Nie tak dawno miałem okazję testować xboxową wersję śnieżnej odmiany przygód Tonyego Hawka, czyli… Tak, tak, mowa o Shaun White’s Snowboardnig. Co by tu streścić poprzednią recenzję w telegraficznym skrócie – byłem bardziej niż kontent, gdyż produkcja Ubisoftu dostarczała naprawdę od groma dobrej zabawy. I spodziewałem się również, że wersja na Wii po prostu nie ma szans z edycjami na prawdziwe, technologiczne next-geny. Pomyliłem się. Jednak dobry pomysł na grę to podstawa.
Shaun White w wersji na stacjonarną konsolę Big N stracił – że tak to ujmę – na otwartości. Zamiast całych stoków, dostaliśmy tylko zamknięte trasy. Zasada jest prosta: jedziemy z góry na dół (wiem, że jestem odkrywczy) i wykonujemy możliwie dużo tricków, próbując zaliczyć po drodze cel główny i poboczny. Z reguły mamy do zebrania albo określoną liczbę specjalnych przedmiotów, albo nabicie wystarczająco wielu punktów tudzież wykonanie całego zjazdu w ściśle określonym czasie. Sukcesy odblokowują kolejne wyzwania oraz, ostatecznie, bilet do następnego kraju. Gdy uporamy się z „głównym wątkiem fabularnym”, który starcza na circa cztery godziny zabawy, odblokowujemy zadania dla prawdziwych ekspertów. I, możecie mi wierzyć, dopiero w tym momencie zaczynają się naprawdę konkretne wyzwania!
Poza wstępem na dodatkowe stoki, każdy sukces zbliża nas do odblokowania jednego z dodatkowych zawodników. Jest to o tyle istotne, że każdy ze snowboardzistów ma lekko odmienne statystyki. Co ciekawe, na każdy zjazd wybieramy nie jednego a dwóch zawodników – pierwszym sterujemy osobiście, a drugi jedzie za nami z kamerą. Gdy zgarniemy odpowiednio dużo punktów respektu, możemy odpalić Moc Szacunu, a rodzaj tej zależy właśnie od tego, kto jest kamerzystą. Albo będziemy dalej skakać, albo szybciej się kręcić – kombinacji trochę jest.
OK, zawartość zawartością, ale w przypadku Shauna White’a liczy się przede wszystkim sterowanie i to ono gra tu pierwsze skrzypce, stanowiąc o wysokiej jakości gry Ubisoftu. Żeby nie owijać za bardzo w bawełnę – balance board został wykorzystany po prostu mistrzowsko! Niewypały, takie jak We Ski (znane również jako Family Ski), mogłyby wiele podpatrzyć z Road Tripa. W zależności od tego, jak rozłożymy wagę, będziemy nie tylko skręcali, ale i przyśpieszali, zwalniali oraz… skakali! A gdy już znajdziemy się w powietrzu, to również za pośrednictwem Ninten-dechy wybieramy kierunek obrotu oraz dostosowujemy jego prędkość. Najwięcej jest z tym zabawy, gdy zjeżdżamy po lodowym half-pipe’ie na konkursie freestyle’u. Zanim opanowałem dobrze tę zabawkę, minęła godzina, ale za to satysfakcji z tego było od groma! Po raz kolejny widzę, by ktoś z balance boarda wycisnął wszystkie soki i ponownie tym kimś jest… Ubisoft. Cóż, pozostaje tylko pogratulować.
Zresztą, nie tylko z dechy wydobyto wszystkie siły witalne w tym przypadku. Sama konsolka też nie miała przed sobą prostego zadania, gdyż – jak na standardy Wii – Road Trip jest naprawdę ładną grą. Sensowny kompromis między możliwościami a ilością detali dał przyjemne dla oka efekty. Modele są dosyć brylaste, ale dzięki lekko komiksowemu stylowi tekstur wszystko do siebie pasuje – cel-shading się kłania. Do tego bardzo dobrze ma się kwestia animacji, których w tym wypadku nie brakuje – do wykonania mamy kilkadziesiąt różnych tricków.
Oprawa muzyczna jest niezmienna w zależności od wersji, więc… cóż, ponownie nie ma się do czego przyczepić. Soundtrack rozgrzewa, choć na szczęście śniegu nie topi, i jeździ się do niego po prostu świetnie. Nie ma to jak sensowna kompilacja rockowych brzmień. Śladowe znaczenie w zakresie audio mają głosy postaci – po prostu są. Snowboardziści bardziej zajęci są jeżdżeniem niż debatowaniem na temat życia i śmierci, co się zasadniczo chwali.
Nie jest jednak na tyle dobrze, żebym się nie miał do czego w Road Tripie przyczepić – co to, to nie! Niestety, gra zawodzi w dosyć ważnym aspekcie, który dla polskich graczy może być bardzo dotkliwy. Otóż, sterowanie bez balance boarda jest, delikatnie mówiąc, średnie i, paradoksalnie, wymaga chyba nawet więcej skupienia. Snowboardem sterujemy, celując Wiimotem w ekran i wychylając go w odpowiednie strony. Dużo więcej precyzji daje jednak decha, a co, jak co, ale akurat właśnie precyzja jest w tym tytule dosłownie niezbędna. A że Wii Fit u nas w kraju raczej rekordów popularności nie bije, to i mało kto będzie mógł czerpać pełnię przyjemności z gry w Road Tripa.
Inna sprawa, że nawet z balance boardem gra jest – dosłownie – męcząca. Fizycznie! Odpowiednie balansowanie ciałem wymaga od groma wspomnianej dokładności, a to z kolei angażuje non-stop kilka grup mięśni. Po godzinie bez przerwy przed telewizorem trzeba zrobić przerwę, gdyż po prostu osiąga się coraz gorsze wyniki. Tyle że… nie robię z tego zarzutu! Rzadko kiedy się zdarza, nawet na Wii, by gra faktycznie aktywizowała gracza motorycznie, a w przypadku Shauna White’a jest to naprawdę odczuwalne. I dobrze, gdyż taka przecież była idea tej konsoli od początku.
8 na 10 – taką ocenę niech biorą pod uwagę ci z was, którzy mają w domu Wii Fita. Road Trip jest znacznie lepszym powodem do zakupu wagi niż ów zestaw ćwiczeń, więc jeśli tylko odłoży wam się trochę zaskórniaków, bierzcie w ciemno. W szczególności, że cena – jak na polskie warunki – jest naprawdę niezła. Jeśli jednak macie na wyposażeniu tylko Wiiloty, to obniżcie grze notę o jedno oczko. Bo nawet w takim wydaniu Shaun White nadal jest po prostu dobry. Cóż, nie pozostaje nic innego, jak wskoczyć na deskę i korzystać z wirtualnego śniegu, gdyż u nas chyba już nie ma na co w tym roku liczyć.
2009-02-04. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.