Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Terminator: Genisys – Elektroniczny Morderca powrócił (i nie chce zniknąć)

T

Seria o austriackim robocie-kulturyście jest jedną z nielicznych w dorobku światowej popkultury, o której kontynuacje kompletnie się nie martwię. Pierwszy „Terminator” był świetny, drugi był absolutnym mistrzostwem świata, które wygląda tak, jakby dopiero puszczono dziewiczą szpulę do kin. I wtedy, po dwóch cudownych obrazach i następującej po nich przerwie, zaczął się etap „powrotu serii”, znanego też jako odcinanie kuponów o sławy. Po długiej przerwie swoją premierę miał „Terminator 3”, który – w porównaniu do poprzednich odsłon – był obrzydliwie zły. Następnie, znów po wielu latach, pojawił się „Terminator Ocalenie”, który był już z kolei po prostu kompletnie nijaki. Jak widać, moje serce fana zostało przestrzelone i rozerwane na strzępu już wiele lat temu i nawet gdybym chciał, nie potrafiłem się przejmować „Genisys”. Do kina zawitałem z ciekawości, mając nadzieję, że Arnold tradycyjnie będzie mało mówił i dużo strzelał.

I wiecie co? Tak się stało. Ba, przyznam nawet szczerze, że fabuła mnie zaciekawiła i – aż do ujawnienia ostatecznego rozwiązania – lekko mnie nurtowało, jaki dokładnie pomysł mieli scenarzyści. Zaczęli od odtworzenia wydarzeń z pierwszego „Terminatora”, ale z perspektywy członków ruchu oporu, którzy właśnie planowali wysłać swojego człowieka w przeszłość, by chronił Sarę Connor. Zaś po piętnastu minutach puścili się czasoprzestrzennej poręczy i zaczęli skakać po równoległych wymiarach i innych takich, wprowadzając fabularne zamieszanie. Jak to zwykle robię przy filmach akcji o podróży w czasie, kompletnie zignorowałem rozmaite detale, które potencjalnie się nie zgadzały. Uczciwie przyznaję, że choć fabuła była – delikatnie mówiąc – lekko idiotyczna, dałem się wciągnąć. Finał był, niestety, kompletnie przewidywalny i na dobrą sprawę zdradzony w 100% w trailerze, więc na zaskoczenie i tak nie było można liczyć.

Oprócz całkiem poprawnego scenariusza, „Genisys” został również obdarowany bardzo sensowną proporcją scena akcji do… cóż, wszystkich innych scen. Z reguły bohaterowie zdążą wymienić po 2-3 krótkie, kiepsko napisane zdania i już coś eksploduje, już coś ich goni. Twórcy nie zrobili jednego z podstawowych błędów i nie poszli w wydumane, quasi-filozoficzne dysputy w przerwach od dewastacji otoczenia. Jasne, czasem padały jakieś złote myśli o sensie istnienia i wolnej woli, ale były tak krótkie, że nie wybijały mnie z rytmu wybuchów. W tym wszystkim jest jednak jedno poważne „ale” – wszystkie efekty specjalne są przeciętne i kompletnie pozbawione choćby najmniejszej dozy kreatywności. Nowy „Terminator” robi wrażenie średniej gry komputerowej. Nie chodzi mi oczywiście o szok na miarę dzieł Camerona, gdyż na to w ogóle nie liczyłem. Ale choć odrobina pomysłowości naprawdę by „Genisys” pomogła. Efekty są poprawne, ale też… w tej swojej poprawności są po prostu nudne.

Żeby jednak nie było wątpliwości – nie znaczy to, że cały film przez to robi się nudny. Nie, jako się rzekło – seans płynie szybko i na swój sposób przyjemnie. Po prostu po wyjściu z sali nie zostaje w głowie zupełnie nic*.

Ofiarą podobnej przeciętności padła obsada aktorska. Miałem silne uczucie, że jedynym prawdziwym profesjonalistą, jaki pojawił się na planie, był JK Simmos w swojej króciutkiej roli epizodycznej. Simmons jak zwykle obrócił kiepskie dialogi w coś na kształt wyrobu złoto-podobnego (prawdziwego złota nie szło z tego zrobić) i zniknął. Arnolda z kolei nikt wyraźnie podczas kręcenia nie pilnował, pewnie wszyscy się bali odezwać do takiej ikony. Gigant świetnie się bawił podczas robienia zdjęć, to widać. I przyznaję, że mnie też, dzięki swej naturalności, bawił. Ale robota przez większość czasu, to on niestety nie przypominał. Pamiętam te wszystkie sceny z pierwszych dwóch części, przy których człowiek nie miał najmniejszych wątpliwości, że patrzy na prawdziwego androida. Tu tego zabrakło. Choć, muszę to przyznać, motyw starzejącego się terminatora został ładnie obroniony.

