Lubisz, gdy Twoje nowiutkie Lambo Gallardo świeci się na fioletowo po odpaleniu potrójnego nitro? Wygrywanie czołowych dzwonków w starciach „ja i mój chopper versus tamta śmieciarka” to Twój chleb powszedni? Uważasz, że najlepsze, co może spotkać kierowcę pędzącego 300kh/h, to wszechobecna nuda? Asphalt 2 Urban GT to gra dla Ciebie…
A teraz pytanie – ile osób odpowiedziało twierdząco na wszystkie te pytania?
Przyznam, że na początku mocno się zdziwiłem i to… pozytywnie. Cóż ujrzały moje oczy na okładce pudełka i przy odpaleniu gry? Merolek… Lambo… No, no – panowie z Gameloftu zadali sobie sporo trudu i wykupili licencje do jednych z najpiękniejszych i najszybszych samochodów świata! Od razu wziąłem się za przeglądanie parku maszyn i widok naprawdę mnie zadowolił. Mimo nieobecności kilku tak ważnych marek, jak np. Ford i jego Mustang, zdecydowanie nie mogłem narzekać na brak fajnych wózków, którymi każdy facet chętnie by się porozbijał po mieście. Trzeba też dodać, że ich wygląd został naprawdę dobrze odwzorowany, jak na możliwości PSP. Wydaje mi się, że pod tym kątem Asphalt 2 jest nawet lepszy od Sega Rally.
Po nacieszeniu oczu widokiem tych wszystkich cacek, nie pozostało mi już nic innego, jak odpalenie wyścigu. W tym momencie zaczęły się już schody. Głównie w dół.
Jedna, wielka pomyłka…
Nie mam pojęcia, co wziął concept designer, zanim siadł do pracy, ale na pewno był to mocny specyfik. Od początku do końca Asphalt 2 nie potrafi się zdecydować, jaką grą chciałby być. Twórcy upchnęli tu wszystko, co tylko dało się wymyślić: zbieranie bonusów, potrójne nitro, pościgi ze stróżami prawa, niszczenie przeciwników, złomowanie własnego wozu, super skoki, radary policyjne… Pomyślałby człowiek, że powinna to być zaleta, nieprawdaż? Niestety, tak nie jest. Żaden z tych elementów nie został dopracowany.
Weźmy pod lupę takie, na przykład, potrójne nitro – jeśli zbierzemy odpowiednio dużo power-upów na trasie, mamy możliwość włączenia mega-dopalacza. Gdy w tym momencie chociaż muśniemy przeciwnika, ten z pewnością zaliczy dachowanie. Zaś jeśli to my się wpakujemy prostopadle w ścianę, mamy 90% szans na przetrwanie dzwonka. Natomiast znacznie większe prawdopodobieństwo zezłomowania własnego auta jest przy… delikatnych otarciach o bandę. Kolejnym kuriozum jest helikopter policji, który może nas… aresztować! Jedyne, co musi zrobić, to wystarczająco długo namierzać nas laserem. Ja rozumiem, że arcade’ówki rządzą się własnymi prawami, ale przynajmniej śladowe pokłady logiki byłyby na miejscu.
Co zaś tyczy się samych przeciwników – zdecydowanie najlepiej wychodzi im celowanie w wąskie latarnie uliczne. Jechanie szeroką autostradą niestety już ich trochę przerasta. A jako że możliwości oferowane przez potrójne nitro dają graczowi poważną przewagę nad adwersarzami, twórcy postanowili, że… część przeciwników będzie startowała z przewagą nawet ok. 1/4 okrążenia. Jak widać – zamiast popracować nad AI, woleli pójść drogą na skróty. Choć to i tak nic nie zmieniło, ponieważ pierwsze miejsce w peletonie ma się na ogół po kilkunastu sekundach i nie traci się go aż do końca wyścigu. Zero wyzwania.
Jak już wcześniej wspomniałem, Asphalt 2 jest przepakowany różnymi opcjami. Dla przykładu, raz na wyścig trafiamy na radar policyjny – im wyższy mandat, tym… więcej bonusowej kasy za wygranie wyścigu. OK, tak też można podejść do tego tematu. Co ciekawe, gdy ta funkcja się odpali, kamera zmienia kąt, a my w tym czasie… cóż, na ogół lądujemy na latarni. Ten zabieg zdecydowanie poprawił grywalność. Podobne efekty są odpalane przy złomowaniu przeciwników i policji, więc okazji na wpakowanie się w mur mamy naprawdę sporo.
