Przygody Avengersów w wersji komiksowej nigdy mnie za bardzo nie interesowały. Ile razy sięgnąłem po jakieś zeszyty, zawsze czułem się przytłoczony liczbą postaci i zależności między nimi. Skoro jednak „Disassembled” – tudzież po naszemu „Upadek Avengers” – zostało wydane w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, to miałem nadzieję, że jest to opowieść nie wymagająca znajomości stu zeszytów wstecz. Co tu wiele mówić, myliłem się.
Brian Michael Bendis rzuca nas od razu w wir wydarzeń. Mniej więcej od trzeciej strony komiksu zaczynają się wybuchy, śmierć i pożoga. Patrząc na to z perspektywy osoby, która kompletnie nie zna takich postaci, jak Wasp czy Ant-Man, sytuacja wyglądała następująco: poznaję nowego bohatera, mija pięć stron, ów bohater już nie żyje. Miałem wrażenie, że gdyby ten komiks został zekranizowany, co drugą postać mógłby grać Sean Bean. Jak łatwo się domyślić, nie jest tajemnicą, że Avengersi są atakowani. I to, jakby się zdawało, przez wszystkich na raz. Jeden z ich kolegów powrócił między żywych najwyraźniej tylko po to, by eksplodować im na podjeździe. Chwile później Tony Stark był pijany na spotkaniu ONZ, mimo że nic nie pił, a na trawniku przed posesją wylądował dywizjon obcych. Natomiast centralny wątek całej intrygi jest godny co najmniej „Mody na sukces” w zakresie złożoności relacji między bohaterami. I to nie jest takie typowe przyrównanie do „Mody na sukces”, coby być zabawnym, o nie. Po prostu relacje między postaciami są tak złożone, rozbudowane i daleko idące, iż użyte wyżej porównanie po prostu idealnie oddaje sytuację, w jakiej zostaje postawiony czytelnik.
Szczerze mówiąc, sama zawiłość tego komiksu mi nie przeszkadza. Gdybym zaczął czytać jakąś serię komiksów od końca, sam bym był sobie winien, że nie rozumiem, o co chodzi. Sęk w tym, że każdy, kto chce spróbować swoich sił z Wielką Kolekcją Komiksów Marvela albo ma już nawet prenumeratę, zostaje, według mnie, wpuszczony w pułapkę. Jedyną frajda, jaką można mieć z tego komiksu, płynie z rewelacyjnej oprawy wizualnej. Fabuła zaś jest tak naprawdę nieobecna. To tylko skakanie od jednego wybuchu do kolejnego, z ciągłym dorzucaniem postaci żywych i martwych do skomplikowanego ciągu przyczynowo-skutkowego. Najgorzej jest wtedy, gdy postać, która dopiero co zaczęła brać udział w akcji, raczy wszystkich swoimi podejrzeniami na temat tożsamości sprawcy wszystkich nieszczęść – osoba niewtajemniczona może wtedy na ogół pominąć stronę czy dwie, ponieważ nic z nich nie wyniesie.
Gdybym dostał ten komiks w ramach prenumeraty, czułbym się chyba zawiedziony (w szczególności, że już kilka wcześniejszych tomów nie do końca zachwycało). Głównie chyba dlatego, że Hachette obiecało świetnie wyselekcjonowane komiksy, zaś w tym wypadku dostajemy historię, którą mało kto może się cieszyć. Co ciekawe, jak wynika z pozostałych informacji opublikowanych w tym tomie w ramach bonusu, „Upadek Avengers” został napisany po to, by trochę wyczyścić uniwersum. Cóż, udało się. Pytanie z perspektywy nowego czytelnika jednak brzmi – czy nie można było w takim razie dać pierwszego tomu „New Avengers”? Ponoć lektura dobra, a i skoro jest to początek nowej serii, rozgrywający się zaraz po „czyszczeniu uniwersum”, to pewnie i dla mniej wtajemniczonych stanowiłby dobry początek zabawy.
