To niezwykłe, jak czasem możne się człowiek pozytywnie zaskoczyć. Zaczynając przygodę z Crackdownem, spodziewałem się kolejnej „superbohaterskiej” gry akcji, której ambitne założenia przerosły możliwości twórców. Byłem święcie przekonany, że sandboxowe podejście do rozgrywki zostanie skopane w stylu kolejnych odsłon Spider-mana spod skrzydeł Treyarch – za dużo pomysłów, których nikt nigdy nie dopracował. Pomyliłem się. I to wręcz epicko. Jak się okazało, Crackdown jest jednym z najlepszych exclusive’ów na Xboxie! A taki niepozorny…
Agent z Agnecji
Na szczęście nie z towarzyskiej. Agencja jest… hm, no cóż, agencją, próbującą powstrzymać chaos i anarchię, panującą w Pacific City. Lokalna odmiana policji – rozjemcy – nie radzą już sobie z rosnącymi w siłę trzema gangami. Wszyscy wiedzą, że jeśli sytuacja w metropolii ma zostać w jakikolwiek sposób opanowana, będzie trzeba skorzystać z radykalnych środków. Tym radykalnym środkiem jest, oczywiście, nie kto inny, jak sam gracz. Wcielając się w postać Agenta, mamy za zadanie zniszczyć wszystkich 21 bossów przestępczego świata. Co ciekawe, do każdego z nich możemy iść od razu – gra nie narzuca nam żadnej kolejności. Z drugiej strony, systematyczne i przemyślane niszczenie struktury organizacyjnej trzech szajek daje znacznie lepsze efekty, gdyż twórcy przewidzieli dosyć prostą sieć powiązań między konkretnymi bossami. Wyszło z tego całkiem niezłe urozmaicenie. Zwróciliście uwagę na to, że ani razu nie posłużyłem się słowem „scenariusz”? Jeśli tak, gratuluję spostrzegawczości. I tak, powód jest prosty – scenariusza nie ma, więc i nie było go sensu przywoływać. Cała otoczka „fabularna” sprowadza się do nagrań video, podsumowujących kolejne etapy naszej operacji.
Najciekawszy w tym wszystkim jest nie cel a mechanika, jaką opracowano specjalnie do potrzeb gry. Gdy zaczynamy przygodę z naszym Agentem, faktycznie wyróżniamy się siłą i zręcznością spośród przeciętnych śmiertelników. Nie jest to jednak nic, co by gracza powaliło z siłą pioruna. Za to gdy już dojdziemy do wprawy i rozwiniemy wszystkie pięć umiejętności – prowadzenie wózków, silę, zręczność, wysadzanie wszystkiego w powietrze i strzelanie między oczy – wtedy gra dopiero pokazuje pazur! A że skille można rozwiązać tylko poprzez korzystanie z nich, gracz ma ciągłą motywację do strzelania, wysadzania i rozjeżdżania wszystkiego, co tylko przejawia oznaki życia i ma broń. Tak, cywile też się pojawiają i to w ilościach hurtowych – ich jednak lepiej zostawić w spokoju, gdyż zabicie takiego, gdy się napatoczy, skutkuje ujemnymi punktami do poziomu umiejętności. Jak widać, Crackdown niesie ze sobą również wartości edukacyjne.
Gdy zaś już będziemy mięli wszystkie statystyki wykręcone na maksa – a raczej nie stanie się to przed starciami z ostatnimi postaciami, gdyż poziom trudności został bardzo dobrze wyważony – zaczynają się dziać prawdziwe cuda! Pamiętacie te wszystkie kreskówki i komiksy, w których jednym susem przeskakiwało się dachu na dach? Albo w których rzucano samochodami w przeciwników? Dokładnie tak wygląda zabawa w Crackdown! Możemy przeskakiwać nad naprawdę sporymi budynkami, podróżować po dachach wieżowców, atakować adwersarzy latarnią albo wysadzać w powietrze połowę ulicy za jednym zamachem. Gdy sobie do tego dodacie Havoca, odpowiedzialnego za fizykę, i grafikę z silnym ukierunkowaniem na cel-shading, otrzymacie obraz gry prawdziwie spektakularnej. To po prostu niesamowite, ile przyjemności może dawać taka nieograniczona niczym zabawa w superbohatera.
Tu dochodzimy do największej zalety Crackdowna – idealnego wręcz systemu zachęcania graczy do ciągłej zabawy i podchodzenia do rozgrywki na wszystkie możliwe sposoby. Sam wątek „fabularny” to może połowa tego, co przygotowali dla nas twórcy. Do tego dochodzi jeszcze kolekcjonowanie samochodów, zbieranie dwóch typów znajdziek, wyścigi z czasem po dachach najwyższych budowli czy rajdy. Zaś ową motywacją jest… po prostu genialnie skrojony garnitur achievementów. Nie ma wielu gier, w których ten aspekt został tak pieczołowicie dopracowany. Dostaliśmy nawet do dyspozycji specjalne menu, które pokazuje nam nasze postępy w poszczególnych zmaganiach. Nie potrafię nawet powiedzieć, ile czasu spędziłem na kombinowaniu, co by tu zrobić, żeby wysadzony przeze mnie w powietrze bandzior utrzymał się w locie przez przynajmniej 10 sekund. Albo gdzie znaleźć taką rampę, by wyskoczyć w samochodzie na wysokość 11. piętra. Zabawy z tym było jeszcze więcej niż przy eksterminacji gangów.
