Choć od premiery „Wrednych dziewczyn” minęło już ponad dziesięć lat, do dziś miło wspominam ten seans. Trochę dlatego, że był to chyba temat mojej pierwszej w życiu filmowej recenzji. Albo przynajmniej jeden z pierwszych. A po części dlatego, że wtedy się przekonałem, iż… w sumie lubię takie komedie. Skonstruowane według banalnego wzorca, oparte na obowiązkowych schematach i z przesłaniem prostym jak konstrukcja cepa. Sęk w tym, że gdy do tej mało złożonej mieszanki dorzuciło się przyzwoite aktorstwo i sprawnie napisane dialogi, okazywało się, że to przyjemna, niezobowiązująca zabawa. A w przypadku „DUFF” też bardzo aktualna.
Główna bohaterka jest tytułowym DUFF-em w swojej grupie, czyli Designated Ugly Fat Friend. Innymi słowy, jest tą osobą, do której reszta się porównuje, by poczuć się lepiej. Sęk w tym, że choć Bianca nie należy do atrakcyjnych, to na pewno nie jest głupia. Gdy tylko zdaje sobie sprawę ze swojej sytuacji społecznej, postanawia odwrócić role. W tym celu udaje się po nauki do eksperta od więzi społecznych… kapitana lokalnej drużyny futbolowej.
Tak, wiem, w tym filmie nie ma niczego ambitnego ani odkrywczego i pewnie część z Was może się dziwić, że w ogóle takie rzeczy oglądam. Nic nie poradzę, to jest chyba jedna z moich „guilty pleasures”, zaraz obok filmów o zombie-borsukach*. Co więcej, trailer „DUFF” dawał mi nadzieję na jedną z tych produkcji, w których jako tako zgadzał się hajs, dzięki czemu i dialogi napisał ktoś, kto widział na oczy alfabet nie po raz pierwszy, i aktorzy zostali dobrani adekwatnie do ról. I, szczęśliwie dla mnie, rzeczywistość potwierdziła te przypuszczenia.
Podczas seansu z całkiem przyzwoitą regularnością wybuchałem śmiechem, czy to ze względu na świetnie prowadzone wymiany zdań, czy to humor sytuacyjny. W „DUFF” nie zabrakło też ciekawego, nienachalnego łamania niektórych konwencji – związanych na przykład z konstrukcją postaci. I choć mamy tu typową, podłą królową balu, nie brakuje też bohaterów napisanych ze swadą i pomysłem. Szczególnie polubiłem w tym przypadku wspomnianego kapitana drużyny futbolowej, który jest typowym mięśniakiem tylko z pozoru. Na szczęście, nie jest też kompletnym przeciwieństwem typowego mięśniaka, a po prostu bardzo zgrabnie dobranym zestawem elementów z obu grup.
Na deser jeszcze jedna ciekawostka – rolę przytaczanego już kilka razy kapitana drużyny futbolowej gra Robbie Amell. Kojarzycie nazwisko? To brat Stephena Amella, czyli… Olivera Queena z serialu „Arrow”. I, szczerze mówiąc, dużo bardziej polubiłem młodszego z Amellów. Robbie zbliża się powoli do epickiej muskulatury swojego brata, ale gra całkiem przyjemnie i dużo, dużo lżej. Za każdym razem, kiedy na planie serialu pojawia się Stephen, gdzieś na świecie kłamstwo zabija czyjąś matkę. A gdy wchodzi Robbie, na twarzy pojawia się po prostu uśmiech i nikomu nie dzieje się krzywda. Chętnie będę obserwował jego dalsze aktorskie losy.
*OK, jeszcze nie widziałem „Zombeavers” , ale już wiem, że mi się podoba. Sam film czeka na swoją kolej na następnym maratonie z Heroes of Might and Magic III.