Muszę się tu jeszcze odnieść do wspomnianego uśmiercania postaci. Nie będę się odnosił do konkretnych przypadków, żeby nie psuć nikomu lektury, ale… tak się nie powinno robić. „Upadek Avengers” dostarczył mi przynajmniej trzy przykłady najgorzej napisanej śmierci superbohatera. Domyślam się, jaki żal musieli czuć ci czytelnicy, którzy na przykład czytali serię „Avengers” od początku i musieli patrzyć, jak ich ulubieńcy są dosłownie odstrzeliwani bez ładu i składu, ponieważ „scenarzyście tak było wygodnie”. Każde takie wydarzenie powinno być epickie, pompatyczne i, co najważniejsze, sensowne. Jeśli bohater umiera ot tak, ponieważ się potknął i wpadł twarzą w minę przeciwpiechotną, można sobie pomyśleć, że idol z dzieciństwa był zwykłym idiotą, a nie wzorem do naśladowania. Najwyraźniej Brian Michael Bendis z czasem sobie uświadomił, że o ile czasem trzeba trochę odchudzić uniwersum, o tyle trzeba to zrobić z głową i pomysłem. Opamiętanie przyszło, co prawda, dużo za późno, ale przynajmniej przyszło. Ciekawe, czy za 10 lat Dan Slott będzie potrafił to samo powiedzieć o swoim podejściu do Spider-Mana.
Na deser zostaje jedyny aspekt komiksu, którym można sobie otrzeć łzy – oprawa wizualna. Ta jest po prostu doskonała. Jej autorem jest Davind Finch, który aktualnie rysuje komiksy z serii „Batman: The Dark Knight” w ramach „DC New 52”. Co ciekawe, ich scenariusz też pozostawia wiele do życzenia, więc najwyraźniej pan Finch ma pecha przy doborze partnerów. Nie zmienia to jednak faktu, że jego kreska jest cudna, wyraźna i dopracowana. Na żadnym z kadrów nie poszedł na łatwiznę, żaden fragment jego ilustracji nie jest umowny czy niedokładny, zaś narysowane przez niego rozkładówki są po prostu piękne. Jeśli tak wygląda „New Avengers”, to trzeba się zastanowić, czy po nich nie sięgnąć. W szczególności, że ponoć scenarzysta się opamiętał…
To kiepsko, jeśli nie znasz Ant-Mana i Wasp. Ja ich pierwszy raz zobaczyłem w dwuczęściowej animacji „Ultimate Avengers” i tam zwłaszcza Hank nie przypadł mi do gustu. Za to w serialu animowanym „Earth’s Mightiest Heroes” zdecydowanie mój ulubieniec – geniusz z poczuciem misji i nieprzepadający za bawieniem się w bohatera, choć jeśli było trzeba, to i dowalić potrafił. Co prawda potem zmienił pseudonim i metody działania i tak jakoś wtedy przestałem oglądać, ale wcześniej, przez cały pierwszy sezon, świetny facet. Choć sama produkcja przeznaczona raczej do młodszego odbiorcy i do kultowego „Batman: The Animated Series” nie ma startu. Aczkolwiek właśnie po zapoznaniu się z tym serialem mam ochotę na zobaczenie Ant-Mana na dużym ekranie. I liczę na to, że scenarzyści pójdą w tym samym kierunku, co twórcy kreskówki (bo on był w którymś z uniwersów damskim bokserem, a to jest mocno słabe moim zdaniem).
Ten tom sobie odpuściłem i widzę, że zrobiłem dobrze, bo pewnie miałbym podobne odczucia w związku z nieznajomością uniwersum i wydarzeń poprzedzających ten ich cały upadek.
No właśnie w tym sęk, że całej masy postaci w tym komiksie nie znałem – czy może raczej, nie miałem z nimi żadnej więzi emocjonalnej. Jasne, że ktoś taki, jak Wasp czy Ant-Man w ogóle istnieje, wiedziałem, ponieważ na różnych grafikach się przewijali. Ale nic ponad to, nie czytałem żadnych starszych komiksów o Avengresach. Przez to „Upadek” był jeszcze mniej przyjemny (choć może z drugiej strony – oglądanie bezmyślnego wybijania ulubionych bohaterów pewnie jest znacznie gorsze).
Co do wspomnianych przez animacji – uważasz, że warto się nimi zainteresować? Pytam, ponieważ jakoś na razie odbijam się od animacji Marvela (a DC kocham). Widziałem jakiegoś pełnometrażowego Iron Mana oraz bodaj którąś część Avengers. Takie… bezpłciowe.
Aha, w razie czego, warto sięgnąć po New Avengers – mam za sobą dwa pierwsze wątki fabularne i na razie super.
Tu się zgodzę- New Avengers to naprawdę świetna historia, bardziej złożona, tajemnicza i moim zdaniem ciekawsza od starych Mścicieli.
