Odświeżone przez Scotta Snydera oraz Grega Capullo opowieści o Mrocznym Rycerzu z Gotham to, bez dwóch zdań, moje ulubione komiksy publikowane aktualnie przez DC. Miałem podejście do jeszcze kilku innych serii, które zaczęły się ukazywać w ramach restartu New 52, i nic się nawet nie zbliżyło w moim prywatnym rankingu do genialnego „Court of Owls” czy niesamowicie wciągającego, ale zostawiającego niedosyt, „Death of the Family”. Dlatego też z wypiekami na twarzy czekałem na kolejną historię od tego duetu artystycznego – podzielone na dwie części „Zero Year”. Niestety, gdy rozpocząłem już lekturę, w ogólnym rozrachunku czekał mnie zawód. Nie do końca jasny i oczywisty, ale nadal zawód. „Zero Year” na tyle mnie zaskoczyło, że nie za bardzo potrafiłem zebrać myśli na jego temat i sensownie spisać. Musiałem poczekać aż do końca kolejnego wątku, „Endgame”, by w końcu sobie wszystko ułożyć.
Zanim przejdziemy do dalszej części recenzji, trzeba omówić jedną kwestię formalną. Połączyłem dwie części „Zero Year” oraz „Endgame” w jeden tekst, ponieważ – ze względu na ciągle tę samą ekipę artystyczną – mają bardzo wiele punktów styku. Co więcej, część wniosków związanych z „Rokiem zero” nasunęła mi się dopiero po skończonej lekturze kolejnej historii – tym chętniej połączyłem swój wywód w jedną całość.
Uczciwie mogę napisać, że w zakresie oprawy wizualnej i jakości narracji nic się nie zmieniło od czasu wspomnianych we wstępie historii „Court of Owls” oraz „Death of the Family”. To nadal ta sama cudowna kreska Capullo, która tak idealnie łączy mi się z postacią Batmana. Powiem więcej – nie wiem, czy by mi się spodobała aż tak, gdyby obrazowała przygody jakiegoś innego bohatera. W stylu Capullo jest kilka elementów, które mi osobiście nie leżą – myślę tu szczególnie o twarzach i mimice. Jednak mimo tych drobnych, moim zdaniem, niedoskonałości jego styl wprost idealnie koresponduje z klimatem Gotham i Mrocznego Rycerza. W połączeniu z lekkim piórem i bogatą wyobraźnią Scotta Snydera, wszystkie historie, które wyszły pod szyldem „Batman New52”, są lekturą wprost cudowną. I tu jeszcze dodam – cudowną nawet wtedy, gdy poszczególne detale z zakresu czy to narracji, czy konstrukcji samej fabuły nie pasują. Wszelkie moje wątpliwości związane z „Zero Year” czy „Endgame” wychodziły na wierzch dopiero po skończonej lekturze.
Obydwie historie traktują o skrajnie odległych o sobie tematach. W „Zero Year” Snyder próbuje na nowo napisać „origin” Batmana, jednocześnie nie przekreślając całkowicie wydarzeń z „Year One” Franka Millera. Zresztą, wydaje mi się, że zbieżność nazw jest nieprzypadkowa. Od razu też dodam, że – o ile pamiętam wydarzenia z „Roku pierwszego” – nowa historia się z nimi w pełni nie gryzie, ale… też chyba się do końca nie łączy i nie pokrywa. Gdybym zaczął grzebać w szczegółach, domek z fabularnych kart chyba by się rozleciał.
Jako się rzekło, „Rok zero” jest podzielony na dwa wątki, każdy bodaj po 6 zeszytów. W pierwszym z nich głównym przeciwnikiem Bruce’a jest Red Hood i jego gang. Nie jest to jednak do końca ten sam niezgrabny Red Hood, którego możecie kojarzyć z innych historii o narodzinach Jokera. W tym wypadku postać ta została przedstawiona jako prawdziwy mózg przestępczego świata – człowiek, który bez problemu potrafi sobie podporządkować każdego. I tak jak Red Hood robi wrażenie przeciwnika ostatecznego, tak sam Batman… cóż, jeszcze nie jest Batmanem. Bruce Wayne dopiero próbuje rozgryźć, jak chce podejść do tematu ratowania Gotham, zaś jego pierwsze próby na ogół kończą się połamanymi żebrami.
