Mogę się pochwalić – pierwszy raz od nie pamiętam kiedy udało mi się pójść do kina, nie wiedząc praktycznie nic o filmie, na który się wybieram. Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe – ciężko uniknąć trailerów przed innymi seansami, znajomi też zresztą często linkują jakieś ciekawe rzeczy i aż kusi, żeby kliknąć. Zaś o „Elizjum” wiedziałem tylko tyle, że to kolejny film autora „Dystryktu 9” i że Matt Damon będzie nosił intrygujący egzoszkielet. Innymi słowy, wiedziałem, że to przedstawiciel kina S-F i… tylko tyle. Oczekiwań nie miałem żadnych, liczyłem po prostu na przyjemny seans.
Dodam jeszcze na wszelki wypadek, że nie jestem fanem „Dystryktu 9”. Zgadzam się, że był to intrygujący, ciekawy i oryginalny film. Do tego również świeży w stosunku do zdecydowanej większości produkcji sci-fi z ostatniej, powiedzmy, dekady. Z jakiś względów jednak nie podszedł pod mój gust, nie potrafię dziś nawet za bardzo uzasadnić dlaczego. Z tego, co pamiętam, po seansie też za bardzo nie potrafiłem. Obstawiałem, że pewnie „Elizjum” będzie miało pewne cechy wspólne i… cóż, miało. Tylko że jedną z tych cech nie była niestety jakość.
Ziemia w XXI wieku nie jest do końca tym miejscem, w którym chciałoby się mieszkać. Ba, bogaci uznali, iż jest to stwierdzenie do tego stopnia prawdziwe, iż się wynoszą na orbitę. Wybudowali sobie tam tytułowe Elizjum, gigantycznych rozmiarów stację kosmiczną, przeznaczoną tylko dla elity. Dzięki nowoczesnej technologii, żyje się tam wiecznie – dosłownie wiecznie. Dostęp do tak zaawansowanej technologii kusi wiele osób, w tym tych najbiedniejszych, które chciałyby mieć choć minimalną szansę na przedłużenie swoich marnych żywotów czy wyleczenie dzieci ze śmiertelnej choroby. Łatwo się domyślić, że próby przedarcia się do Elizjum faktycznie są podejmowane i… na ogół kończą się śmiertelnie dla uczestników takiej podróży. I tu na scenę wchodzi Matt Damon, wcielający się w Maxa. To bardzo zdeterminowany młody człowiek, który ostatnio stał się też zdesperowany. Sytuacja życiowa zmusiła go do poświęcenia wszystkiego w jednym tylko celu – dostania się do Elizjum i użycia tamtejszej aparatury medycznej. Czemu? Przekonacie się, jeśli przejdziecie się na seans.
Domyślam się, że zarys fabuły może robić przyjemne, ciekawe wrażenie. I, co tu wiele mówić, przez pierwszą połowę filmu siedziałem zaaferowany wydarzeniami na ekranie. Owszem, pojawiały się pomniejsze głupotki, ale moje „Willing suspension of disbelief” było mocne i trwało w zaparte. To film S-F – twórcy przecież uciekają się czasem do bardzo poważnych skrótów myślowych w celu pokazania jakiegoś ciekawego rozwiązania fabularnego. Niestety, w pewnym momencie bańka pękła i wszystkie chybione pomysły przestały być w moich oczach narzędziami do pokazania czegoś ciekawego i stały się… po prostu głupie.
Tak, „Elizjum” to jeden z tych filmów S-F, z których człowiek wychodzi mocno rozbawiony i śmieje się niemal do utraty przytomności podczas dyskusji ze znajomymi na temat kolejnych, zachodzących na ekranie idiotyzmów. Film Neilla Blomkampa przebił chyba pod tym kątem większość widzianych przeze mnie w tym roku produkcji. Wrażenie było tym bardziej pogłębione przez śmiertelną powagę każdej sceny. W jakiś groteskowy sposób cieszy mnie chyba tylko to, że znów miałem okazję obejrzeć kultową scenę z gatunku „słucham szumu wiatru, wspominam moją młodość i szukam siły do walki” a la Rocky Balboa. Dawno się nie widzieliśmy, stary przyjacielu.