Jeśli będziesz kontynuował czytanie New Avengers to przed zajrzeniem do czwartego wątku („Kolektyw”) polecam zapoznać się z innym komiksem: Ród M. Może nie jest to arcydzieło, ale to niezwykle ważna historia dla całego uniwersum Marvela.
Czyli „Ród M” łyknąć po, bodaj, „Roninie”, tak? A czy ten „Ród M” to nie jest jakiś wątek typu alternatywne rzeczywistości etc.? Pamiętam, że kiedyś o nim czytałem na wiki i miałem „lekki” problem z połapaniem się w całości. Gdybym się za niego wziął, to komiksy były wydawane jako „Ród M” (oryg. „House of M”, prawda?) czy są porozrzucane po jakichś innych seriach?
Będę wdzięczny za wskazówki. :-] I witam na moim blogu – to chyba Twój pierwszy komentarz, prawda?
Tak, pierwszy komentarz, ale blog czytuję już od dawna. I robię to z wielką przyjemnością 🙂
A w sprawie komiksu to masz PRAWIE rację. „Ród M” (oryg. House of M) opisuje alternatywną rzeczywistość, ale tylko częściowo. Historia zaczyna się w „prawdziwym ” świecie i w nim też się kończy, niosąc ze sobą jednak wiele konsekwencji, które mają wpływ na całe uniwersum Marvela.
„Ród M” opisany jest w jednej serii o tym własnie tytule. Całość wydało w Polsce „Mucha Comics”. Historia ta dopiero potem dzieli się na inne, pomniejsze serie, które opisują te wcześniej wspomniane konsekwencje, ale ich znajomość (przynajmniej na razie) nie jest konieczna.
I tak: najlepiej byłoby przeczytać „Ród M” własnie po „Roninie” (w wydaniu New Avengers przez Mucha Comics tytuł całego albumu to „Kłamstwa i Tajemnice”).
Tak, pierwszy komentarz, ale blog czytuję już od dawna. I robię to z wielką przyjemnością 🙂
A w sprawie komiksu to masz PRAWIE rację. „Ród M” (oryg. House of M) opisuje alternatywną rzeczywistość, ale tylko częściowo. Historia zaczyna się w „prawdziwym ” świecie i w nim też się kończy, niosąc ze sobą jednak wiele konsekwencji, które mają wpływ na całe uniwersum Marvela.
„Ród M” opisany jest w jednej serii o tym własnie tytule. Całość wydało w Polsce „Mucha Comics”. Historia ta dopiero potem dzieli się na inne, pomniejsze serie, które opisują te wcześniej wspomniane konsekwencje, ale ich znajomość (przynajmniej na razie) nie jest konieczna.
I tak: najlepiej byłoby przeczytać „Ród M” własnie po „Roninie” (w wydaniu New Avengers przez Mucha Comics tytuł całego albumu to „Kłamstwa i Tajemnice”).
Cieszę się, że czytanie moich tekstów sprawia Ci przyjemność – jeden z głównych powodów, dla których powstają: coby się ludziom miło czas przy nich spędzało. :]
I bardzo, bardzo Ci dziękuję za pomoc w uszeregowaniu tych komiksów. Ogarnąłem sobie już wstępnie „House of M” i jak tylko skończę czytać „Ronina”, wezmę się za „Ród”. Powiedz mi jeszcze – czytać wszystko razem z tie-inami? Czy wystarczy przeczytać 8 głównych zeszytów?
„Ultimate Avengers” jest dwuczęściową historią ataku Chitauri na Ziemię, w pierwszej części jest jednoczenie drużyny, w drugiej sporo dzieje się w Wakandzie. No i faktycznie są takie sobie filmy.
„Thor: Opowieści Asgardu” jest całkiem niezły, pokazuje młodość Gromowładnego, właściwie jego pierwszą przygodę. Pisałem kiedyś o nim na swoim blogu. Zachęcam do lektury, we wpisie wypunktowałem, dlaczego mi się podobał.
„Doctor Strange” bardzo mi się podobał, choć to taka klasyczna historia o mistrzu uczącym pokory (skojarzenia z serią „Karete Kid” jak najbardziej na miejscu), ale mnie urzekł (możliwe, że z racji tego, że było to moje pierwsze poważne spotkanie z tym bohaterem).
Widziałem jeszcze „Planet Hulk”, ludzie piszą, że trochę za bardzo odbiega od oryginału, ale pod względem animacji jest bardzo dobrze, „Hulk vs Thor”, który w pewnym sensie po raz kolejny opowiada o dwoistości natury Bannera i pewnie coś jeszcze, ale wyleciało mi z głowy.