Drugim wrogiem jest Człowiek Zagadka, który – w wydaniu Snydera – sprawia, że wszyscy dotychczasowi przeciwnicy, uważający się za sprytnych… cóż, przestają wyglądać na takich inteligentnych cwaniaków. Ridler w „Zero Year” wspina się chyba na swoje wyżyny możliwości i osiąga najlepsze wyniki w swej komiksowej historii. Udaje mu się odciąć Gotham od świata, zamieniając miasto w dżunglę, w której przetrwają tylko najsilniejsi. Oczywiści, tłem dla wszystkich tych wydarzeń są niekończące się zagadki. Sama historia zaś przypomina trochę to, co widzieliśmy w trzecim „Mrocznym Rycerzu” Nolana i, jeśli się nie mylę, całkiem sporym, już dosyć starym wydarzeniu „No Man’s Land”.
Problem z obydwoma wątkami miałem jeden. Tak jak dobrze mi się je czytało – to w końcu Snyder i Capullo – tak… kompletnie w nie nie wierzyłem. Urokiem takich historii, jak „Year One”, było to, że nie rozgrywały się na nie wiadomo jak wielką skalę. Były kameralne i opowiadały o bohaterze, który jeszcze nie był odpowiednikiem nadludzkiego scyzoryka szwajcarskiego. A „Zero Year”? Tu akcja od razu przybiera tak gigantyczną skalę, że ciężko jest pogodzić się z myślą, iż tak miałyby wyglądać początki Batmana. Miałem uczucie, że Snyder zbyt mocno uparł się na „epicki” wydźwięk wszystkiego, czego tylko dotknie się Bruce Wayne. Wyglądało to tak, jakby narodziny jego superbohaterskiego alter ego miały być od razu większe od wszystkiego, co kiedykolwiek dokonało Justice League i inne podobne stowarzyszenia. Zresztą, nie tylko same losy Batmana wydawały się mało wiarygodne, ale też i arcyłotrzy zdawali się być zbyt doskonali. Ridler wyczyniał rzeczy tak niesłychane, że nie byłem w stanie w nim zobaczyć nawet przez chwilę człowieka. Wydawał się kukłą, wsadzoną na tron przez Snydera.
Jest natomiast jedna rzecz, którą bardzo doceniłem w „Zero Year”, a która prowadzi bezpośrednio do jednego z moich problemów z „Endgame”. Otóż, Snyder pozwolił swoim historiom o narodzinach Batmana się rozwinąć. Każdy z wątków miał po sześć zeszytów i naprawdę czułem, że podwaliny pod opowieść zostały całkiem nieźle położone, a sam autor nie musiał się nigdzie śpieszyć. Była to sytuacja trochę przeciwna do tej, z którą miałem styczność w „Death of the Family”, gdzie świetna historia została, jakby trochę na siłę, wciśnięta też do sześciu zeszytów. Tylko że przy skali tej opowieści było to już „tylko sześć zeszytów” zamiast „aż sześciu zeszytów”.
I podobna sytuacja spotkała właśnie „Endgame”, w którym Batman ponownie mierzy się z Jokerem. Bardzo wciągająca, odpowiednio epicka opowieść została lekko niezgrabnie upakowana w połowie tuzina odcinków i robiła przez to wrażenie nazbyt galopujące. Brakowało mi bardziej stonowanego rozwoju akcji i świetnych ekspozycji świata i bohaterów z „Court of Owls”. Nazwa tego wątku nawiązuje do ostatecznego celu Jokera, który jest tematem przewodnim całej historii, a którego oczywiście nie zdradzę. Mogę tylko powiedzieć, iż faktycznie wydźwięk całości jest bardzo… definitywny. I, niestety, zbyt pośpieszny. Snyderowi zabrakło miejsca na zbudowanie napięcia, zaś niektóre jego pomysły – przy takim tempie narracji – wydawały się po prostu nietrafione i nadmiernie chaotyczne.