Z tej wyliczanki na koniec zostali mi Emilia Clarke i Jai Courtney. Obydwoje ciągle robili wrażenie, jakby byli nie na swoim miejscu. Kompletnie nie wierzyli w to, co robią, i nie sprzedali mi swojej historii. Nie jest to w sumie zaskakujące, ale stara Sara Connor zjadła by nową Sarę na śniadanie, a z jej kości zrobiłaby sobie sprzęt do ćwiczeń. Jaia widziałem już wcześniej w, bodaj, piątej „Szklanej pułapce”. Choć starał się być prawdziwym macho, coś w jego kreacji nie grało. Teraz spotkało go dokładnie to samo – miał być Twardym Marine, a wyszedł mu połowicznie zaskoczony, połowicznie przestraszony chłopiec.
Ta wszechobecna przeciętność, to zmora nowego „Terminatora”.

Podmiana obsady i wtłoczenie większej dawki kreatywności w efekty specjalne mogłoby zaowocować produktem, który by się może nawet ocierał o określenie „dobry film”. A tak wyszło sztampowo, przeciętnie i niezbyt ciekawie, choć – trzeba to uczciwie przyznać – dosyć dynamicznie i wybuchowo. W kinie się nie nudziłem i nie cierpiałem, ale po wyjściu z seansu prawie nic nie zapamiętałem. Gdybym nie pisał tekstu w kilka godzin po opuszczeniu sali, z głowy wywietrzałoby chyba wszystko.

PS: I tak największym grzechem filmu jest fakt, że Arnie miał idealną okazję do rzucenia kultowym „GET INTO THE CHOPPA” i z niej nie skorzystał. I nie było żadnego „Hasta la vista, baby”. Przecież te kwestie nigdy się nie nudzą…

*OK, zapadłą mi w głowie jedna widokówka. Arnold odchodzący w kierunku zachodzącego słońca, na jednym ramieniu bazooka, na drugim mała dziewczynka. Chyba zrobię sobie z tego kadru tapetę.

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
DD
DD
9 lat temu

Zacznę krótko: Ten film zawodzi.
Po pierwsze: tragicznie dobrany John Connor. Nie tylko pod względem
aktorstwa, ale i wyglądu – przypomina bardziej pyzatego organistę
kościelnego niż ostatnią nadzieję ludzkości. Taki Chrystian Bale, choć
miał Batmańską chrypkę, samym wyglądem był charyzmatyczny, człowiek o
wzroku typu „Lepiej ze mną k*rwa nie zadzieraj”.
Fajnie że z delikatnej wersji Sarah Connor z pierwszego Terminatora
zrobili badassa rodem z dwójki. Tylko pytanie – czy ona musi być taka
nadąsana i nieprzyjemna? Koleś się cofnął w czasie by ci dupsko uratować
a ty traktujesz go jak śmiecia. Dodatkowo w imię feminizmu, bo to Sarah
kopie dupska – z Kyle zrobili ciapę, który nie ogarnia, o co chodzi i w
ogóle. No błagam was. Nie pomaga też że zakochali się w sobie w jakieś 3
minuty. Ot, kłótnie, kłótnie, rozmowa – AND THEN- LOVE!
Arnold zawsze spoko, tylko te wymuszone humorystyczne sceny uśmiechu…
Fabuła dość miałka. Zwłaszcza że jedyną nowością jest chyba zamienienie
Connora w Terminatora (wow, such plot twist – nie żebyście go zdradzili w
każdym zwiastunie i spocie, o nie) reszta to tylko i wyłącznie kopie
scen z poprzednich części lub wariacje na ich temat – cytaty z
poprzedniczek, Skynet jest niepozornym programem pod inną nazwą i tym
podobne.Dodatkowo zdaje się że film ten uznaje tylko jedynkę i dwójkę za
kanoniczne, pomijając Bunt Maszyn (co zrozumiałe) i Ocalenie (czego nie
rozumiem – ten film był dobry).
Muzyka to istna tragedia – sama w sobie nie jest zła, ale za nic nie
pasuje do ciężkiego klimatu Terminatora. Chyba kompozytor nie miał na
nią pomysłu, więc uznał że na zmianę zrobi coś a la’ Transformers i Tron
Legacy. Meh.
Nowy typ Terminatora jest dziwny – T-3000 to w zasadzie to samo co
T-1000, tyle że może się rozbić na pojedyncze nanity, w taki jakby
„dym”.
Dużej różnicy to nie robi. Ah, Skynet – drobna uwaga – jak już robisz
coś tak zaawansowanego, to choć zadbaj by nanity były z tworzyw
sztucznych, a nie z metalu, który rozgromi byle magnes.
Akcja pędzi na łeb, na szyję, uspokaja się na jakieś 10 min pośrodku
filmu. To jeden z głównych problemów jakie mam z całą serią – pierwszy
film to był w zasadzie horror z elementami akcji. Dwójka (choć bardzo
dobra) to już pełną gębą akcyjniak. Chyba jednak wolałbym żeby to szło
bardziej w klimacie jedynki. To już Ocalenie było lepsze, bo zrobiło coś
bardziej oryginalnego zamiast cofanie się w czasie i ratowanie świata 0
pokazało nam wojnę z maszynami.
Na efekty specjalne średnio zwracam uwagę, ale były niezłe. Choć
wydawało mi się że szkielety T-800 (i te części prześwitujące pod
poszarpana skórą) wyglądały strasznie sztucznie. Lepiej było użyć
praktycznych efektów.
Takie 5/10.

