Zanim zajmiemy się samą animacją, omówmy najpierw jeden termin związany z komiksami. Jest nim „crossover”. To ten typ obrazkowej opowieści, w którym spotykają się postacie z dwóch różnych serii, na ogół od jednego wydawcy, ale jak każda zasada, ma to swoje wyjątki. Czasem wychodzą z tego ciekawe i łatwe do przetrawienia dla szarych zjadaczy chleba historie. Czasem zaś wychodzą z tego takie potworki, że tylko komiksowy geek jest w stanie ogarnąć umysłem i chronologię samych komiksów, i sens wydarzeń w nich zawartych (coś takiego miało miejsce, według mnie, na przykład przy okazji marvelowskiego cyklu „Civil War”, który się ciągnął bodaj przez 100 komiksów w prawie wszystkich seriach tego wydawcy). Na szczęście, animowane przygody Batmana i Supermena zaliczają się do tej pierwszej kategorii, z którą można obcować bez spędzenia uprzednio tygodnia z nosem zanurzonym w wikipedii. Ale jeśli starczy mi nerwów i siły, może kiedyś przybliżę Wam również taki właśnie mega-crossover na łamach mojego bloga. Na razie zajmijmy się „World’s Finest”.
Powodem, dla którego postanowiłem przy okazji tej animacji napisać szerzej o idei crossoverów jest fakt, że „World’s Finest” jest – jeśli chodzi o chronologie wydarzeń – pierwszym spotkaniem Bruce’a Wayne’a i Clarka Kenta w wersji pełnometrażowej. Uznałem więc, że to dobry moment, by porozmawiać o sensie takich przedsięwzięć.
W przypadku tej animacji ciekawy jest również sam tytuł. Na ogół odnoszą się one do zawartości samego filmu – jak „Doomsday”, „SubZero” czy „Return of the Joker”. W tym jednak wypadku mamy nawiązanie do bardzo starej serii komiksów od DC, które nazywały się po prostu… „World Finest Comics”, a ich bohaterami byli Superman, Batman i Robin. Ot, taka ciekawostka.
Fabuła jest ciekawa w swej prostocie – po prostu porusza interesujący temat, jakim jest pierwsze spotkanie Supermana i Batmana, którzy z czasem zostali najlepszymi przyjaciółmi (ciężko się dziwić, wiele ich łączyło). Skoro siły łączy dwóch najważniejszych superbohaterów z uniwersum DC, nie mogło zabraknąć ich największych przeciwników. Tak, w intrygę są oczywiście zamieszani Lex Luthor i Joker, którzy chcą wspólnie zniszczyć Supermana. Łatwo się domyślić, że jedyną osobą zdolną przechytrzyć szaleńca z Gotham, jest oczywiście Bruce Wayne.
Niestety, taka historia powinna zostać opakowana w ponadprzeciętną animację, a tak się, niestety, nie stało. Widzom został zafundowany tradycyjny, prosty, blokowy styl znany z animowanych seriali, przez co Bruce’a od Clarka odróżniały tylko… okulary i lekko inna fryzura. OK, może przesadzam, grunt, że na różnorodność przy tym stylu animacji nie da się, niestety narzekać. Podobna sytuacja miała zresztą w przypadku i „SubZero”, i „The Return of the Joker”.
Przypuszczam jednak, że ten ostatni zarzut nie powstrzyma fanów uniwersum DC przed obejrzeniem tej animacji. I dobrze, ponieważ to kawał całkiem ciekawej historii.