Nie za bardzo wiem, czym takie decyzji zostały podyktowane. Tym, że każda z tych historii musi być koniecznie w sześciu zeszytach, żeby później dało się ją idealnie wsadzić w twardą oprawę? Czy może też chodziło o fakt, że właśnie zaczyna się rozkręcać wielki event „Convergence”, który ponownie zresetuje uniwersum DC? I twórcy po prostu musieli się zmieścić wydawniczych ramach czasowych? Nie wiem, jaka jest poprawna odpowiedź, ale wynik końcowy i tak jest niekorzystnych dla czytelnika.
Mam uczucie, że Snyder ma jakiś problem z doniosłością pisanych przez siebie historii. Czytając „Zero Year” oraz „Endgame” nie mogłem się opędzić od wrażenia, że każde jedno wydarzenie musi być bardziej niesamowite i ostateczne od poprzedniego. I o ile taka filozofia pasowała do tej konkretnej walki z Jokerem, tak spotkanie z Red Hoodem i Ridlerem wyszło przez to lekko karykaturalnie i mało wiarygodnie. Boli to o tyle, że czuję, iż Snyder i Capullo mogli wycisnąć jeszcze więcej ze swoich czterdziestu (tak, czterdziestu!) zeszytów z Mrocznym Rycerzem w roli głównej. I tak stworzyli świetne opowieści, ale… byli bardzo blisko ideału i, niestety, mam uczucie, że w ostatecznym rozrachunku się z nim minęli.
Ja ogólnie mam problem ze Snyderem, bo uważam że to gość który ma świetne pomysły początkowe, ale bardzo przecięte końcowe. I tak np. The Wake jest idealne dokładnie w połowie, a potem zamienia się w kolorowy fajerwerk tysięcy średnio pasujących motywów, a Superman: Unchained szybko przyjmuje tak bizantyjskie rozmiary, że końcowe numery czytałam z obowiązku i z wielkim „WTF?” na twarzy. Mam wrażenie, że fabuły Snydera zapadają się pod własnym ciężarem, facet wie jak zaczynać i nie ma zielonego pojęcia jak kończyć. Mnie nie kupił. Uwolnijcie już Batmana i dajcie go komuś innemu!
Zgadzam się, z Wake był ten sam problem. Przy czym tak jak Batmana mi się cały czas dobrze czytało, tak Wake od połowy już mnie męczyło (w szczególności, że przy okazji kreska była brzydka). Ale z kolei polecam Severed – raz, że cudownie narysowany, a dwa, że nie cierpi na ten fabularny problem. :-]
Do Superman Unchained jeszcze się nie zabrałem i jakoś nie udaje mi się do niego podejść.
Z tego, co czytałem, Snyder/Capull chcą Batmana robić jeszcze co najmniej do zeszytu z numerem 50, ale nie wykluczają znacznie dłuższego przebiegu.
To co się ostatnio wyczynia w komiksach z Batmanem i jego otoczką w ogóle zakrawa o herezję. Z chęcią bym tu wszystko wypisał, ale musiałbym duuużo pospoilerować.
A o które konkretne wątki Ci chodzi? Bo ja nie do końca wierzyłem w to, co czytałem w Batman & Robin (a co najlepsze – pierwsze zeszyty tej serii niesamowicie mi się podobały, pierwszy wątek był IMHO świetny).
W Marvelu znów będą robić Civil War. Jakiś nastolatek jest Hulkiem. Loki jest nastolatkiem. W DC Joker jest nieśmiertelnym demonem czy coś, Superman traci moce i zapierdziela na motorze. Bruce Wayne jest bogiem, a Batmanem został Gordon w jakimś mechu.