Serial o Avengers jest przeznaczony raczej dla dzieci (powstał już dla Disneya i na jego kanale jest emitowany), przedstawia kompletowanie drużyny i część ze znanych historii – atak Skrulli, pierwsze pojawienie się Kree, spotkanie Thora z Beta Ray Billem.
I racja, DC ma świetne animacje. 🙂
Poczytałem kiedyś trochę o „Planet Hulk” na wiki i przyznaję, że mózg mi się zwinął w rulonik… boję się tej serii. ;-]
Dzięki za opis filmów, dam im chyba szansę. Zresztą, mam taką – nazwijmy to – ambicję, by na moim blogu były recenzje wszystkich komiksowych animacji, więc siłą rzeczy tych od Marvela też nie będzie mogło zabraknąć. :]
Ej no sorry, ale nie zgodzę się z twoim podejściem, że każdy heros musi umrzeć pompatycznie. Fajnie jest zobaczyć jak superkoks ginie od czegoś przyziemnego. To mu dodaje ludzkiego pierwiastka. Byłem zachwycony gdy Kapitan Ameryka zginął od ZWYKŁEJ KULI. Oczywiście potem musieli to tuszować, że kula zwykła nie była, cofanie w czasie i blabla, mimo wszystko podobało mi się.
Ale tu kompletnie nie chodzi o to, że oni zginęli od czego przyziemnego. Zresztą, wcale tak nie było (SPOOOILEEERS AHEAD!) – Ant-Man umarł od jakiegoś samo zapłonu Jack of Hearts, który specjalnie na tę okazję powrócił na chwilę między żywych. Vision został rozerwany przez She-Hulk. A Hawkeye podpierniczył jetpack tylko po to, by wlecieć za jego pomocą w gigantyczny silnik jakiejś konstrukcji z innej planty. Sęk w tym, że to były śmierci kompletnie bez pomysłu, w środku zeszytu, bez narastającego napięcia, bez uczucia szoku. Po każdej takie scenie miałem wrażenie, że właściwie nic się nie stało. Tu, według mnie, był jeden z problemów tego komiksu.
Ponieważ co do reszty, to się z Tobą zgadzam – śmierć superbohatera od zwykłej kuli to wcale nie jest zły pomysł.
Czytałeś może Wolverina Wroga Publicznego, dla mnie to jeden z najgorszych komiksów Marvela, ledwie go przeczytałem. Polecam jedynie jak szukasz czegoś do kolejnej krytycznej recki
Nie czytałem – choć lubię Wolverine’a, jakoś solowe komiksy z nimi mi nie podchodzą.
Korzystając z okazji, witam na blogu – to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie. :]
dla mnie sam komiks nie był taki zły – przykro mi jednak, że Wolviego wykorzystują do takiej mało ambitnej roboty. W końcu potencjał Logana nie polega jedynie na cięciu mięsa ……ehhh. Wielki zawód dla fanów Rosomaka….
A tak do lektury, to byś owego „Wroga Pubilcznego” poleciła czy po prostu nic specjalnego i można spokojnie odpuścić?
się czytało jako tako – po japońsku 😉 ale z opowieści nic specjalnego nie wynikło, ani dla Logana, ani dla ludzkości, ani dla fanów. Można odpuścić.
Dzięki za cynk. :-]
Zgadzam się. Pięknie narysowany komiks (szkoda, że nie narysował X-Men imperialni), ale w komiksie dzieje się dużo i tak naprawdę, nie zdążyłam poczuć nawet na czym miał polegać ten „upadek”. Pewnie to dlatego, że słabo znam tę drużynę – w takim wypadku trudno się wczuć w dramatyzm sytuacji, nawet jeżeli co chwilę ktoś umiera.
Wydaje mi się, że nawet jeśli się drużynę zna, to i tak wypadałoby tę historię rozciągnąć na co najmniej dwa razy tyle zeszytów. Jak już burzy się stary porządek świata, to dobrze jest to zrobić solidnie, z przytupem i w rozplanowany sposób. :]
I tak, byłoby świetnie, gdyby „Imperialni” tak wyglądali (o nich też niedługo będzie tekst) – niestety, mi się na ich kreskę po prostu ciężko patrzyło.
Korzystając z okazji – witam na moim blogu! To chyba Twoje pierwsze komentarze, jeśli się nie mylę. :-]