Zrobienie dorosłej wersji historii o Czerwonym Kapturku, bez dodawania do tytułu trzech liter X, proste według mnie nie jest. Może dlatego też co jakiś czas ktoś podejmuje ten temat, najwyraźniej lubiąc wyzwania. Była już gra „The Path” ze studia Tale of Tales, teraz zaś przyszła pora na film od twórców… cóż, „Zmierzchu”.
Obiecałem sobie, że nie będę oceniał „Dziewczyny w czerwonej pelerynie” przez pryzmat faktu, iż reżyser realizował wcześniej wspomnianą sagę o – hm – połyskliwych wampirach-licealistach. Takie uprzedzenie nie jest fair. Co prawda, bronienie się przed nim też nie jest proste, w szczególności, gdy jeden z bohaterów ma fryzurę „na Pattisona” (zwanego też „Panem Dynią”). Co więcej, scenariusz po prostu ocieka wątkami romansowymi. Innymi słowy, widać, że „Dziewczyna” miała być czymś w miarę świeżym, ale twórcy chcieli mieć zapewnioną większą szansę na solidny dochód, więc postanowili zaczerpnąć z tego, co już się świetnie sprzedało.
Fabuła jest całkiem ciekawa. Może nawet nie tyle ona, co sposób, w jaki scenariusz przeplata się z nawiązaniami do oryginalnej bajki o Czerwonym Kapturku (muszę przyznać – wyszło psychodelicznie i niepokojąco). Mała wioska, zagubiona gdzieś pośród lasów, od lat żyje w strachu przed wilkołakiem, który kiedyś zwykł zabijać bezbronnych mieszkańców. Szczęśliwie, udało się go ubłagać, by swojej przestępczej działalności zaprzestał. Czy może raczej – zmienił jej profil. Ostatnimi czas wilkołak zamiast ludobójstwem, zajmował się łapówkarstwem – konkretnie: przyjmował łapówki w postaci samobieżnych obiadów i na jakiś czas zapominało istnieniu ludzi. Niestety, los chciał, że mimo poświęcenia najlepszego ze zwierząt, ponownie zaczęli ginąć ludzie. Co gorsze, poszlaki prowadziły do Valerie (Amanda Seyfried), którą z nieznanych przyczyn wilk był wyjątkowo zainteresowany. Główna część intrygi polega na dochodzeniu, kto właściwie owym wilkołakiem jest. Film został tak skonstruowany, by zafiksować widza na tym problemie – co się twórcom faktycznie udało. Uczciwie trzeba jednak dodać, iż część „poszlak” rzucana jest w sposób mało wiarygodny i, chwilami, wręcz na siłę. Na koniec warto dodać, iż w scenariusz wplątana jest również postać lekko nawiedzonego „świętego wojownika”, w którego wcielił się sam Gary Oldman.
Teraz do tej dosyć mrocznej fabuły możecie dodać wątek romansowy, który momentami przytłacza polowanie na wilka. Wspomniana Valerie, zakochana jest Peterze, ale zaręczona została z Henrym, gdyż pierwszy z panów – zdaniem rodziny – nie może zapewnić jej odpowiedniej przyszłości. Przy czym, to Peter jest zrobiony „na Pattisona”. Wątek został poprowadzony w sposób raczej przeciętny, nazbyt rozczulający – miałem wrażenie, że był skierowany raczej do młodych dziewczyn. Twórcy najwyraźniej chcieli mieć możliwie szerokie grono odbiorców.
Na plus „Dziewczynie w czerwonej pelerynie” zdecydowanie można zaliczyć aspekty wizualne. Całość nie jest może arcydziełem, ale pojedyncze ujęcia robią naprawdę dobre wrażenie – w szczególności wszystkie te, w których czerwony strój Amandy Seyfried kontrastuje ze śnieżnobiałym otoczeniem. Nawet jeśli ktoś będzie czuł się średni zainteresowany historią, owe kadry zapewne zwrócą jego uwagę. Nie można tego niestety powiedzieć o animacji wilkołaka – jest przyzwoita, ale nie raz i nie dwa było wyraźnie widać, iż przerośnięty sierściuch jest po prostu doklejony.
