Darksiders wyglądało mi początkowo na efekt przypadkowego, acz burzliwego, romansu God of War z World of Warcraft. Wydawało się, że gracze otrzymają mechanikę z pierwszego połączoną ze stylistyką drugiego. Pamiętajcie – nie budujcie oceny gry na fundamentach pozorów.
War… war never changes… Really?
Darksiders jest tytułem naprawdę nietypowym. Mimo teoretycznie prostych założeń, bardzo ciężko przychodzi mi porównanie tej produkcji do czegokolwiek innego. Tak, można stwierdzić, że ma w sobie sporo z God of War. Ale można też powiedzieć, że całkiem dużo tu… Prince of Persia czy Tomb Raidera. To nie jest typowy slasher. Walki na pewno nie brakuje, ale jeszcze więcej jest biegania, skakania i rozwiązywania – czasem dosyć złożonych, a prawie zawsze pomysłowych – łamigłówek przestrzennych. I ta historia…
Wcielamy się w Wojnę. Tak, tego Wojnę – jednego z czterech Jeźdźców Apokalipsy. Wysłannik zagłady przybywa na ziemię, ponieważ dostał Sygnał. Wszystkie pieczęcie zostały otwarte, a to oznacza, że przyszła najwyższa pora zafundować ludziom Ostatni Film Rolanda Emmericha. Gdy jednak Wojna przybywa na miejsce, okazuje się, że nic nie wygląda tak, jak powinno. Po pierwsze, brakuje jego kolegów, pozostałych trzech Jeźdźców. Po drugie, jeden z aniołów – Abaddon – twierdzi, że pieczęcie, chroniące świat ludzi przed zagładą, wcale nie zostały zniszczone i Koniec Świata nie powinien jeszcze nastąpić. To są jego ostatnie słowa, po chwili ginie. Co się stało? Dlaczego Dzień Sądu nie wygląda tak, jak go opisano? Wojna nie zdążył nawet zastanowić się nad odpowiedziami, ponieważ również został uśmiercony, chwile po aniele zagłady. Śmierć jednak nie jest dla niego największą z przeszkód. Dobija targu w zaświatach i powraca na Ziemię, by zrozumieć, co się wydarzyło, i zabić istoty odpowiedzialne za przedwczesny Koniec Świata. Jest osłabiony, stracił większość swojego uzbrojenia, demony pozbawiły go również rumaka. Żeby dotrzeć do sedna sprawy, będzie musiał nie tylko przerąbać się przez zastępy zarówno aniołów, jak i piekielnych maszkar, ale również podpisać pakt z niejednym plugastwem.
W poszukiwaniu ostrych argumentów
Jako się rzekło, opisana powyżej historia została ubrana w mechanikę z pogranicza przygodowej gry akcji oraz typowego slashera. Rozwikłanie zagadki zajmuje około 16 godzin – co naprawdę jest świetnym wynikiem – zaś tylko niecałą kwartę tego czasu spędzimy na walce. Cała reszta to zdobywanie nowego ekwipunku, przełączanie dźwigni i masa innych wyzwań.
Efekt takiego połączenia jest dosyć specyficzny. Przez pierwszą połowę gry cierpi na tym, niestety, „siekany” aspekt gry. Dysponujemy w porywach trzema rodzajami broni, z czego każdy ma ograniczoną paletę ataków. Za to pod koniec… tak, pod koniec zaczyna się prawdziwa jatka i to w najlepszym wydaniu, ponieważ wcześniejsza sytuacja ulega kompletnemu odwróceniu. Przed finałową walką Wojna posiada trzy rodzaje broni głównej oraz cztery rodzaje dodatkowej. Do tego może się teleportować w wybranych miejscach, szybować na skrzydłach utkanych z cienia, jeździć konno oraz przybierać postać demona. Darksiders jest grą o zaskakująco spokojnym tempie rozgrywki i trzeba jej po prostu dać się rozkręcić.
Co się tyczy partii „skakanych” – z nimi jest wszystko w porządku od samego początku, choć kiedy dochodzą nowe możliwości, jak szybowanie czy teleportacja, całość również nabiera znacznie ciekawszego smaku. Wojna nie jest tak żwawym skoczkiem, jak Lara czy Książę, ale w ogólnym rozliczeniu wykonuje nie mniej karkołomne ewolucje. Mam tu jednak jedno zastrzeżenie, którego eliminacja wymagała jedynie odrobimy pracy ze strony twórców. Otóż, Wojna z lekkim opóźnieniem reaguję na komendę skoku, co często kończy się lotem w kierunku nieprzejednanej otchłani. Początkowo jest to potwornie – czy wręcz demonicznie – irytujące, ale kilka porażek wystarczy, by w końcu wyczuć sterowanie i nie przejmować się tym problemem do końca zabawy. W szczególności, że twórcy nie postanowili nas nadmiernie frustrować i każdy z wykonywanych skoków posiada spory margines błędu. W przeciwieństwie do niektórych odsłon Prince of Persia, nie trzeba mieć każdej akrobacji wyliczonej co do milimetra.
