Nikogo raczej nie zaskoczy fakt, że Eragon jest daleki nawet od poziomu średniego. To w końcu egranizacja filmu, a w tradycję branżową wpisane jest, by każda tego typu pozycja nie zasługiwała na więcej niż marną szóstkę w skali dziesięciostopniowej. Oczywiście, są naprawdę cudowne wyjątki od tej reguły, jak na przykład recenzowany kiedyś przez Siekierę Wolverine czy też całkiem solidna Kung Fu Panda, którą osobiście testowałem. Niemniej jednak, z reguły produkcje bazujące na filmach są kiepskie. Eragon poszedł o krok dalej – jest tragiczny.
Złe gorszego początki
Eragon jest swoistym „three hit combo” – to adaptacja filmu będącego adaptacją książki. Innymi słowy, to już trzeci produkt bazujący na dokładnie tym samym pomyśle i zarazem piąta woda po kisielu. To nie jest opowieść transmedialna, która w zależności od użytego medium będzie prezentowała sobą inną wartość czy historię. To znowu opowieść o chłopaku, który odkrył w sobie magiczne moce, jeździ na smoku i próbuje uratować świat od zagłady. I poznał Jeremy’ego Ironsa, co chyba można uznać za jego największe życiowe osiągnięcie. Swoją drogą, nie zastanawialiście się nigdy, co ciągnie tak dobrego aktora do filmów pokroju omawianego Eragona czy Dungeon’s & Dragons? Śmiem wątpić, by chodziło tylko o kasę. W grę musi wchodzić jakieś masochistyczne zacięcie.
Gdy już przebijemy się przez potwornie animowane intro, dostajemy się do gry właściwej i… zaczynamy żałować, że potwornie animowane intro się skończyło. Eragon jest bardzo, ale to bardzo prostym slasherem. Przejmujemy kontrolę nad tytułowym bohaterem i przeżynamy się przez kilkanaście poziomów, opartych na krótkich sekcjach platformowych i walce z dziesiątkami klonów. To ten typ gry, przy której przycisk X może wyjść drugą strona pada. Zresztą, i bez tego kontroler ma marne szanse na przetrwanie przygody z Eragonem, gdyż może skończyć rozczłonkowany po zderzeniu ze ścianą. Ta gra frustruje. Walka nie dość, że jest koszmarnie schematyczna, to na dodatek jest niezwykle wyczerpująca psychicznie. Grając na wyższych poziomach trudności ciągle trafiamy na takich przeciwników, których głównym talentem jest „unikanie nieuniknionej śmierci”. Na hardzie nie są inteligentniejsi czy zręczniejsi. Nie, po prostu mają więcej punktów życia i trzeba kilku dekapitacji, żeby takiego jednego delikwenta ostatecznie zabić. I tak, wiem, co to jest dekapitacja, zdaję sobie sprawę z faktu, że powinna być jednorazowa, ale oni naprawdę potrzebują ze trzech…
Powyższy schemat powtarza się przez praktycznie całą kampanię. Czasem mamy jakieś wątpliwej jakości urozmaicenie, jak na przykład latanie smokiem. Wraz z postępami Eragon zyskuje też nowe moce magiczne, które w określonych miejscach możemy wykorzystać przeciw wrogom. I to zasadniczo wszystko. Idziemy przed siebie, trafiamy na walkę, kwadrans i cały stos trupów później kontynuujemy podróż. Zapętlić ad mortem usrandam. Nie dajcie się też zmylić, drodzy achievement hunterzy, jeśli ktoś wam ten tytuł będzie chciał wcisnąć jako łatwego calaka. Jeśli szanujecie swoje nerwy, nie dotykajcie nawet kijem. Chyba że kolejny tysiąc na waszym koncie jest ważniejszy od zdrowia psychicznego.