Nie pytaj, jakimi ścieżkami do tego doszłam, ale dopiero po Twoim wpisie uświadomiłam sobie, że Robbie Amell to przecież Firestorm z Flasha! Firestorm jest bratem Arrowa, łoo! 😀
A tak bardziej na temat, bo mnie trochę uderzyło po oczach: „aktorzy zostali dobrani adekwatnie do ról”. Czekaj, czy chcesz powiedzieć, że obsadzona w głównej roli Mae Whitman pasuje do tytułowej bohaterki – tej nieatrakcyjnej, fat&ugly? Albo chociaż ucharakteryzowano ją na taką? Bo tak patrzę na ten plakat, na zdjęcia, na zwiastun… i nie wiem już, czy to z moją percepcją jest coś nie tak, czy może jednak z obecnymi (kreowanymi m.in. właśnie przez popkulturę) kanonami brzydoty i grubości.
„Nie pytaj, jakimi ścieżkami do tego doszłam, ale dopiero po Twoim wpisie uświadomiłam sobie, że Robbie Amell to przecież Firestorm z Flasha! Firestorm jest bratem Arrowa, łoo! :D”
Faktycznie! Wiedziałem, że jeszcze go skądś kojarzę. 😀
„Czekaj, czy chcesz powiedzieć, że obsadzona w głównej roli Mae Whitman pasuje do tytułowej bohaterki – tej nieatrakcyjnej, fat&ugly? Albo chociaż ucharakteryzowano ją na taką? Bo tak patrzę na ten plakat, na zdjęcia, na zwiastun… i nie wiem już, czy to z moją percepcją jest coś nie tak, czy może jednak z obecnymi (kreowanymi m.in. właśnie przez popkulturę) kanonami brzydoty i grubości.”
Powiem całkowicie szczerze… W życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby analizować pod tym kątem tego typu komedię „made in USA”. 😀 Przecież tam są holywoodzko-kalifornijskie standardy urody. Jesteś lekko chudy, lekko gruby albo nie masz sześciopaku na brzuchu? Jesteś brzydki.
inna sprawa, że kiedy piszę, iż aktor został dobrze dobrany do roli, to wygląd zewnętrzny jest dla mnie tylko jednym czynnikiem i to umiarkowanie ważnym. Bardziej się dla mnie liczy, czy odnalazł się w swojej roli i tu główna aktorka się odnalazła (tak przy okazji, na plakacie jest mocno „wyciągnięta”). Gdyby do tej roli zaangażowano Emmę Stone, to też bym napisał, że jest dobrana do roli – tylko już nie adekwatnie a genialnie. ;-] Ponieważ Emma Stone jest piękna, ale potrafi zagrać również ziemniaka. Więc z rolą „designated ugly fat friend” by sobie poradziła cudownie .
I ostatnia kwestia, która już wymaga znajomości filmu. „DUFF” jest slangowym określeniem na pewne zjawisko, które nie musi się łączyć z byciem grubym i brzydkim. Chodzi o bycie najmniej atrakcyjną jednostką w grupie znajomych – jak to zostało zobrazowane w filmie, zarówno futboliści, jak i cheerliderki, mają swojego DUFF-a.
Wiem, że trochę się rozpisałem, ale po tonie Twojej wypowiedzi miałem wrażenie, że z jakiegoś powodu potraktowałaś to strasznie poważnie. Pomyślałem więc, że dam też poważną odpowiedź. :-]
Czekaj…udało się komuś zrobić zabawną komedię osadzoną w szkole? Na Wawel z nim!
Powiem więcej: to nawet nie jest pierwszy udany film tego typu! 😛 Poza „DUFF” mogę jeszcze polecić z czystym sumieniem wspomniane w tekście „Wredne dziewczyny”. W trochę bardziej romansowym klimacie jest „Zakochana złośnica” z… Ledgerem i Stiles – świetna obsada.
A, i jest też jeden film tego typu, który kompletnie jedzie po bandzie, ale i tak mnie bawi – „Not Another Teen Movie”. Z, uwaga, uwaga… aktualnym Kapitanem Ameryką w roli głównej! 😛
Akurat resztę co wymieniłeś uznaję za filmy kolejno idiotyczne i miałkie, no może poza Złośnicą.
Oczywiście, że są miałkie i idiotyczne – to taka estetyka. :-]