Dragon’s Crown było jedną z tych gier, które bardzo chciałem poznać. Interesowało mnie do tego stopnia, że nawet rozważałem zakup w okolicy premiery, a nie zdarza mi się to szczególnie często. Ostatecznie jednak się wstrzymałem, by… cieszyć się jak małe dziecko kilka miesięcy później, gdy gra trafiła do abonamentu PS Plus. Jak się okazało, tym razem dzięki tej usłudze nie tylko oszczędziłem pieniądze, ale też… oszczędziłem sobie zawodu.
Po Dragon’s Crown spodziewałem się takiego Golden Axe’a na sterydach. Nie pamiętacie Golden Axe’a? OK, inaczej. Miałem ochotę na hack’n’slasha w stylu Mario Bros., czyli „chodzonego” z lewo na prawo. Czasy świetności takich tytułów w dużej mierze przeminęły, ale czasem pojawiają się rozmaite perełki. Zaś Dragon’s Crown zapowiadało się na ucztę dla fanów gatunku, dając nam wszystko to, co lubimy, tyle że w zatrważających ilościach i w pięknej oprawie. I o ile cudna grafika faktycznie złapała mnie za serce, o tyle od nadmiaru wielu pozostałych elementów po prostu rozbolała mnie głowa.
Pierwsze zaskoczenie przeżyłem, gdy się okazało, że gra jest bardzo mocno zbalansowana pod czterech graczy. Do tego stopnia, że jeżeli Waszym ulubionym memem jest „forever alone”, to możecie zatrudnić komputerowych NPC w roli kolegów do bitki. Owszem, można też poszczególne lochy przechodzić samemu, ale gra nie dostosowuje się wtedy do zmiany sił – wszystko jest tak samo, tylko mniejsza siła ognia znajduje się po stronie dobra. Dlatego granie w pełnym składzie jest bardzo wskazane. Z tego powodu bardzo szybko doszedłem do zaskoczenia numer dwa.
Otóż, na ekranie panuje jeden wielki b… dom uciech. Szczególnie jest to odczuwalne, gdy w drużynie jest jedna lub więcej postaci czarujących (a na ogół tak się dzieje). Notorycznie nie wiedziałem, czy deszcz ognia, który właśnie spadł na ziemie, to fireball od koleżeńskiego maga, czy może jednak bombardowanie dywanowe od szamana goblinów. Ba, często nawet nie mogłem wypatrzyć, gdzie znajduje się moja postać, gdyż mała, czerwona strzałka, która powinna mi to zadanie ułatwić, dawno chyba już spłonęła.
Mimo tych problemów, każdy loch na normalnym poziomie trudności z reguły kończy się zwycięstwem – m.in. dlatego, że NPC mogą zająć się brudną robotą w imieniu gracza. Tu dochodzimy do jakże miłego podziwiania łupów i… ponownie, zostałem zaatakowany przez nadmiar elementów interface’u, których nie rozumiałem. I tu uczciwie przyznaję – minęło kilka wypraw do lochów i już wiedziałem, co jest do czego. Umiałem wskrzeszać towarzyszy, identyfikować przedmioty, w miarę rozumiałem ich statystyki i jako tako pojąłem zasady zarządzania ekwipunkiem. Sęk w tym, że to są rzeczy, które powinny być oczywiste, a przy tym projekcie „międzymordzia” wcale nie były. Jestem ciekawy, ile funkcji przez to przegapiłem.
Z rzeczy, które szybko rzuciły mi się w oczy, na deser zostawiłem jeszcze jedną – sterowanie. Sidescrollerowe bijatyki z reguły mają dosyć sztywny model kontroli nad bohaterami – taki urok tego gatunku. Kiedy jednak twórcy wzięli się za tuningownie klasyki, zrobili to, co z innymi elementami – dodali dużo, dużo więcej. Dużo, dużo więcej sztywności w tym wypadku. Ile to razy zrobiłem wślizg opancerzonym buciorem zamiast kroku „w dół” planszy, nie potrafię nawet zliczyć. To samo z przemieszczaniem się w – umowną – górę. Często, zamiast się przesunąć, wykonywałem atak z wyskoku. I tak dalej – walczenie z niektórymi przeciwnikami bywało przez to dosyć uporczywe.
To są jednak problemy, przez które można przebrnąć i się z nimi oswoić, jeśli gra jest tego warta. W szczególności, że w wielu zakresach w Dragon’s Crown nie brakuje treści. Klas jest kilka i wszystkie są naprawdę różnorodne – opanowanie ich zajęłoby każdemu graczowi naprawdę sporo czasu. To samo tyczy się sprzętu, umiejętności, zadań i rozmaitych sekretów porozrzucanych po lochach. Sęk w tym, że mnie Dragon’s Crown po prostu szybko znudziło, mimo tego że rzeczy do roboty miałem jeszcze cało multum.
Osobiście, problemu upatruję się w ubogiej palecie map. Przez większość czasu siedzimy w jednym z dziewięciu naprawdę małych lochów, które już przy drugim podejściu mogą się opatrzyć. Do tego większość wrogów w przeważającej mierze funkcjonuje na dokładnie takiej samej zasadzie i tylko wygląd im się zmienia. Monotonia dopadła mnie niesamowicie szybko, w szczególności, gdy trafiałem na loch z jakimś oskryptowanym wydarzeniem, które nie tworzyło żadnego wyzwania i tylko wszystko rozciągało w czasie. I weźcie pod uwagę, że o monotonii pisze gość, który godziny farmił w Diablo III. A do Dragon’s Crown starczyło mi weny tylko na jedno pełne przejście trybu fabularnego i na tym moja przygoda się skończyła.
