Przez naprawdę długi czas polowałem na Afro Samuraja. Anime obejrzałem i, na swój sposób, zachwyciłem się nim – głównie za sprawą genialnego głosu Samuela L. Jacksona. Niestety, przygody z wersją interaktywną od początku były napiętnowane pechem – dwie pierwsze kopie, do których się dorwałem, nie chciały się odpalić. Za trzecim razem już się udało, ale wtedy, niestety, pożałowałem, że nie zatrzymałem się na drugiej próbie. Okazało się, że wadliwe płytki po prostu chciały mnie uchronić przed niechybnym zawodem, spowodowanym odpaleniem gry.
Afro Samurai w wersji „The Game” ma dwie zalety – oprawę graficzną i głos Samuela. Ta pierwsza, choć może się „pochwalić” licznymi niedociągnięciami, w ogólnym rozrachunku świetnie oddaje klimat anime. Zaś Samuel… cóż, to klasa sama dla siebie – tłumaczyć chyba nie trzeba. Niestety, cała reszta zawodzi już na całej linii.
Początkowo sieczka dawała mi naprawdę sporo frajdy. Spodobała mi się możliwość spowolnienia czasu i wybrania płaszczyzny, po której ma się przespacerować miecz głównego bohatera, zabierając ze sobą cudze ręce i nogi (nazwijmy to okrojoną wersją tego, co ostatnio MGS Rising zaprezentował na E3). Odpowiednia dawka „mięcha” jest w slasherach bardzo ważną kwestią, zaś tu na jego brak zdecydowanie nie można narzekać. Niestety, pozostałe ciosy, niekorzystające ze zwolnienia czasu, nie dają już frajdy, ani nie oferują szczególnie rozbudowanej palety combosów. Przez to zaś – szybko się nudzą.
Przy pierwszych falach wrogów nie było na co narzekać, gdyż krojenie na plasterki w zwolnionym tempie zapewniało odpowiednie dawki zabawy. Niestety, dosyć szybko zaczęli się pojawiać oponenci częściowo – a później i całkowicie – odporni na te zabójcze techniki. Dla przykładu, roboty z jednego z dalszych rozdziałów było trzeba najpierw ogłuszyć (bodaj kopnięciem), a następnie na nie wskoczyć. Sterowanie postacią było zaś na tyle niedokładne, iż kolejne próby wykonania tej akrobacji nie powodowały niczego innego poza frustracją.
Moja przygoda z Afro Samurajem skończyła się właśnie gdzieś w okolicy tych robotów, w czwartym czy piątym rozdziale „tragedii”. Nie dość, że walka przestała być interesująca, to i pojawiło się nadmiernie dużo elementów „platformówkowych”, które twórcom zupełnie się nie udały. Szkoda, to anime naprawdę stanowiło świetną podstawę do zrobienia dobrej gry. Zaś to, co wyszło, nie jest nawet „niezłe”. Jest słabe, bardzo słabe. Jeśli kiedyś Was najdzie ochota, żeby spróbować, radzę jednak ową ochotę przeczekać.