Te wszystkie „błyskotliwe pomysły” to i tak nic w starciu z największą wadą gry – Nudą przez wielkie „N” (niech prawdziwe „big N” mi wybaczy). Wszystkie wyścigi wygrywałem bez najmniejszego wysiłku nawet wtedy, gdy mój wóz miał stratę rzędu 100 koni względem przeciwników, a ja przy okazji zerkałem jednym okiem na mecz. Zmiana poziomu trudności nie pomogła, niestety. Jeszcze „ciekawiej” jest, gdy to nasz wóz ma przewagę mocy – wtedy dublowanie jest całkowitą normą nawet przy marnych dwóch okrążeniach. A tak przy okazji – grania na trzy okrążenia nie życzę nawet wrogowi. Wynik i tak jest oczywisty po połowie pierwszego przebiegu, a pozostałe dwa i pół to już tylko męcząca formalność.
Martwiące też jest to, że dla twórców z Gameloftu urozmaicanie rozgrywki polega m.in. na wprowadzeniu kilku kategorii wyścigów, z czego każda kategoria jest podzielona na oddzielne imprezy, zaś imprezy są rozdrobnione na wyścigi. Łącznie dostaliśmy chyba z kilkaset „wyzwań” – zaliczenie wszystkich zajęłoby chyba kilka dni. Co gorsze, teoretycznie mamy kilka typów wyścigów, ale w praktyce każdy wygląda niemal identycznie. Teoretycznie wyjątkiem są występy w roli policjanta, który zwalcza bezprawie na ulicach, co – w rzeczywistości – powiewu świeżości też nie wprowadza, gdyż całość sprowadza* się do odpalenia potrójnego nitro…
Technikalia…
Strona audio-wizualna nie jest już taką totalną porażką, jak opisana wyżej grywalność. Jako się rzekło, auta są odwzorowane naprawdę solidnie – nie ma się wątpliwości, na jaki model się akurat patrzy. Trasy, choć raczej niezbyt szczególne, też nie powinny wydziobać graczowi oczu. Za to poważną wątpliwości wzbudzają „animacje” kraks, których tak naprawdę nie ma. Podziw wzbudziło u mnie dachowanie policjanta… na motorze. Omal mi PSP z rąk nie wypadło.
To, co w warstwie video zdecydowanie najbardziej boli, to wręcz zerowe wrażenia przy osiąganiu astronomicznych prędkości (tak rzędu 350km/h). Dopiero po odpaleniu nitro pojawia się jakieś rozmycie, ale nadal świat za oknem mija nas nieznośnie wolno…
Na plus można poczytać muzykę – w szczególności utwór z repertuaru Maximo Park, który przygrywa w menu. W trakcie wyścigów lecą na ogół jakieś radosne beaty, nie wpadające w ucho, ale też nie przeszkadzające w rozgrywce. Natomiast znów prawie upuściłem konsolkę Sony, gdy usłyszałem po raz pierwszy głos „komentatora”. Nie będę wnikał, co ściśnięto owemu… ekhm… panu, ale na pewno użyto do tego imadła. A później może poprawiono heblem, kto wie…
Laski na ratunek…
Mam silne wrażenie, że Gameloft czuł przez skórę, że z drugą odsłoną Asphalta jest coś „nie tak”, więc pokusił się o tani, acz skuteczny, chwyt. W podsumowaniach wyścigów mamy okazję napatrzyć się za każdym razem na nieźle roznegliżowane fotki dziewczyn z Pussycat Dolls – atut wizualny to oczywisty, ale raczej nie zapisuje się na konto grafiki, hyhy. Niestety, nawet takie brzytwy (tudzież żylety, jak to woli) nie uratowały w najmniejszym stopniu tonącej ścigałki Francuzów. Tak między nami, tej gry chyba nic by nie uratowało…
25.06.2008. Tekst był napisany na zlecenie portalu Gaminator.pl.