Jedynej prawdziwej zalety tego tytułu upatruję w oprawie audiowizualnej, która jest wprost wyśmienita, w szczególności, jeśli komuś przypadnie do gustu klimat mrocznego połączonego z lekką karykaturalnością postaci. Na tym jednak moja prywatna lista plusów się po prostu… kończy. Po zabiciu „end-bossa” nie wyobrażałem sobie, że do Dragon’s Crown miałbym podejść jeszcze raz – czy to na wyższym poziomie trudności, czy inną postacią. Jeśli więc macie ochotę na tego typu hack’n’slasha, to koniecznie najpierw sprawdźcie demo i przejdźcie je parę razy. W przeciwnym wypadku, możecie mocno żałować wydanych pieniędzy.
Powiem ci że miałem dokładnie tak samo z Sacred Citadel. Chyba już jestem za stary na taki typ gier 😉
O, o tym nie słyszałem. ;] Ale syndrom w takim razie nie tylko mnie dotknął. ;]
Było w HumbleBundle za 1$
Sprawdź nowe humblebundle, właśnie się zaczęło! BioShocki i inne dobroci!
Mam wszystko oprócz X-Com z progu 20$ XD
Mi akurat SC przypadł do gustu, ale nie wiem czemu nie mogę grać w multi.
Ale gierka całkiem przyjemna, zwłaszcza jak była odkryta przypadkowo w jakimś HB.
A z klasyki to oprócz pierwszego Golden AXE polecam:
http://game-oldies.com/play-online/punisher-the-capcom-cps-1#
http://game-oldies.com/play-online/knights-of-the-round-capcom-cps-1
http://game-oldies.com/play-online/aliens-vs-predator-capcom-cps-2
Niektórzy jeszcze polecają „Cadillaki i Dinozaury” ale mi osobiście ta gra nigdy nie podeszła.
Grałem w all 😉
Chociaż najbardziej zapadły mi w pamięć w tytuły.
Genialny Altered Beast https://www.youtube.com/watch?v=RswiLl7_v6E
I nie potrzebujące zapowiedzi BATTLETOADS :> https://www.youtube.com/watch?v=QLxXmnqaJtw
Takie dobre czasy. 😀
Bardzo zacne gry zlinkowałeś. :]
„Otóż, na ekranie panuje jeden wielki b… dom uciech”
Oh, really?
Zastanawiałem się, czy wrzucać tego screena. 😛
Grałeś na PS3 czy na Vicie że miałeś burdel na ekranie? Bo mi na Vicie zupełnie to nie przeszkadzało, skończyłem całe 2 razy, potem już nie miałem czasu bo coś innego wpadło;)
Grałem na Vicie (jeśli dobrze pamiętam, w PS+ nie było wersji crossbuyowej). :]
A powiedz, jak grałeś, to brałeś NPC-ów czy siekałeś solo? Zastanawiam się, czy nie zrobiłem błędu, grając prawie cały czas z trzema NPC-ami. Inna sprawa, że jak grałem coopa w sieci, to i tak był wspomniany burdel.
BTW, zauważyłem ostatnio, że „ukryłeś” profil – i jak ja mam teraz śledzić Twoje platyny? ;]
To screen z gry czy zdjęcie z Akademika w Toruniu?
Ej, czemu akurat z Torunia? 😛
Byłem to wiem.
Ja osobiście ogrywałem ten tytuł na Vicie i choć ogólne odczucia miałem podobne, to gra mimo wszystko mi bardzo podeszła. Jasne nie mam zamiaru do tego wrócić, prawdopodobnie nigdy, niemniej jednokrotne przejście gry było satysfakcjonujące i miłym przypomnieniem sobie tego typu gier (aka Golden Axe – ah, wspomnienia).
Jedyne co to nie jestem w stanie ustosunkować się do multi (którego nie sprawdziłem) a grając Krasnoludem i w trybie Forever Alone + zbieracz mamony (aka murzyn), nie odczułem problemu z nadmiarem efektów na ekranie.
Um i pozwól proszę że Cię ciapkę poprawie w jednej kwestii
„o monotonii pisze gość, który godziny farmił w Diablo III” – nie żeby coś, ale naliczyłem tego u Ciebie parę tygodni ^_^
„”o monotonii pisze gość, który godziny farmił w Diablo III” – nie żeby coś, ale naliczyłem tego u Ciebie parę tygodni ^_^”
That’s the whole poin! 😛
Powiedz, jak Ci się grało w stylu forever alone? Ja strasznie czułem, że ta gra była zbalansowana pod czterech graczy. Z drugiej strony, jak miałem NPC-ów, to w sumie lochy przechodziły się same…
Szczerze, pomijając niektórych bossów nie odczułem by gra była jakoś super wymagająca. Jedyne co to zdarzyły się lochy w których ciapkę więcej potków się zużyło i tyle.
Acz z drugiej strony miałem cały czas wrażenie że Krasnal trochu OP jest >_> Jego dmg output był na prawdę duży nawet/zwłaszcza gołymi rękoma. To nie była gra bez żadnego wyzwania, bo jak mówię niektórzy bossowie potrafili napsuć życia (szczególnie latający) ale nie miałem też uczucia by gra była za łatwa, ale miej na uwadze że jeśli chodzi o hack’n slashe, slide scroller-y etc. Innymi słowy wszystkie gry akcji, to ja po części w nich nie domagam, także dla wyjadaczy gra prawdopodobnie była by banalna.
Mam wrażenie, że w takim razie powinienem zrezygnować z grania z NPC-ami… No cóż, na to już za późno. ;]