Gdy dowiedziałem się, że w „Dwoje do poprawki” wystąpi – obok Meryl Streep – nie kto inny, jak Tommy Lee Jonesa, uznałem, że muszę obejrzeć ten film, nawet jeśli główni bohaterowie będą spali przed telewizorem przez cały czas trwania seansu. Miałem przeczucie, że niezależnie od tematu, ten film po prostu musi się udać – tacy aktorzy potrafią z byle czego zrobić kinematograficzny diament. Dodatkowo cieszyła mnie obecność na planie Steve’a Carella, który może geniuszem na miarę dwóch poprzednich nazwisk nie jest, ale i tak bardzo go lubię. I jak? Miałem rację, że ten film nie mógł się nie udać? Cóż, nieskromnie mogę powiedzieć, iż wychodzi na to, że… tak, miałem.
Małżeństwo Kay (Meryl Streep) i Arnolda (Tommy Lee Jones) rozłazi się w szwach. Od wielu lat nie śpią w jednym pokoju, nie mówiąc już o jednym łóżku. Wszelkie szczere przejawy czułości też nie wchodzą w grę. Sfrustrowana i nieszczęśliwa kobieta postanawia postawić wszystko na jedną kartę – zmusza męża, by wyjechał z nią na intensywną terapię dla małżeństw. Oczywiście, ekspertem od skołatanych serc okazuje się nie kto inny, jak Steve Carell.
Szybko okazuje się, że o ile „Dwoje do poprawki” dają liczne powody do śmiechu, to jeszcze częściej zmuszają do – choćby chwilowego – zamilknięcia i zamyślenia się. „Dwoje do poprawki” to niesamowite studium małżeństwa, w którym na pierwszy rzut oka wszystko jest w miarę dobrze. Rodzina, co do zasady, kocha się i dba o siebie, nikomu niczego w sensie materialnym nie brakuje, życie toczy się dalej. Bohaterowie cierpią jednak na dotkliwy brak perspektyw i czułości, z czym kompletnie nie potrafią sobie poradzić, między innymi – a może: głównie – dlatego, że nie potrafią o tym rozmawiać. Moi ukochani aktorzy wręcz wybornie sportretowali dwoje ludzi, którzy nie chcą się przed sobą przyznać, że coś jest z ich życiem nie w porządku.
Tak, ich występ był po prostu niesamowity. O ile nie dziwi to w przypadku Meryl Streep, która – jak chyba już powszechnie wiadomo – potrafi zagrać absolutnie każdego, tak Tommy Lee Jones mógł być już dla wielu osób zaskoczeniem. Chyba większość osób kojarzy go raczej z postaciami nieugiętych agentów FBI czy policjantów, ścigających Harrisona Forda po całym świecie. Osobiście, miałem przeczucie, że z rolą zdecydowanie bardziej dramatyczną poradzi sobie lepiej niż dobrze i… nie przeliczyłem się. Tak się cieszę, że ten genialny aktor dostał tego typu rolę. Obawiałem się, że już do końca życia będzie otrzymywał jedynie epizody jako ten czy inny generał w tym czy innym filmie o Kapitanie Ameryce. Oczywiście, uwielbiam go oglądać również w takich rolach, ponieważ wtedy film automatycznie staje się lepszy. Jeszcze bardziej uszczęśliwia mnie jednak właśnie fakt, że w końcu mógł się bardziej popisać swoimi możliwościami. Oby dostawał więcej tak wymagających ról w przyszłości.
Cóż, z tekstu chyba jasno wynika, iż „Dwoje do poprawki” bezwzględnie polecam. Choć może nie na każdą okazję. Na pewno nie jest to film na lekki i kompletnie luźny wypad do kina – ponownie i już prawie tradycyjnie: to nie jest kolejna bezrefleksyjna komedia romantyczna. Nie, to nakręcony z pewną dozą lekkości i z dużą dawką błyskotliwości film obyczajowy, który potrafi niesamowicie rozbawić, ale w ogólnym rozrachunku wypuszcza widza z sali w stanie czy to płytszego, czy nawet głębszego zamyślenia.
Widziałam ten film w znakomitym towarzystwie i również bardzo polecam.;)
Całkowicie się zgadzam :))
http://filmoweurywki.blogspot.com/