„Elizjum” zdecydowanie ma pozytywne walory. Niestety, całkiem ładna realizacja i ciekawy zarys fabuły są tak bardzo przytłoczone przez kiepsko napisany scenariusz, że nawet nie jestem w stanie komukolwiek polecić tej produkcji. Na każdy dobry pomysł przypadają po dwa-trzy niezdrowo zabawne absurdy, które kompletnie burzą konstrukcję filmu. W tej chwili, poza kilkoma abstrakcyjnymi rozwiązaniami fabularnymi, nie pamiętam z tego seansu prawie nic. Gdyby ktoś był ich ciekawy albo chciałby je przedyskutować już po seansie, to zapraszam do komentarzy. Postanowiłem nie zamieszczać zbyt konkretnych przykładów w tekście, żeby uniknąć przypadkowych spoilerów. Poza tym, niektóre z sytuacji, które chciałem opisać, w oderwaniu od całego filmu mogłyby nie robić wystarczająco silnego wrażenia.
Hmm…a ja poluję na ten film właśnie.
Ale skoro mówisz że „Dystrykt 9” ci nie podszedł, a ja nim byłem zachwycony, to i ten film pewnie mi się spodoba.
Daj znać, jak obejrzysz – jestem ciekawy, czy Ci podejście. Z moich znajomych na razie nikt nie był zadowolony po seansie…
Aha, w razie czego, według mnie „Dystrykt 9” jest dużo, dużo lepszy. :]
Spoileeery!
Właśnie obejrzałem Elizjum. Wydaje się, że wszystko było na miejscu – ciekawa historia i postacie, dobra obsada. A jednak faktycznie coś na końcu nie zagrało. Przez większość filmu naprawdę byłem ciekaw, czy Max dotrze do Elizjum – łatwo chłopak nie miał. Niestety po przetransportowaniu się na orbitę poczułem się trochę zagubiony. Sytuacja zmieniła się bardzo szybko i trochę mi to nie grało. Dodatkowo, mimo że pozycja bohaterów była ciężka, nie za bardzo dało się to odczuć z ekranu. Matt się krzywił, krew latała, umierał ze trzy razy, a jednak czegoś w tym brakowało.
Z drugiej strony, nie widzę tego filmu tak źle jak Ty. Strzelanie i flaki oglądało się fajnie, postać Spidera bardzo mi się spodobała, a stworzone uniwersum jest ciekawe. Przyznaję, że cudów nie było, ale też nie miałem wielkich nadziei – tak długo po premierze zdążyłem się już dowiedzieć, że film jest średni. Inna sprawa, że ja po prostu nie jestem zbyt wymagającym widzem – dopóki film mi nie pluje w twarz, zwykle mi się podoba. 😉
A Dystrykt 9 mam za bardzo dobry film! Specyficzny, ale bardzo dobry.
Ja niestety miałem czasem takie uczucie, że ten film – jak to ładnie ująłeś – pluje mi w twarz. Wiesz, to strzelanie z futurystycznej bazooki do statków na orbicie, to całe wlatywanie do bazy bezpośrednio z przestrzeni kosmicznej… Tak jak sam też potrafię wiele rzeczy kupić w filmach i wymagań nie mam wygórowanych, to jednak w moim prywatnym rankingu Elizjum już przeginało. ;]
Aaa, właśnie właśnie – faktycznie, rakiety typu Ziemia-orbita, wystrzeliwane z ramienia były grubą przesadą. Pod koniec filmu już nawet o nich zapomniałem. W sumie brak jakiejkolwiek floty, która pilnowałaby Elizjum też jest zastanawiający, choć na pewien sposób ta łatwość wejścia podobała mi się. Może Blomkamp chciał, by raz wyglądało to trochę inaczej? 😉
Z tym „trochę inaczej” mu się udało, ale jednak wolałbym, żeby całość poszła bardziej w kierunku „Dystryktu 9”. Nie jestem jego fanem, ale przynajmniej było ciekawie i obyło się bez takich kwiatków. :-]
Parę dni po Elizjum obejrzałem Niepamięć i ten drugi film zrobił na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie. Widziałem w spisie filmów, że również byłeś świadkiem bohaterskiego wyczynu Cruise’a, jak Ci się podobał? 🙂
Kompletnie bez szału, niestety. Podobnie jak w Elizjum, kilka rzeczy miałem po prostu problem kupić – jak robienie pancerza predatora z resztek bombowca typu stealth. ;]
I, niestety, obydwie towarzyszki Cruise’a był niezbyt ciekawe. Całość tradycyjnie za to ratował głos Morgana Freemana. :]