the8 pl
the8 pl
Reply to  DD
9 lat temu

Dla mnie pomysł ciekawy a film fajnie odmóżdżył mnie w kinie.. tylko spoiler.. przy takim rozwiązaniu z johnem c. to hm.. tracą sens poprzednie części:(

KoZa
Reply to  the8 pl
9 lat temu

Myślę, że przy tym stopniu zamieszania w czaso-przestrzeni, jakie zafundował Genisys, lepiej już się nie doszukiwać tu sensu. :]

KoZa
Reply to  DD
9 lat temu

Tak się zastanawiałem, co Ci odpisać i… w sumie mogę tylko powiedzieć, że przyjmuję Twoje argumenty. ;] Ponieważ samego filmu na pewno nie będę bronił. Ot, oglądało mi się bezboleśnie, ale to kompletny średniak.
W sumie jedna rzecz, co do Twojej oceny – po 5/10 nie powiedziałbym, że kompletnie zawodzi, tylko że to właśnie średniak. Chyba że mimo wszystko miałeś jednak jakieś większe oczekiwania?

DD
DD
Reply to  KoZa
9 lat temu

To Terminator, oczywiście że miałem większe oczekiwania.

KoZa
Reply to  DD
9 lat temu

Powiedz, widziałeś Terminatora 3? Jeśli tak, to jak mogłeś jeszcze mieć nadzieję na cokolwiek naprawdę dobrego w tej serii? ;-]

DD
DD
Reply to  KoZa
9 lat temu

No bo ja…ten…no…Salvation mi się podobało ;_;

KoZa
Reply to  DD
9 lat temu

Faktycznie, Salvation złe nie było… ale było takie strasznie nijakie, przynajmniej tak je wspominam. Gdyby nie Bale w roli Connorsa, chyba nic bym z tego filmu nie zapamiętał (poza fatalnym, sztucznym Arniem :P)

DD
DD
Reply to  KoZa
9 lat temu

W odróżnieniu od nowego, fatalnego, sztucznego Arniego?

KoZa
Reply to  DD
9 lat temu

Że tak to ujmę – był „fatalniejszy”. 😛 W szczególności, że tam to był jedyny Arnold, a w Genisys to był tylko dodatek do prawdziwego Arnolda.

DD
DD
Reply to  KoZa
9 lat temu

Słowem fatalizm pełną gębą 😛

KoZa
Reply to  DD
9 lat temu

Coś w ten deseń. 😛

Mr. ??
Mr. ??
9 lat temu

Dla mnie Terminator skończył się na T2 podobnie z resztą jak Predator
T:Gynesis już po zwiastunach wydaje się słaby, podstarzały T-800 vs odmłodzony T-800,
azjatycki T-1000, John Connor jako Terminator :).

KoZa
Reply to  Mr. ??
9 lat temu

Dobra część serii zdecydowanie skończyła się na T2. Ale Genisys od biedy można w ramach rozrywki obejrzeć. Tylko lepiej go do T2 nie porównywać w myślach, ponieważ różnica w jakości jest miażdżąca. ;]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

14
0
Would love your thoughts, please comment.x