No co jest do cholery.
nie jakiś nastolatek, nie jakiś. Tylko Amadeus Cho, ktory bodajze debiutowal w seriii o Hulku i byl nawet jednym z Illuminati. To jest bardzo odwazny i ciekawy pomysl:>.
I Loki akurat jest swietny :>
A co do Civil War to nie wiem, nie oceniam.
Chodzi o Civil War w ramach Secret Wars? Czy teraz robią jeszcze jakieś kolejne CW?
Kolejne.
http://comicbook.com/2015/10/05/marvel-teases-civil-war-ii/
Generalnie, w nowym MU Captain America i jego Avengersi mają 'trochę’ złe stosunki z Stevem Rogersem i jego ludźmi.
Z jednej strony, trochę mnie to przeraża. A z drugiej – akurat Civil War czytało mi się bardzo dobrze, więc może i po to nowe sięgnę.
A jak tam Iron Man, czytasz?
w sensie ze tego po secret warowego czy tego superior?
Oba mi sie podobaja, post secret warowy mial dopiero nr 1 wiec ciezko oceniac, TYM BARDZIEJ ze nie mam bladego pojecia jaki jest status quo po secret war (bo sie jeszcze nie skonczyl). Maja go robic na Roberta Downey Junior i ma byc glownym tytulem MU, wokol ktorego bedzie sie krecic glowna os fabuly czy cos.
Zastanawiajace jest, ze pare osob, bedacych znajomymi Petera Parkera jest superbohaterami, Flash Thompson w straznikach galaktyki, Mary Jane Watson bedzie nowym Iron Manem (pozat Tonym Starkiem), Spider-gwen z innego wymiaru :>
MJ będzie Iron Woman? 😀 Damn, kiedy to się wydarzyło? Na stronach Secret Wars czy jakiegoś spin off?
w renew your vows miala zbroje Regenta i troche wymiatala. A dalej to nie wiem, bo nie bylo z nia pierwszego numeru. Secret War sie nie skonczyl i nie mam pojecia jak to, co bylo w SW odniesie sie do normalnego uniwersum Marvela. W nowym spidermanie kontynuuja watki z vol.3 , raczej secret warowych zmian nie ma. W iron manie na razie tez.
Jesteś nieźle na bieżąco, szacun. ;-] Kurcze, postrzegam się jako osobę, która w miarę orientuje się w komikach, ale takie eventy, jak Secret Wars czy Convergence ciągle mnie porażają.
A tam, przeczytalem tylko calego spider-mana i jako tako go znam (no, prawie calego), pare tomow z wkkm i glowne eventy/crossovery pow 2000 roku.
Polecam Ichaboda, comicbook explained, variant comics na yt, duzo pomaga:).
poza tym czytam glownie new avengersow, avengersow, spider-mana i guardiansow. Jak bedziesz mial kiedys czas, naprawde polecam Annihilation i Annihilation Conquest, mialem gdzies kosmos, avengersi rulez, ale naprawde, Nova i reszta guardiansow to swietni bohaterowie, szczegolnie Richard Rider. Akcja dzieje sie mniej wiecej w czasach naszego Civil Wara, a skala zdarzen powala. I polecam serie Nova, z tamtego okresu 🙂
Ciągle słyszę, że to genialne komiksy (Annihilation etc.) i muszę się za nie w końcu zabrać. :-]
I MAGNETO’S TESTAMENT:>. Naprawde Ci sie spodoba, uwierz.
OK, obadam. :]
Tych ostatnich Batmanów jeszcze nie nadrobiłem i trochę się boję przez tego Teknomana. 😛
Co do Civil War, to chodzi o to, które było podczas Secret Wars czy robią jeszcze jedno?
