-OK, świeżak, opcja jest prosta. W tej scenie robisz za Brada Pitta. Startujesz spod zwalonego drzewa, dajesz na jednym kole przez 200 metrów, skaczesz nad trzema wozami… Rampę masz po prawej, nie walnij w słup. Później już tylko „sto-osiemdziesiątka”, skok przez okno i jesteś… no, w domu, hehe.
-A mogę też dublować Pitta w scenie wyrkowej z Angeliną?
-Świeżak, ty lepiej nie kombinuj tylko zap…
Stuntman Ignition opowiada historię właśnie o takim biedaku. Człowieku, który nigdy nie wystąpi w scenie łóżkowej z panią Jolie. Człowieku, który za garść dolarów musi zrobić wszystko, by pan Pitt nawet nie musiał wstawać z fotela. Człowieku, który naprawdę może walnąć w ten słup, skacząc z rampy po prawej…
Scene one
Mogłoby się wydawać, że tym razem graczowi przypadnie w udziale naprawdę niewdzięczne zadanie. Zamiast ratować jakiś zabłąkany gdzieś we wszechświecie układ słoneczny, musi nadstawiać karku za innych, a w zamian dostanie… Cóż, w sumie prawie nic nie dostanie. Sławny będzie co najwyżej na branżowym podwórku, a i tak może nie dożyć „męskiego uścisku prawicy” kolegów po fachu. Ale, ale… Tak, jest tu pewno „ale”, które – co zaraz postaram się udowodnić – równoważny brak skąpo ubranych kobiet, które wypadałoby, dla przykładu, uratować z rąk krwiożerczych ufoków. Otóż, pomyślcie sobie, ile czystej, nieskalanej niczym frajdy płynie ze złomowania tych wszystkich fajnych fur! Tajest, to właśnie my się wcielamy w gościa, którego świętym obowiązkiem jest przebicie ściany nowiutkim Hummerem. I tak, to właśnie my zrobimy muscle carem beczkę w powietrzu, po czym wylądujemy w kontenerze. To, wreszcie, my siądziemy za kółkiem Batmobila, a nie Christian Bale*. Taką robotę można podsumować tylko jednym, prostym stwierdzeniem… Shit, yeah!
To tyle, jeśli chodzi o ideę gry. Brzmi świeżo? Takie właśnie jest! Tak, moi mili, Stuntman Ignition jest grą oryginalną. Może nie od razu „nowatorską”, ponieważ nic nowego nie wprowadza. Po prostu łączy stare jak świat elementy i tworzy z nich nową jakość. Całość jest oparta na prostym, arcade’owym modelu sterowania kilkoma typami pojazdów – motorami, wozami lekkimi, średnimi i ciężkimi. Gra została podzielona na „filmy”, zaś „filmy” – jak łatwo się domyślić – na „sceny”. W każdej z tych części musimy wykonać określoną kombinację ewolucji i warto tu nadmienić, że przykład z wprowadzenia do tekstu wcale nie został wyssany z palca. Ba, to jedna z prostszych i mniej epickich rzeczy, jakie przyjdzie nam zrobić! Przejazd przez płonący budynek, pościg za szaleńcem czy, wreszcie, cała seria szalonych ewolucji furgonetką pocztową, której właściciel próbuje udowodnić, że nawet rzeka lawy nie powstrzyma listonosza.
Jeśli myślicie, że ze względu na taką budowę gra jest nieszczególnie wymagająca, to jesteście w błędzie. Poziom trudności został naprawdę genialnie pomyślany, rośnie z filmu na film i pod koniec wymaga już ciągłego uczenia się na pamięć wszystkich sekwencji kaskaderskich sztuczek. Jeśli pięć razy ominiemy lub schrzanimy ewolucję, scena jest do poprawy. Jeśli natomiast uda nam się wypełnić wszystkie zadania i to w jednym ciągu – czy jak kto woli: w jednym combo – dostaniemy cały zestaw specjalnych nagród i uznanie kumpli z branży. Jest o co walczyć, ale o ile samo zaliczenie każdej ze scen specjalnie trudne nie jest, o tyle jakikolwiek wyższy wynik wymaga już sporych nakładów sił. A że achievementy kuszą… Sami rozumiecie.
W całej formule mogę się przyczepić tylko do jednej rzeczy. Mianowicie, czasem są problemy z „detekcją tricku”. A to program nie zauważy, że właśnie zahamowaliśmy – zgodnie ze scenariuszem – na ręcznym, a to przymknie oko na poprawnie wykonany drift. Całe szczęście, zdarza się to niezbyt często, ale czasem potrafi zdenerwować, więc jest warte odnotowania.
