Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Birdman – Zamaskowany człowiek na krawędzi

B

Od mojego seansu „Birdmana” minęło już kilka dni, a ja nadal nie wiem, jak ugryźć w tekście ten film. Poszedłem do kina kompletnie nieświadomy tego, co mnie czeka – poniekąd celowo, ponieważ udało mi się sumiennie unikać wszelki trailerów i innych spoilerów. Z drugiej strony, mam wrażenie, że nawet gdyby część szczegółów nie była mi obca, nadal zostałbym powalony tym, co zobaczyłem. „Birdman” to chyba jeden z tych filmów, które albo się kocha, albo nienawidzi, ale na pewno warto je poznać. Ja poznałem i pokochałem.

Postanowiłem, że właściwa recenzja będzie rekordowo krótka. Wszystko, co znajdziecie w następnych dwóch akapitach, ma tylko jeden cel – przekonać Was do seansu. Lekturę reszty tekstu polecam raczej tylko osobom, które film już widziały, ponieważ mam ochotę wziąć się ciut głębsze zanalizowanie tego, co zobaczyłem. A to, siłą rzeczy, wiąże się z psuciem Wam niespodzianki.

Jako się rzekło, „Birdmana” pokochałem. Nie była to najłatwiejsza miłość, gdyż pierwsze dwa dni po wyjściu z kina ciągle nie wiedziałem do końca, co czuję. Za serce złapało mnie wiele elementów. Najważniejszym z nich zdecydowanie jest mistrzowskie aktorstwo. Michael Keaton dał się siebie chyba wszystko, co miał do zaoferowania i przedstawił widzom rolę swojego życia. Emma Stone miała dla siebie mało scen, ale każdą z nich ukradła, nawet jeśli rywalizowała z samym Edwardem Nortonem. Jeden z jej krótkich monologów po prostu wytarł mną ścianę. I, właśnie, Norton – jak zwykle genialny, choć nie była to najbardziej wymagająca z jego ról. Wszystkie aktorskie wysiłki zostały spięte razem genialnym montażem – czy może raczej samym sposobem pracy kamery – który, jak przypuszczam, ma szansę na każdym zrobić wielkie wrażenie.

Gdybyście mieli w najbliższym czasie obejrzeć tylko jeden, jedyny film, to… musicie sprzedać parę zbędnych rzeczy i uzbierać na dwa bilety, ponieważ „Whiplasha” na pewno nikomu nie odpuszczę! Ale w tym wypadku oczywiście zmierzałem do tego, że „Birdman” jest dokładnie jednym z tych filmów, które mają szansę przetrwać próbę czasu. Możliwe, że nie wyjdziecie z kina zachwyceni, ponieważ jest to seans zdecydowanie specyficzny. Ale nie przypuszczam, by ktoś mógł żałować, że ten film poznał.

Spoiler-Man

Wszystko, co zaraz przeczytacie, nie jest szczególnie dokładnym rozbijaniem „Birdmana” na atomy. Niemniej jednak uznałem, że wszystko, o czym mam ochotę napisać, mogłoby zdradzić zdecydowanie zbyt dużo na temat seansu, dlatego postanowiłem to przenieść do sekcji spoilerowej.

Możliwe, że zwróciliście uwagę, iż nie wspomniałem nic nawet o fabule. Powód jest prosty – nie do końca wiedziałbym, co powiedzieć, gdyby ktoś mnie spytał, czy to jest film o superbohaterze. Czy „Birdman” jest tylko o ex-gwieździe Hollywood, która chce przeżyć swoją drugą karierę na Broadwayu? Czy może jednak Riggan (Keaton) jest kimś więcej niż się wydaje? Plakat i kadry, które pojawiały się w sieci, mogły taki wątek sugerować i… taki wątek faktycznie się pojawia, a nakręcony jest tak zmyślnie, że na wszelki wypadek wolałem tego powyżej nie ruszać.

Otóż, osobiście interpretuję film tak, że postać Keatona nie miała żadnych supermocy, a wszystkie sceny z ich udziałem były wytworem jego – najprawdopodobniej już chorego – umysłu. Możliwe, że miał jakąś odmianę schizofrenii. Ale! „Birdman” został tak nakręcony, że nie wyklucza takiej możliwości interpretacyjnej, w której Riggan faktycznie jest Birdmanem – dusi go to i ma ochotę ponownie uwolnić swoje nadprzyrodzone moce. Każda ze scen, która sugerowała, że wszystko dzieje się w głowie Keatona, zostawiała również furtkę na to, by widz widział to, na co ma ochotę.

Pamiętacie scenę, w której taksówkarz nie dostał wynagrodzenia za kurs i wbiegł wściekły do teatru? Czy na pewno wbiegł tam za Rigganem, czy może jednak za kimś innym? Może Riggan faktycznie wleciał na gzyms budynku, zamiast wejść po schodach? I może faktycznie korzystał z telekinezy wtedy, kiedy nikt nie patrzył mu na ręce?

Żeby nie było wątpliwości – sam tego filmu tak nie odczytałem. Ale podoba mi się to, że mógłbym.

