Dobrze, nie ukrywajmy nic. Wiem, po co tu przyszliście. Wiecie, że „Piramida” jest zła. Tak to działa, takie są zasady kręcenia takich filmów. Wystarczy rzucić okiem na streszczenie fabuły – grupa archeologów odnajduje zagubioną, egipską piramidę. Ta sama grupa archeologów zbiera chwilę później przedwieczny łomot od jeszcze bardziej przedwiecznego zła. Wiemy, gdzie to zmierza. Wiem, że jesteście tu, żeby się upewnić, czy to jest po prostu zły film, czy może przypadkiem jednak satysfakcjonująco zły film. W moim przypadku poprawną odpowiedzą jest, szczęśliwie, opcja numer dwa.
Początkowo byłem przerażony, że to kolejny z tych horrorów typu „nie mamy kasy, kręcimy starymi Nokiami”. Szybko się jednak okazało, że choć może twórcy chcieli zrobić swój film w stylu „dokumentalnym”, to… zabrakło im konsekwencji. Naprawdę, dawno się tak nie ubawiłem sposobem kręcenia horroru. Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy może reżyser zapomniał w trakcie zdjęć, że „z ręki” to „z ręki” i zaczął przeplatać swoje dzieło najróżniejszymi ujęciami.
Efekt jest taki, że pierwsze 15-20 minut seansu to tradycyjny paradokument. Za głównymi bohaterami lata po całym Egipcie ekipa telewizyjna, są też ujęcia ze zdalnie sterowanego robota i czegoś na wzór Google Glass. Innymi słowy – standard. Natomiast po wejściu całej ekipy do tytułowej piramidy, zaczynają się dziać cuda – a to kamerzysta nagle lewituje gdzieś pod sufitem, a to za robotem leci najwyraźniej jakiś dron, też wyposażony w kamerę, i tak dalej. Efekt jest naprawdę uroczy i sprawia, że „Pieramida” choćby w tym zakresie przestaje być przeciętnym złym horrorem. To był pierwszy element, który podczas seansu dał mi nadzieję na Dobry Zły Film.
Drugim elementem było wplatanie motywów typowych choćby dla serii Uncharted. Podczas wędrówek po grobowcu bohaterowie znajdują martwego masona i jego dziennik. Notatki w dzienniku wskazują na płaskorzeźbę. Płaskorzeźba rzuca nieczytelną wskazówkę, sugerującą, że trzeba znaleźć mapę gwiazd. Szybka i logiczna dla każdego widza analiza owej mapy jasno wskazuje, który z kilku szybów jest wyjściem z pułapki. I tak dalej – takie archeologiczne Scooby Doo tudzież Batman, rocznik 1966. Jedyne, czego mi brakowało do szczęścia, to zombie i naziści. Albo zombie-naziści.
I to ma swój urok. Ba, nawet główny zły, mocno zakorzeniony w egipskiej mitologii, dał mi frajdę swoją obecnością. Muszę uczciwie przyznać, iż twórcy „Piramidy” wyraźnie włożyli trochę pracy w to, by ich film był sporo gorszy od innych złych filmów. I, według mnie, udało im się to, wyrwali się z horrorowej przeciętności. A jak wiemy, w przypadku straszaków nie ma nic gorszego od średniactwa. Dobre horrory mogą się zaliczać tylko do dwóch kategorii: naprawdę dobrych i naprawdę złych. „Piramida” chlubnie wpisała się do tej drugiej kategorii.
Spoczko, dobrze wiedzieć. 😉
A co sądzisz o serii Mumia?
Och, Mumię (1, 2 i, bodaj, 3) to widziałem wieki temu. ;] Ale jest to jedna z tych serii, które mimo upływu lat ogólnie pamiętam, czyli w swojej kategorii były co najmniej OK. :-]
Ja tu jestem bo lubię recenzje złych filmów. Takie skrzywienie jakby perwersyjne.
A co do Zombie-nazistów…od nich dopiero zaczynają się schody…
https://www.youtube.com/watch?v=90TW-p3rkQk
Dzięki za link, chętnie obejrzę. :]
I powód do odwiedzania strony też bardzo dobry. ;]
Anglicyzując – zrobiłeś mi dzień tym video 😀
Jestem z tego bardzo glad. : )