał.
I tak, film można obejrzeć, głównie ze względu na to, że akcja ma miejsce 10 lat po pierwszej części. Oczywiście, są nawiązania i jest ciągłość fabularna, ale nic absolutnie kluczowego.
O jeju – czyli jednak! Spełniły się moje oczekiwania!
PS: A wiesz że Serkis ma jakąś rolę w Age of Ultron? Kogo? Teorie spiskowe czas zacząć.
PS: Jak wyparłeś Planetę Burtona z umysłu – nie martw się – jestem tu, by pomóc : 3
https://www.youtube.com/watch?v=4US0Fjr4Rb8
O damn, był honest trailer do tej Planety Małp? I teraz nie wiem, czy obejrzeć i się śmiać, czy jednak nie obejrzeć i oszczędzić psychikę. No nic, obejrzę.
Co do Serkisa – nope, nie wiedziałem. ;]
No, no, Koz, skoro tak chwalisz to może się wybiorę. Poprzednia „Planeta…” nawet mi się podobała, choć idea goniących wszędzie małp pasuje mi bardziej do kina lat ’80. 😉
I jak, byłeś w kinie? :]
Niestety nie, praca (jak to wypada w wakacje) dość mnie przygniata i film wypadł mi z głowy. 😉
No, w końcu obejrzałem. Teraz to jedna z najlepszych dylogii jakie widziałem. Oby ostatnia część też była taka wyborna.
PS: Jakby nie spojrzeć, to zakończenie jest gorzkie. W końcu kawał miasta wysadzony, ludzie zdziesiątkowani, małpy też, a teraz jeszcze wojsko się zbliża i będzie konkretna wojna.
A czy zauważyłeś w tym filmie wspaniały symbolizm? Pamiętajmy że oryginalna „Planeta” działa się wiele set/tysięcy lat w przyszłość. Do czego zmierzam?
Mamy tu uchwycone powstanie religii/mitów. Cezar jest tu czymś na kształt Jezusa (dobry władca, umiera, zmartwychwstaje i dobija uzurpatora) i Kobę jako Judasza/Szatana (Judaszatana?) zdeprawowanego władzą. Jest to delikatne, ale pokuszę się o stwierdzenie, że przez wiele stuleci ten obraz się zmitologizuje (Euhemeryzm się kłania) wśród małp. Nie pamiętam dobrze starych filmów, ale czy tam Cezar nie miał właściwie statusu Boga?
Cieszę się, że podeszło. :]
I owszem, zakończenie jest całkiem-całkiem gorzkie, ale… mogło być dużo bardziej. Ta seria tak mi się podoba, że chętnie bym ją zobaczył w wersji 18+.
Co do roli Cezara w starej serii Planety Małp, to przyznaję, że kompletnie nie pamiętam. W gimnazjum to oglądałem. :]
Też bardzo lubię TEN cykl Planety ….
Co do recenzji mam jedno zastrzeżenie – bardzo istotne – napisałeś „Wirus roznoszony przez małpy zdziesiątkował ludność wszystkich kontynentów.” Wirusa nie roznosiły małpy tylko LUDZIE (przedstawiono to w sekwencji kończącej pierwszy film). Ludzi zabijał, a małpy ewoluowały dzięki wirusowi.
BTW: jakoś niepokojąco przypomina mi to aktualny problem z Ebolą…. 🙁
Nic, tylko czekać na kolejne odsłony. Co do uwagi, dzięki – masz rację. :-]
Jeśli zaś chodzi o skojarzenia z Ebolą – miałem podobnie. Ogrywałem też ostatnio taką zacną, mobilną grę – Plague Inc. – i aż mi chodziło po głowie, że chyba trzeba na Grenlandię emigrować. ;-]