Kolejną sprawą, która mnie szczerze zafascynowała, jest kwestia emocji byłej gwiazdy Hollywood, która kiedyś zasłynęła swoim superbohaterskim wydaniem. Po pierwsze, zastanawiałem się, czy Keaton miał jakiś udział, nazwijmy to, merytoryczny w kręceniu filmu. Przecież jego lata świetności przypadają na okres, kiedy był… Batmanem u Burtona. Po drugie, zaczęło mi chodzić po głowie, czy to są emocje, które mogą w przyszłości towarzyszyć aktorom bardzo związanym ze swoim superbohaterskim alterego. Żeby nie szukać daleko, Robert Dwoney Jr. (do którego zresztą pojawia się odniesienie) jest tu świetnym przykładem. Ba, a może Roger Moore albo Pearce Brosnan już teraz mają takiego kaca po swoim – prawie superbohaterskim – Bondzie? „Birdman” był napisany i zagrany tak wyśmienicie, że była to kwestia, którą szczerze przejmowałem się w trakcie seansu i która do teraz nadal chodzi mi po głowie.

„Birdman” robi jednak coś jeszcze – sprawnie przechodzi od problemów jednostki do problemów ogółu. Pierwsza strona barykady jest reprezentowana prze Keatona i jego egocentryzm. Druga – przez Emmę Stone i jej poczucie pokoleniowego braku ważności i wartości. To chyba jeden z nielicznych filmów, które naprawdę wiarygodnie operują mediami społecznościowymi jako narzędziem fabularnym, obrazując przy okazji ich rolę w życiu młodych ludzi, którzy jeszcze nie zdążyli sobie wszystkiego poukładać w głowie.

Wszystko to, co opisałem powyżej, jest opakowane w świetną historię, przedstawioną z przytupem i werwą. Ba, również z humorem – tam, gdzie było na niego miejsce. Dzięki temu wszystkie ciekawe tematy i poruszane problemy po prostu się chłonie i przeżywa razem z bohaterami, unikając uczucia, że jest się na autorskim wykładzie na temat moralności i sensu życia.

Na deser zostawiłem sobie pracę kamery i montaż. „Birdman” jest tak skonstruowany, by robił wrażenie nakręconego jednym, ciągłym ujęciem. I, z tego, co czytałem i słyszałem, to nie jest tylko wrażenie. Duża część scen faktycznie wymagała monstrualnych ilości tekstu do przyswojenia na raz, a całość nie jest tylko sztuczką. Zabieg ten zrobił na mnie wielkie wrażenie, tak jak niegdyś otwierająca scena „Oczu węża” z Nicholasem Cage’em. Muszę jednak uczciwie nadmienić również, że seans nie był dzięki temu najłatwiejszy, gdyż… cóż, po prostu nie jestem przyzwyczajony do takiego montażu. Ze względu na ciągłe uczucie nowości, film robił na mnie wrażenie lekko trudniejszego w odbiorze. Myślę, że swój udział miały w tym również bardzo liczne zbliżenia na aktorów, podkreślające jeszcze bardziej emocje wypływające ze wszystkich scen.

To uczucie związane z oglądaniem czegoś nowego bynajmniej nie jest dla mnie żadnym minusem – to zaleta, po prostu trochę bardziej wymagająca dla widza. I to tylko jedna z niezliczonych zalet „Birdmana”. Tak jak pisałem wcześniej – nawet jeśli film Wam się nie spodoba, to i tak nie przypuszczam, żebyście żałowali seansu. To jeden z tych obrazów, które znać po prostu warto, na których temat lepiej wyrobić sobie opinię samodzielnie.

PS: A Wy jak uważacie? Birdman był prawdziwy? ;-]

Subscribe
Powiadom o
guest

8 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
DD
DD
10 lat temu

Toż to Człowiek Gołąb z KOPSA! Chowajcie pomniki!
A tak serio – zaciekawiłeś mnie. Wcześniej myślałem że to jakaś kiczowata podróba superhero filmów, ale widzę że jest w tym coś więcej.

KoZa
Reply to  DD
10 lat temu

To jest coś zdecydowanie większego – możliwość odebrania tego filmu jako kina superbohaterskiego, to tylko jeden z uroków „Birdmana”. :-]

DD
DD
Reply to  KoZa
10 lat temu

To teraz cię złamię z innej beczki – Thor; The God Butcher dalej nie przeczytałeś, mimo zapewnień ;p

KoZa
Reply to  DD
10 lat temu

Kiedyś to w końcu zrobię! 😛

Makabe
10 lat temu

Co tu dużo mówić – rewelacyjny film i świetna obsada. Poza tym Emmanuel Lubezki jest jednym z moich ulubionych operatorów 😉

KoZa
Reply to  Makabe
10 lat temu

Widzę, że to już wyższy poziom wtajemniczenia, jeśli tak kojarzysz operatorów – to jeszcze ciągle przede mną. :-]
Jeśli pamięć mnie nie myli, to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie. Witam i zapraszam ponownie! :-]

Grzybson Grzyb
Grzybson Grzyb
10 lat temu

Ten film to jedno WTF?!?! w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Fajne jest to, że nie wszystko zostało podane widzowi na tacy, dużo rzeczy można interpretować na multum różnych sposobów. Ten montaż też jest dosyć ciekawy, taki inny, drugi film który przywołuję z pamięci to było polskie „Zero”, bardzo podobnie to tam wyglądało.
ps. Tak szczerze to przed seansem totalnie nic o tym filmie nie wiedziałem (wyłączając Keatona i plakat), więc przygotowany byłem na komediowego Batka z piórami, a tu taka fajna niespodzianka 😀 Chociaż nie powiem, z ciekawością zobaczyłbym „Birdmana” jako typowe superhero movie 😉

KoZa
Reply to  Grzybson Grzyb
10 lat temu

Też przed seansem nic nie widziałem i gdyby jednak okazało się, że to jest jakiś alternatywny film superhero, to kompletnie bym się nie zdziwił. 😛
Sprawdzę to „Zero”. :-]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

8
0
Would love your thoughts, please comment.x