Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Be Cool – Śmiech nadejdzie jutro

B

„Be Cool” isn’t cool – tym krótkim zwrotem amerykański widz mógłby skwitować najnowszą produkcję Gary’ego Gray’a. Czy autorowi się po prostu wydawało, że film jest śmieszny, czy też uznał swoje zarobki za zbyt małe – tego nie wiem. Jestem jednak przekonany, że ktoś na tym „obrazie” musiał zyskać i to dużo, gdyż zaangażował przy produkcji wiele gwiazd Hollywoodzkiego kina.

Kontynuacja „Dorwać Małego” wdraża nas w tajniki biznesu muzycznego rodem ze Stanów Zjednoczonych. Chili Palmer (John Travolta) postanawia zerwać z kręceniem filmów i wziąć się poważnie za pomaganie młodym talentom w ich drodze do wielkiej sławy na deskach Hyde Parku. Niestety traf chciał, że wszystko zaczyna się komplikować po śmierci znajomego, który miał wyraźnie na pieńku z amerykańską filią rosyjskiej mafii. Szybko się okazuje, że celem panów w stylowych garniturach jest również sam Chili Palmer.

Przyzwyczaiłem się, że kolejne filmy, w których gra John Travolta są coraz gorsze – zaczął od fenomenalnej „Gorączki Sobotniej Nocy” i doszedł do tego bagna, w którym się właśnie znajduje. Natomiast udział Umy Thurman zasmucił mnie niesamowicie. Aktorka mając za sobą tak udane występy, jak „Pulp Fiction” czy dwa „Kill Bille”, mogła by już spokojnie zacząć wybierać co lepsze propozycje i nie tracić prestiżu na sequelach sequeli. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że była związana z producentem bardzo starym kontraktem i nie miała innego wyjścia…

Od początku do końca „Be Cool” robi wrażenie filmu skleconego naprędce z kilkunastu scenek rodzajowych, które nie współgrają ze sobą zbyt dobrze. Muszę przyznać, że stężenie niezłych tekstów było całkiem wysokie i miałem się z czego pośmiać – niestety produkcja, jako całość była bardzo sztywna. Nie zdarzyło mi się jeszcze mieć tak dziwnego uczucia podczas projekcji.

Zdecydowanie dobrym pomysłem było zatrudnienie kilku gwiazd z muzycznego showbiznesu. Zresztą najbarwniejsza (i do tego jedyna, która przykuwała uwagę) postać wywodziła się z tej kasty. Był to Andre Benjamin – wokalista zespołu OutKast – wyposażony w nieskończone pokładu uroku osobistego. Ciekawym przeżyciem było również zobaczenie na wielkim ekranie Stevena Taylora (lidera Aerosmith) – niestety, lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pozostanie jednak przy muzyce.

Mimo iż cały film traktuje o produkcji płyt i lansowaniu nowych gwiazd popu, muzyka wyraźnie szwankuje i nie zwraca uwagi nawet w najmniejszym stopniu. Szkoda – mógł to być atut, który ratowałby „Be Cool” przed totalną klapą. Taka jest smutna prawda – pójście do kina na taki repertuar jest błędem, a pieniądze będą wyrzucone w błoto. Wydaje mi się, że płacenie za dwie godziny nudy, dobrym pomysłem nie jest.

23.05.2005

Subscribe
Powiadom o
guest


0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x