Po Conflict: Denied Ops nie spodziewałem się szczególnie wiele. Przed premierą zdarzyło mi się obejrzeć parę trailerów oraz gamepaly’i i miałem wrażenie, że zapowiada się na całkiem przyzwoitego FPS-a z kilkoma ciekawymi rozwiązaniami, ale za to z raczej przeciętną grafiką. Jak się okazało po kilkunastu godzinach gry – jest zupełnie na odwrót. Gra ze stajni Eidos wygląda ostatecznie naprawdę nieźle, ale za to grywalność… po prostu lepiej przemilczeć.
Cały świat jest pełen terrorystów
Tak, Denied Ops to kolejna z tych wszystkich kilkuset gier, w której po całym świecie będziemy się uganiali za tabunami terrorystów. Dosłownie „po całym świecie” i dosłownie „tabunami”. Będziemy mieli okazję odwiedzić Syberię, Wenezuelę, Bliski Wschód… Innymi słowy – zjeździmy kawał świata. Tak zupełnie przy okazji naszego tournee trupem padnie około… 800 fanatycznych bojowników o jedną z licznych wyższych idei (wyższych z ich punktu widzenia – nasi spece od zaludniania piekła mają na ten temat zgoła odmienne zdanie). A skoro już o specach do spraw pakowania kulek w kolejne łby mowa, to warto wspomnieć, że jest ich dwóch i stanowią nierozłączny duet. Żeby graczowi się nie nudziło, scenarzyści zaprojektowali naprawdę „ciekawy” i „oryginalny” konflikt między nimi – wiecie, różnica pokoleń i przekonań. Zastanawiam się, czy naprawdę nie można było sobie tego elementu darować – po trzeciej, czwartej misji zaczyna naprawdę działać na nerwy.
Jednak poza różnicą w podejściu do życia, naszych dwóch zabijaków różni też podejście do eksterminacji wrażych szeregów. Lang, z uśmiechem na swoich wielkich, afroamerykańskich ustach, zasuwa w sam środek walki, korzystając z broni maszynowej. Natomiast Graves zdejmuje wszystkich niemilców z dystansu przy użyciu swojej snajperki, czasem tylko – w krytycznych sytuacjach – wspomagając się domontowaną do niej strzelbą. Oczywiście, gracz dostaje możliwość swobodnego przełączania się między dwoma żołnierzami, dzięki czemu łatwo może dostosować się do sytuacji.
Zabili go i uciekł
Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo powyższy śródtytuł jest wyświechtany. Ale w odniesieniu do Denied Ops ciężko po prostu napisać cokolwiek innego! Powody ku temu są dwa. Jeden dobry i jeden zdecydowanie… niedobry. Tym pozytywnym aspektem jest zupełny brak apteczek – co ostatnio jest zresztą bardzo popularne – i system leczenia kompanów, podobny do tego z Gears of War. To znaczy mniej więcej tyle, że jeśli jeden z chłopaków padnie, drugi może do niego podbiec i zaaplikować lek, co po chwili stawia delikwenta na nogi.
Natomiast bardzo dużym – czy wręcz kolosalnym – błędem w grze jest zachowanie przeciwników po tym, jak zostaną trafieni. Jak się okazało, zatwardziały terrorysta to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Na przykład, szprycowanie wroga strzałami w klatkę piersiową ze snajperki daje na ogół mikre efekty (niezależnie od poziomu trudności). Na ścianie za wrogiem pojawiają się coraz to nowsze rozbryzgi krwi, ale ten nawet nie drgnie, a już na pewno nie przerwie wymiany magazynka czy ostrzału. Paranoja. Co ciekawe, nawet niektóre strzały w okolicach szyi (np. w tchawicę) również potrafią niewiele zdziałać. Inna sprawa, że trzy trafienia w stopę na ogół dają ten sam efekt, co trzy trafienia w korpus – śmierć. Marna detekcja kolizji w zakresie relacji „lecąca kula – przyszły trup” jest ogólnie potworną bolączką najnowszego Conflictu.
Denied Ops robi ogóle wrażenie gry, pretendującej do miana realistycznej produkcji, ale już sposób prowadzenia rozgrywki niestety zabija to złudzenie. Wrogowie wylewają się po prostu zewsząd i atakują nas nawet po kilkunastu na raz – wiele razy miałem wrażenie, że jeśli po prostu nie pobiegnę na oślep przed siebie do następnego punktu kontrolnego, to napływające fale terrorystów po prostu się nie skończą. Nie mam nic do takiego stylu prowadzenia rozgrywki, ale chmary wrogów, w połączeniu z wyżej wymienionymi błędami, bardzo niekorzystnie wpływają na grywalność. W szczególności, że trafiają się takie miejsca, gdzie trzeba najpierw kilka razy zginąć, by nauczyć się na pamięć, skąd przychodzą nowi przeciwnicy. Dopiero uzbrojony w taką wiedzę, byłem sobie w stanie poradzić sobie z niektórymi etapami.