Cały arc Zero Year w ogóle do mnie nie przemawia. Cholernie gryzie się z przyjętymi normami dotyczącymi Batmana, rozumiem co Snyder chciał osiągnąć, ale minął się z celem o lata świetlne. Złego słowa nie mogę powiedzieć o historii z Endgame (o rysunkach bym mógł, ale powtarzałbym Twoje słowa), nie licząc tego, ze była za krótka 😉 -SPOLIER ALERT- Zakończono wątek Wayna jako Batmana, bez oklasków, bez zbędnego afiszowania, co bardzo mnie zaskoczyło (a zostało wyjaśnione bodajże w nr. 42 albo 43 Batmana), dzięki temu wprowadzenie Bat-Jima przeszło gładko -mały spoiler dotyczący kostiumu batka wyjaśniony w Batman Beyond- to Bruce go zaprojektował 😉 – koniec małego spojleru- z tego co widzę jak się historia rozwija, to Jim nie pobędzie długo Batkiem – KONIEC SPOILERA- Dobrze że Endgame dostało kilka one-shotów, gdzie mogliśmy poznać historię oczyma innych postaci, najciekawsze było Arkham Manor – Endgame i Gotham Academy – Endgame. Będę przyglądał się co Snyder wyczynia z batsem, a zarazem będę modlił się żeby Capullo przestał rysować twarze, bo resztę roboty robi dobrze 😉
Miło Cię znowu widzieć w komentarzach. ;-]
Powiedz, tego nowego Batman Beyond dobrze się czyta? Warto się za niego zabrać? A aktualne zeszyty Batmana ciągle przede mną. :] I chyba już się powoli kończy Injustice, więc całe na raz przeczytam. 😀
Bez podkładu w postaci bodajże Futures End nie podchodź do Beyonda, bo nie będziesz wiedział o co chodzi, Beyond kontynuuje wątki zapoczątkowane w FE. Jeśli miałbym porównywać do V1 i V2 to ten nowy nie jest w ogóle podobny do starego, kilka postaci na razie się powtarza, najlepsze w tym wszystkim jest to, że (spoiler) 😛 Nie będę Ci nic zdradzał, przekonaj się sam 😉
Z Injustice jestem prawie na bieżąco (może ze 2 numery w tył), i uważam że zaczynają troszkę przesadzać (lub kończą im się pomysły)
Przy Injustice też miałem trochę takie wrażenie. Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby już powoli z nim kończyli. Wolę, żeby seria miała finał zanim się kompletnie zepsuje.
Dzięki za ostrzeżenie przed Beyond – Future’s End raczej nie planuję nadrabiać. :-]
Może nie kończyć, ale polecieć w stronę tej anty-utopii z gry. Bo w bijatyce nie ma za bardzo wyjaśnienia dlaczego Supes ma taką fajową armię 😀
Fakt, komiks z grą trochę się rozjeżdża. ;] Początkowo myślałem, że Year One będzie dążyło do stanu znanego z początku gry, ale sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. 😀
I to było bardzo fajne, ale wmieszanie teraz w całe uniwersum bogów było złym pomysłem, rozumiem sam Ares, ale cały panteon? Moim skromnym zdaniem to już jest przegięcie 😀
P.S. Szkoda że Constantine’a było tak mało 🙁
Constantine był mega mocną stroną poprzedniego „sezonu”, zgadzam się. :] I tak, też zacząłem powoli tracić zainteresowanie, jak zaczęli przeginać z bogami etc. I ten motyw w Yearth Three – najpierw uśpili Supermana niby na stałe, dwa zeszyty później już się obudził etc. 😛
Niemniej, Year Four muszę przeczytać. ;]
Musisz przeczytać All Starr Batman & Robin Boy Wonder 😛 Z niecierpliwością czekam na wpis o tym 😉
Masz na myśli tego millerowskiego ze sławnym „I’m the goddamn Batman”? 😛 Nie wiem, czy przez niego przejdę…
Tak, tego 😀 Przejdziesz, dasz radę 😀 Wreszcie coś innego o Batku, nie to co zwykle nam serwują, polecam od siebie 😉
Mówisz, że lubisz? W takim razie spróbuję. :-]
Jest tak inny, tak szalony, że nie da się tego nie polubić 😀
No nic, trzeba będzie sprawdzić. 😀
Na Zero Year składają się nie z 2, a 3 „części”. Zapomniałeś o środkowym „Dark City”.