Keep on rollin’!
Zaskoczył mnie całokształt oprawy Stuntmana. Jest… naprawdę dobra! Nie jest to dziecko wysokiego budżetu, ani wychowanek „prezydentów”, zwanych też „zielonymi”. Ot, zwykła gra, nad którą jednak ktoś solidnie posiedział i osiągnął naprawdę przyzwoity efekt. W warstwie graficznej panuje spory przepych, jeśli chodzi o zagęszczenie wybuchów na centymetr kwadratowy powierzchni ekranu. Ciągle coś strzela w powietrze, tudzież wylatuje na przyśpieszone spotkanie z motoryzacyjną wersją świętego Piotra. Każda ze scen jest niesamowicie interaktywna, dzięki czemu podczas wielu z ewolucji nie omijamy jedynie statycznych przedmiotów, ale musimy się na przykład zgrać w czasie z walącą się właśnie kamienicą. Jako że modele pojazdów i system zniszczeń zostały należycie dopracowane, na efekt końcowy patrzy się po prostu miło.
Zabrakło tu jednak jednej rzeczy, na którą normalnie nawet bym nie zwrócił uwagi. Otóż, powtórki mogły zostać znacznie lepiej dopracowane i to w prosty sposób. Oglądając zapis z naszej jazdy, możemy podziwiać swoje działania jedynie z predefiniowanych ustawień kamery. Powiem wam, że gdyby twórcy dali większą swobodę w tym zakresie i pozwolili na postprodukcję replayi, dołożyliby w ten sposób do swojej gry kilka kolejnych łopat grywalności. Choć i tak trzeba przyznać, że same powtórki źle wyreżyserowane nie są i czasem miło sobie je obejrzeć. Ale mogło być lepiej.
Dźwiękowo też jest naprawdę zacnie. Po pierwsze, towarzyszy nam cały czas przyjemna nuta, zgrabnie komponująca się z właśnie odgrywaną sceną. Po drugie, wszelkie odgłosy napływające z otoczenia, wybuchy, świsty i gwizdy zostały naprawdę solidnie i rzemieślniczo przygotowane. Po trzecie, co osobiście uważam za największego plusa ze wszystkich dotąd wymienionych, wprowadzenia do wszystkich filmów i ujęć zostały nagrane wręcz rewelacyjnie! Na uznanie zasługują i głosy lektorów, i przygotowane dla nich przez scenarzystę teksty. Nie raz i nie dwa zdrowo się uśmiałem, gdy twórcy bawili się konwencją epickiego kina wojennego, filmu superbohaterskiego czy rozczulającego dramatu o Dobrym Strażaku i Rzece Lawy. Brawo za inwencję, po prostu brawo.
Aaand… cut!
Stuntman Ignition okazał się dla mnie naprawdę sporym, pozytywnym zaskoczeniem. Kilkadziesiąt scen filmowych i prawie drugie tyle najróżniejszych innych wyzwań pozwoliło mi spędzić przed telewizorem kilkanaście miłych godzin, przepełnionych bezstresową, niezobowiązującą zabawą. Można jedynie żałować, że ze względu na wiek gry nikt nie zagląda już na multi. A szkoda, przy tak przyjemnym modelu sterowania zabawa ze znajomymi mogłaby się okazać strzałem w dziesiątkę. Powiedziałbym, że za wyważoną grywalność połączoną z powiewem świeżości i solidną oprawę audio-wizualną z radością przyznaję ostatecznie całkiem mocną ósemkę. Prawda jest jednak taka, że… kasowanie tych wszystkich drogich fur jest po prostu bezcenne.
*Niżej podpisany przeprasza Christiana Bale’a, jeśli ten w chociaż śladowym stopniu poczuł się urażony. Redakcja Gaminatora, wie, że „you don’t want to f*ck with Christian Bale”.
2009-04-25. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.
Bardzo sympatyczna gra. Powiew świeżości 🙂 Największą nagrodą dla gracza jest zdecydowanie możliwość obejrzenia końcowego efektu swojej ciężkiej pracy w roli kaskadera 😉 „Replay’e” są według mnie bardzo fajnie zmontowane. Chociaż, tak jak napisałeś – szkoda, że nie ma jakiegoś rodzaju edytora.
Dla mnie Stuntman był swego czasu naprawdę gigantycznym zaskoczeniem – taka przyjemna gra, a tak przeszła bez jakiegokolwiek echa. A do tego – dostałem ją chyba za 30zł. Szkoda, że ze wszystkimi grami tak nie jest. :]