W pomyślnym przechodzeniu misji nie pomaga również AI. O ile bezmózga banda wrogów nie musi się martwić problemami z logicznym myśleniem, gdyż ma znaczącą przewagę liczebną, o tyle już bezmózgi kompan automatycznie stawia nas jedną nogą w grobie. Komputer notorycznie lezie centralnie pod wraży ostrzał, zupełnie nie wykorzystuje mocy dostępnych pukawek i, ogólnie rzecz biorąc, przeszkadza w skutecznej rozgrywce. Do tego dochodzi ciągłe niańczenie kompana, który aktualnie jest pod władaniem SI, gdyż jeśli nie będziemy mu co chwilę przypominali, żeby za nami szedł, to może się zdarzyć, że zostanie dobre pół kilometra w tyle…
Totalny brak zrównoważenia
Dziecko programistów z Eidos cierpi na ogólny brak zrównoważenia. Z jednej strony mamy naprawdę nieźle, rozmaicie, ładnie i ciekawie zaprojektowane etapy. Z drugiej, wspomniany pośpiech sprawia, że żadnych widoków się nie zapamiętuje, gdyż gracz ciągle prze do przodu.
Kolejnym problemem, przynajmniej dla mnie, było kiepskie zrównoważenie czasu rozgrywki każdą z postaci. Mimo że nigdy nie preferowałem gry przy użyciu snajperki, design plansz w Denied Ops po prostu zachęca do ciągłego korzystania z niej. Na ogół walczymy na otwartej przestrzeni lub w obszernych hangarach, przez co maszynówka Langa nadaje się tylko do prowadzenia ognia osłonowego, dając Gravesowi względnie czystą pozycję do strzału. Brakowało mi jakichś etapów bardziej nastawionych na walkę na krótkie dystanse. Poza tym, szkoda, że tak naprawdę tylko jedna misja (a raczej jej połowa) nadawała się do względnie cichego przejścia, z wykorzystaniem metodycznego i niezauważalnego usuwania strażników. W większości przypadków trafia się nam po prostu ostra jatka. Co też ma, oczywiście, swoje zalety.
Do braku zrównoważenia należy też zaliczyć poziom trudności. Niestety, relatywnie długi czas rozgrywki nie wynika z tego, że mamy do dyspozycji naprawdę spore mapy (których jest jednak mało) a z tego, że dość często przychodzi nam loadować. Normal może być wyzwaniem nawet dla graczy, którzy już nie raz mieli styczność z różnymi FPS-ami.
Przynajmniej ładne widoki mamy…
Grafika to, jak już pisałem we wstępie, miłe zaskoczenie. Nie ma jakiejś rewelacji, ale na przykład wszelkiej maści wybuchy czy płomienie wyglądają po prostu świetnie. Nie można już aż tak rozpływać się nad wyglądem modeli postaci – nawet główni bohaterowie nie są jakoś super dopracowani – co nie znaczy jednak, że jest się do czego przyczepić.
Na początku dobre wrażenie zrobiło również na mnie burzenie murów, czy wysadzanie w powietrze nawet całych budynków. Jak się jednak z czasem okazało, tylko niektóre obiekty jesteśmy w stanie rozwalić. Co ciekawe, niektóre z tych „specjalnych” przedmiotów wybuchają nawet tak jakoś… bardziej i mocniej niż powinny. Ale, jako że jest to naprawdę efektowne, nie ma czego się czepiać. Plusem jest również możliwość niszczenia niektórych typów osłon, za którymi lubią się chować wrogowie. Zaliczyć headshota, strzelając przez blat stołu to nie byle jakie wyzwanie.
Na tle dobrej oprawy video, oprawa audio wypada raczej blado. O ile wszelkie wybuchy i wystrzały, to porządna rzemieślnicza robota, o tyle muzyka robi wrażenie wielkiej nieobecnej. Oczywiście, występuje w grze, ale zdecydowanie nie zapada w pamięć. Natomiast o zgrzytanie zębów przyprawiają polskie dialogi, które w najlepszym wypadku można określić, jako „tragiczne”. Nie dość, że wszystkie kwestie są wypowiadane bez emocji, a głosy zupełnie nie pasują do postaci, to na domiar złego synchronizacja z ruchem warg w wielu wypadkach po prostu nie istnieje… Wersja kinowa byłaby o niebo lepszym rozwiązaniem.
Ostatni strzał
O Conflict: Denied Ops mógłbym pisać jeszcze długo, gdyż gra jest najeżona tyloma rozmaitymi niedoróbkami, że aż głowa boli. Co najgorsze – wszystkie te błędy, choć może niezbyt dużego kalibru, są naprawdę strasznie irytujące. Żal też niewykorzystanego potencjału pojazdów, które i owszem pojawiają się, ale są to role jedynie epizodyczne i do tego średnio ciekawe (pomijam już fakt, że w kilku przypadkach frustrujące). Zbyt wiele na chwilę obecną nie potrafię powiedzieć o multi, gdyż w momencie, gdy testowałem dziecko Eidos pod tym kątem, udało mi się trafić… tylko na jednego gracza. Może w przyszłości znajdzie się więcej chętnych osób – wtedy będzie można również sprawdzić, jak sobie daje radę tryb co-op, który ma szansę być znacznie ciekawszym od zwykłego singla.
Frustracja i irytacja… dwa słowa, które ciągle przewijają się przez ten tekst i nie odstępują nas nawet na krok podczas gry. Nie twierdzę, że Denied Ops jest grą złą. Jest przeciętny. Tylko jaki sens ma aktualnie granie w tytuły co najwyżej średnie, kiedy jak grzyby po deszczu, pojawiają się na PeCeta kolejne naprawdę porządne shootery?
2008-02-21. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.