Na marginesie warto też wspomnieć o jednym bajerze z pogranicza graficzno-mechanicznego. Otóż, wzrost naszych umiejętności ma też swoją wizualizację. Pomijam rzecz tak oczywistą, jak rosnący w barach Agent. Ale to, co się dzieje ze specjalnymi wozami Agencji, gdy nasz poziom prowadzenia tychże wzrośnie – to już po prostu poezja i spełnienie marzeń z lat dziecięcych! Każdy kolejny poziom wtajemniczenia sprawia, że nasz wóz przechodzi transformację, by ostatecznie przekształcić się z czegoś na kształt Mercedesa Compressora w… oldshoolowego Batmobila. Niby drobiazg, niby nic, ale to właśnie taka dbałość o szczegóły stanowi o jakości wielu gier. I nie inaczej jest w przypadku Crackdowna.
Trzeba tu jednak zaznaczyć jedną rzecz – nie wolno się zrażać do gry po pierwszym podejściu. Pierwsza godzina w Pacific City jest wypełniona totalnym chaosem i przynajmniej kilkoma zgonami. Crackdown to naprawdę spora gra i na dodatek prezentuje niecodzienne podejście do rozgrywki. Tak jak w innych tytułach rozpędzona ciężarówka była zagrożeniem, tak tu jest narzędziem, które możemy dosłownie podnieść i użyć przeciw innym. Trzeba nauczyć się to wykorzystywać, trzeba oswoić się z przeskakiwaniem dużych odległości, prowadząc non-stop ostrzał i unikając wrażych rakiet. Trzeba zacząć myśleć jak Agent. A to może chwilę potrwać.
Jak za starych, rysowanych czasów
Czytając między wierszami, zdążyliście się już pewnie domyślić, że grafika to kolejny majstersztyk. Rzadko mi się to zdarza, ale w tym wypadku mogę to spokojnie napisać – nie mam jej nic do zarzucenia. Po prostu. Panie i panowie ze studia Realtime Worlds postawili przed sobą cel, wymyślili konwencję i w tym też kierunku dążyli. A co najważniejsze – zamierzony stan postulowany udało im się uzyskać. Efekty są po prostu świetne. Komiksowa grafika, wspierana cel-shadingiem, dopracowane, ciekawe modele postaci, nie słabsze projekty pojazdów, wielkie, otwarte, bogate w szczegóły miasto… I do tego te wybuchy. Tak, takie eksplozje na Xboxie to mało która gra potrafi dostarczyć. I jest to kolejny aspekt, który pcha do przodu grywalność – gracza po prostu kusi, żeby jeszcze coś wysadzić w powietrze, ponieważ „to przecież tak fajnie wygląda!”.
Na tle pozostałych elementów ciut gorsze jest audio. Co znaczy jednak, że i tak utrzymuje wysoki poziom. Świetne wrażenie robi dobór utworów na soundtrack – jeśli odpowiadały wam klimaty Total Overdose, wykreowane przez takie kapele, jak Molotov czy Control Machete, to i Crackdown trafi w wasze gusta. Dużo słabiej ma się sprawa z odgłosami silników, które najzwyczajniej w świecie irytują. Za sukces nie da się też uznać polskiego dubbingu. Mimo że w całej grze potrzebny był tylko jeden jedyny lektor, to i tak można odnieść wrażenie, iż głosu użyczał jakiś podrzędny syntezator. Szkoda, w szczególności, że niektóre testy są całkiem zabawne i trafnie pointują wydarzenia na ekranie. Z drugiej strony, złego słowa nie można powiedzieć o reszcie efektów – wybuchach, strzałach etc.
Gdyby wszyscy byli super, to nikt by nie był super
Crackdown wybija się na tle innych gier o superbohaterach pod każdym możliwym kątem. Pacific City jest nie mniej dopracowane od miejscówek z GTA, model jazdy dorównuje niektórym arcade’owym ścigałkom, strzelanie i wysadzanie wszystkiego w powietrze to majstersztyk. Do tego nie zapomniano o paru urozmaiceniach w postaci minigierek czy co-opa, w którym można oczyszczać miasto z przestępczości razem z kumplem. I, przede wszystkim, ma się poczucie bycia super. Wiadomo, że jest się cool. Najwyższe budynki przesadza się jednym skokiem, jest się szybszym od pociągu, kule nie są warte nawet splunięcia, a do tego nie nosi się majtek na spodniach. Jeśli twardzi marines naprawdę istnieją, to właśnie Agent jest ich bóstwem. I o to chodzi!
Cały artykuł możecie przeczytać na portalu Gaminator.pl.
Szczerze nie grałem a szkoda wielka niestety teraz jak jest PS3 to lipa.
Grałem, ale jakoś do mnie nie trafiła. Może w późniejszym etapie robiło się ciekawie. Mnie natomiast się nie spodobało. Coż, ale miałem ją w pakiecie z Xboxem:)
Tak, to jest gra, która (niestety) trochę się rozkręca i przypuszczam, że sporo graczy mogła zbyt wcześnie do siebie zniechęcić. A szkoda, ona tak cudownie nabiera rumieńców z czasem. :-]