Tylko się pociąć
Grafika prezentuje taką jakość, że w wersji pierwotnej cały ten akapit wymagałby solidnej cenzury. Myślałem, że TNMN było najbrzydszą grą na Xboxa, ale pomyliłem się. Eragon bije je na łeb na szyję i teraz cieszę się, że zostawiłem sobie wtedy jakiś margines „ocenowy”. Wszystko jest tu po prostu paskudne. Nawet Jeremy Irons, który przecież jest nie byle celebrytą i w wersji cyfrowej nie powinien się różnić od rzeczywistej, wygląda jak zlepek kiepskich tekstur. Tylko dobra wyobraźnia pozwala w tym wirtualnym awatarku ujrzeć świetnego aktora. Na tle tego faktu muszę pogratulować twórcom, że wszystkich przeciwników zrobili jeszcze gorzej. Mam nadzieję, że nie zaskoczy nikogo fakt, iż w tym wypadku mamy do czynienia z armią klonów.
Jedyną mocną stroną tej gry, jeśli można w ogóle o takich mówić, jest oprawa dźwiękowa. Cóż, co Irons to Irons, więc na zły dubbing na pewno nie można narzekać. Chłopak, wcielający się w Eragona, też dał sobie radę całkiem nieźle – nie będę wieszał na nim psów tylko za to, że sama gra do niczego się nie nadaje. Tak samo ma się sprawa z muzyką, która ma korzenie filmowe i naprawdę da się jej słuchać. Gdyby odciąć ścieżkę dźwiękową od reszty gry, ciężko byłoby przyczepić się do czegoś poza słabymi odgłosami napływającymi z otoczenia i rozbrzmiewającymi podczas walki.
Zapomnieć
Eragon dostaje ode mnie trójkę tylko z jednego powodu. Tak jak i przy TMNT, zostawiam sobie bufor bezpieczeństwa, gdyż spodziewam się, że różni twórcy jeszcze nie raz mnie zaskoczą i mogę trafić na kaszanę znacznie większą. Omijajcie jednak ten tytuł szerokim łukiem i nie dajcie go sobie wcisnąć nawet za supermarketową cenę. Nie bez powodu chcą się go pozbyć z półek, pamiętajcie o tym. W przypadku Xboxa 360 jest to jeden z największych crapów, jakie ta platforma widziała.
2009-09-05. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.
Przeginasz w tym przypadku. Grałem w Eragona na PC przy użyciu myszy i klawiatury. Ta gra wcale nie jest taka zła. Zawiera stos błędów, ale ogółem gra się całkiem przyjemnie. Prosty model walki sprawia, że gra dość szybko się nuży, ale jednocześnie po odejściu od gry np. na miesiąc nie stracisz za bardzo skilla. Problemem jest słaby element platformówkowy, no ale Eragon to bardziej slasher.
Ale jakoś nie doczytałem się w tej recenzji o jednym elemencie. Grałeś w to może w co-opie? Powaga. Ta gra w trybie kooperacyjnym jest o wiele lepsza. Siedzenie z kumplem przy klawiaturze i siekanie wrogów jest naprawdę zabawne.
Stąd ja bym dał bardziej coś w okolicach 6 albo 7. Ale poza tym recenzja jest bardzo fajna. Jak zresztą każda twoja 😛 GRAJ. Czy coś.
Wydaje mi się, że jest jednak różnica w odbiorze takich gier na Xboxie i PC. Na konsolach jest znacznie więcej platformówka-slasherów niż na blaszaku.
Naprawdę, dać 8/10 Darksiders i 7/10 Eragonowi… to byłaby potworna niesprawiedliwość. 😉 W moich oczach tej gry po prostu nic nie ratuje. Nawet jak na egranizację jest słaba. A trochę podobnych tytułów przeszedłem. :]
Dzięki za wypowiedź. :]
Grałem w Eragona (u kolegi w coopa) i rzeczywiście, jest tak jak mówisz. W singlu jest trudna, ale w coopie jest naprawdę prześmiesznie łatwa. Jeszcze bardzo nie podobała mi się kamera, która czasem w idiotycznym miejscu się pojawia. Jak dla mnie marne 2/10. Największy crap w jakiego grałem.
Co cię podkusiło, żeby w to grać?! U kuzyna w to grałem i bez kitu do dzisiaj nie mogę tego zapomnieć. Trauma na całe życie. Poza tym rispekt za stonkę 🙂
A wiesz, jak to jest… Reckę było trzeba jakąś napisać i akurat to było pod ręką. :]
Co do stonki – dzięki wielkie. ;]