Zacząłem kupować zeszyty z Batmanem z New52 właśnie od pierwszego z Zero Year i aż do końca Endgame nie żałowałem wydawanych pieniędzy. Solidna robota. Savage City rzeczywiście przesadzone, ale walka Batmana z lwami w koloseum z podziemnego parkingu była idealna. Pokonanie Riddlera węzłem gordyjskim to fajny easter egg dla trochę bardziej oczytanych czytelników ;].
Bardzo dobrze wykorzystano też wątek prac Doctora Death w kontekście Endgame i „nieśmiertelności” Jokera.
Co do Endgame mam wrażenie, że cała para poszła w gwizdek za szybko. Po genialnym początku potem wszystko przyklapło. Nie było za dużo miejsca na pokazanie tragedii jaką była sama epidemia przez nadmierne budowanie tajemniczości Jokera. No i finałowa walka w mojej opinii dużo słabsza niż starcie z Justice League z pierwszych 2 zeszytów.
Po Endgame dałem sobie spokój z Batmanem i nie tęsknię jakoś mocno. Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, że Batman & Robin Eternal utrzyma poziom zeszłorocznego Eternala.
„Na Zero Year składają się nie 2, a 3 „części”. Zapomniałeś o środkowym „Dark City”.”
Pisałem o tym w tekście, m.in. w tym zdaniu: „Jako się rzekło, „Rok zero” jest podzielony na dwa wątki, każdy bodaj po 6 zeszytów. ” :-]
„Zacząłem kupować zeszyty z Batmanem z New52 właśnie od pierwszego z Zero Year i aż do końca Endgame nie żałowałem wydawanych pieniędzy.”
A nadrobiłeś już dwa poprzednie wątki (z czego „Sowy” też są podzielone na 2×6)? Jeśli nie, to zdecydowanie polecam – świetnie się przy nich bawiłem. :-]
„Co do Endgame mam wrażenie, że cała para poszła w gwizdek za szybko.”
W 100% się zgadzam. Uważam, że Endgame powinno mieć drugie 6 zeszytów. Kilka wątków z rozwinięcia też można byłoby bardziej rozbudować.
„Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, że Batman & Robin Eternal utrzyma poziom zeszłorocznego Eternala.”
To znaczy, że poziom będzie dobry czy zły? Pytam, ponieważ Eternala zacząłem czytać na początku i nigdy nie pchnąłem go dalej. Przerażał mnie jego intensywny cykl wydawniczy i jakoś tak… rozeszło się po kościach. Warto przeczytać?
Przy okazji, witam w swoich skromnych internetowych progach – chyba jesteś pierwszy raz u mnie. :-]
Nie czytam zwykle komiksów z Batmanem – twardo siedzę w Marvelu i jeżeli już, to sięgam w jego kierunku. Ale akurat Endgame przez kolegę przeczytałem. I był bardzo dziwny.
Do tej pory mógłbym zachodzić po rozum do głowy co się wydarzyło. To Joker był w końcu przedwieczny? A może nie? Czemu Batman przepraszał na koniec? A może tylko „grał”, by zyskać na czasie. Co to do cholery było.
Z perspektywy czasu faktycznie całość wydaję się dziejąca za szybko. Szczególnie w kontekście epidemii, której prawie nie było widać.
A czytałeś poprzednie komiksy o Batmanie od tego duetu? Pytam, ponieważ wydaje mi się, że „Endgame” w oderwaniu od nich będzie jeszcze bardziej chaotyczny. Nie dlatego, że ciągnie z nich jakieś konkretne wątki – bardziej dlatego, że nadają ogólny klimat.
Ale tak jak pisałem w tekście i jak sam zauważyłeś – za szybko wszystko się działo.
Powininieneś spróbować Aquamana z new 52, naprawdę pokazuje postać w dobrym i nowym świetle.
Dzięki! Może dodam do listy do przeczytania. :] Wczoraj skończyłem czytać „Superheavy”, które kończy cykl Batmana od Snydera i Capullo. Więc pora chwycić za coś innego. :-]