Zastanawiam się, szczerze mówiąc, czemu „Dziewczyna w czerwonej pelerynie” ostatecznie nie trafiła do kin (pamiętam, że w sieciówkach nie tylko leciały trailery przed seansami, ale też wisiały już plakaty). To przykład kina, które nie powala, ale daje te półtorej godziny przyzwoitej zabawy. I to okraszonej atrakcyjnymi ujęciami. Co więcej, potencjalne grono odbiorców wydaje mi się naprawdę szerokie, biorąc pod uwagę sukces sagi „Zmierzch”. Cóż, najwyraźniej jakieś badania dowiodły, iż po prostu ten ruch się nie opłaca. A DVD? Jeśli będziecie mieli okazję się do niego dobrać (na przykład biorąc udział w konkursie na moim blogu ;] ), możecie spokojnie obejrzeć.
Edycja DVD
Jeszcze kilka słów o wersji DVD, z którą miałem styczność. W wielkim skrócie – wszystko jest w najlepszym porządku, nie mogę się do niczego przyczepić. Napisy są dobre, zaś w razie potrzeby jest też lektor.
Za materiał do recenzji dziękuję firmie Galapagos (polecam też fanpage na Facebooku, gdzie regularnie pojawiają się konkursy i informacje związane z nadchodzącymi filmami).
Nazywanie The Path „grą” to trochę za dużo
Jakoś to trzeba było nazwać, niestety. A chyba mimo wszystko najbardziej podchodzi pod grę, jeśli sobie pozwolimy na uproszczenie w zakresie pewnych cech.
Czyżby film był wyłącznie zlepkiem ładnych obrazków? Trailer wyglądał dość przyzwoicie, ale jak rozumiem trochę przekłamywał rzeczywistość (jak to z trailerami bywa). A mogło być ciekawie – filmy o wilkołaczopodobnych bestiach mają duży potencjał, co widać choćby na przykładzie „Braterstwa wilków”
Niestety, tak jak napisałem w tekście – wątek „wilkołaczy” jest często przytłaczany i odsuwany na bok przez wątek romansowy. Jeśli chodzi o zlepek ładnych obrazów – owszem. I można do tego do rzucić jeszcze kilka niezłych scen oraz Gary’ego Oldmana.
Ja nie wyrobiłem tego filmu. Zanudzili mnie i przestałem oglądać w 1/4. A filmu na serio nie było w kinach? Wydawało mi się, że w promenadzie widniało w repertuarze.
Szczerze mówiąc, też byłem o tym święcie przekonany – ale jak rzucisz okiem np. na Filmweb, to zobaczysz, że nie ma daty polskiej premiery (albo jest z tego miesiąca, jeśli już ktoś wprowadził). Sam się bardzo zaskoczyłem.
Co do The Path, wątpię by ten film mógł dorównać temu genialnemu dziełu, ale powiem szczerze, że mimo wszystko zainteresowałem się tym filmem mimo, ze nakręcili go twórcy „Zmierzchu”.
Co do samej recki powiem szczerze, ze czyta się przyjemnie tylko szkoda, ze nie było vrecki 😉
Tak z ciekawości, czemu nie zrobisz recki jakiejś gry niezależnej albo chociaż normalnej jakiejś?
Vrecki nie było, ponieważ teraz siedzę nad „Contagion”, a weekend chcę zrobić „Batmana. :]
„Tak z ciekawości, czemu nie zrobisz recki jakiejś gry niezależnej albo chociaż normalnej jakiejś?”
Z przyczyn czasowych, przede wszystkim. Poza tym, jeśli chodzi o gry, to na przemian pogrywam w SC2 i WoWa, a inne tytuły już kompletnie mnie nie ciągną (eh).