Wasz ostatni dzień był we wtorek
Niezwykle mocną stroną Darksiders jest konwencja graficzna. Jak wieść niesie, za projekty postaci odpowiedzialny jest człowiek, który wsławił się komiksem Battle Chasers. Jak wspomniałem na wstępie, koncept może się też w pewnym stopniu kojarzyć z World of Warcraft, ale to uczucie mija dosyć szybko, gdyż świat Darksiders jest znacznie bardziej mroczny i brutalny.
Na uwagę zasługuje po prostu wszystko. Od bohatera, przez różnorodne lokacje, po całkiem sporą paletę przeciwników, minibossów i bossów. Czasem zdarza nam się podróżować zapomnianymi kanałami ściekowymi, by zaraz po tym dostać się na zniszczone przez demony pustkowie. Na naszej drodze staje bogaty garnitur piekielnych pomiotów, które tylko czekają, aż je ktoś dekapituje. Co więcej, dla każdego z oponentów przygotowano oddzielny, widowiskowy cios kończący. To właśnie ten moment, kiedy krew leje się po prostu galonami (a za 3.000 galonów jest aczik!).
Co więcej, nie tylko projekt jest ciekawy, ale i technicznie nie da się narzekać. Nie trafiłem ani na gorszej jakości tekstury, ani na żadne błędy graficzne. Za to trafiłem na naprawdę niezłe wygładzanie krawędzi – smukłość rzuca się w oczy do tego stopnia, że poczułem wręcz obowiązek wspomnienia o tym w tekście.
Na deser zostają zaś cut-scenki. Jest to, w pewnym zakresie, twór dosyć specyficzny, gdyż ich akcja rozgrywa się w raczej leniwym tempie. Są bogate w dialogi, w pewnym stopniu przegadane, ale… robią to w dobrym stylu. Zasługa w tym dwóch rzeczy. Po pierwsze, graficznie stoją na najwyższym poziomie, mimo że są wspomagane silnikiem gry. Po drugie, świetnie zostali dobrani aktorzy. Po prostu miło się słucha – nic, tylko się cieszyć, że miało się okazję grać w wersję anglojęzyczną, gdyż aktualnie nie wyobrażam sobie innego głosu dla Wojny.
Na tle tego wszystkiego, muzyka wypada niestety dosyć blado. Owszem, jest gdzieś, ale na tym kończy się jej rola. Jest na tyle stonowana, że nie za bardzo ma szansę wysunąć na jakikolwiek plan bliższy pierwszego. Nie można nawet stwierdzić, że przygrywa w tle. Bardziej robi wrażenie, jakby chciał być pierwszym soundtrackiem-ninja w historii gier. Niby jest, a jednak jej nie ma.
To naprawdę piękny koniec świata
Na wszelki wypadek to jeszcze powtórzę – Darksiders jest grą specyficzną. Nie spodziewajcie się po tym tytule ostrej jazdy bez trzymanki. To zaskakujące, ale tu naprawdę pasuje określenie „stonowana, spokojna krwawa łaźnia”. Gdy zaczynałem przygodę, miałem ochotę postawić siódemkę. Gdy dotarłem do końca, rozważałem już dziewiątkę. Ostatecznie stanęło na ósemce – to za zbyt długie rozkręcanie się.
Mam nadzieję, że udało mi się nakreślić wam obraz Darksiders. Nie chciałbym, żeby ktoś się czuł zawiedziony po zakupie, gdyż „dostał nie to, czego się spodziewał”. I pamiętajcie – dajcie jej szansę rozwinąć skrzydła! Po prostu warto.
2010-02-10. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.
Właśnie jestem w trakcie przechodzenia 🙂 Stylem kładzie na kolana wiele innych gier swojego gatunku. Jeden z najfajniejszych slashero-platformówkowatych tworów w jakie grałem.
Jeśli chodzi o premiery z ostatniego półrocza, Darksiders jest jednym z tytułów, które najbardziej zapadły mi w pamięci. Naprawdę kawał solidnego kodu 🙂