Dobre thrillery są rzadkim okazem na kinowych salach. Dlatego też, gdy tylko widzę subtelną sugestię, że któraś z premier może trzymać choć trochę w napięciu, czym prędzej lecę na test. „Loft” coś takiego w sobie miał. Obiecywał misterną intrygę, gęstą atmosferę i tajemnicze morderstwo. Czyli wszystko to, co lubię. Co więcej, przez długi czas całkiem skutecznie się z tych obietnic wywiązywał!
Morderstwo w „Lofcie” do prostych nie należy. Przede wszystkim, nie wiadomo nawet, czy faktycznie jest morderstwem. Jeden z pięciu właścicieli wielkomiejskiej nieruchomości znalazł rano w swej bezpiecznej przystani ciało blond-piękności. Trzeba dodać: ciało lekko naruszone, roznegliżowane i przypięte kajdankami do łóżka. Zabić to mógł tylko on albo jego czterech kolegów, którzy w tytułowym lofcie ukrywali się przed swoimi żonami, gdy tylko naszła ich na to ochota. Ale czy to na pewno ktoś z nich? Czy o ich grzesznym sekrecie nie dowiedziała się osoba trzecia? I kim jest blondynka? To tylko niektóre pytania, na które będą musieli znaleźć odpowiedzi, zanim na miejscu zbrodni pojawi się policja.
Przez dobre dwie-trzecie filmu siedziałem na skraju fotela, pilnie śledząc wszystkie wydarzenia i analizując sytuację. Jak się okazało, „Loft” nie opierał się tylko na misternie utkanej intrydze – twórcy postawili też na dobrze skonstruowanych bohaterów i naprawdę solidnie napisane dialogi. Do tego doszła też ciekawa obsada, składająca się głównie ze znanych aktorów serialowych bądź obsadzających regularnie role drugoplanowe w najróżniejszych produkcjach. Szczególnie miło patrzyło mi się na Karla Urbana (szczęka sędziego Dredda) i Wentwortha Millera (wcześniej „Prison Break”, aktualnie „Flash”). Całość została okraszona trzymającą w napięciu muzyką i ciekawym montażem.
Niestety, im bliżej byłem finału, tym bardziej słabła magia. „Loft”, według mnie, popełnił tylko jeden błąd, który można chyba uznać za typowy dla tego typu thrillerów. Przekombinował. Intryga z misternej zmieniła się w absolutnie niemożliwą i przeintelektualizowaną, zaś zwroty akcji w finale były zdecydowanie zbyt mnogie. Nie będę ukrywał, z seansu wyszedłem przez to zasmucony. Nie dlatego, że „Loft” jest zły, ponieważ zdecydowanie nie jest. Nawet biorąc pod uwagę ów mankament, jest to film co najmniej przyzwoity, gwarantujący rozrywkę na bardzo sensownym poziomie. Zasmucił mnie po prostu ów zmarnowany potencjał. Gdyby tylko twórcy lekko się opamiętali i stonowali złożoność scenariusza, końcowy efekt mógłby być dużo lepszy.
Dzięki za recenzję, chyba jednak muszę nadrobić ten film, ponieważ zgadzam się, że dobre/przyzwoite thrillery są rzadkością.
Mam nadzieję, że się spodoba. :-]
[…] ale na pewno bez porównania mocniej się niepokoiłem niż przy „Lofcie” czy innych ostatnich thrillerach […]