Nie jest łatwo o dobre filmy sądowe. Na ogół, kiedy mnie nachodzi na coś z podobnego gatunku, sięgam albo do produkcji starszych, jak „Rainmaker”, albo do klasyki najbardziej klasycznej, takiej „12 gniewnych ludzi”*. Dlatego też „Sędziego” przywitałem z otwartymi ramionami. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie to kino sądowe czystej krwi, ale tak coś czułem, że obecność niesamowitych aktorów w stu procentach wynagrodzi mi bardzo silny nacisk na aspekty emocjonalno-rodzinne.
I nie myliłem się. W szczególności, że – jak sobie uświadomiłem w trakcie seansu – w skład obsady tego cudownego obrazu, obok Roberta Duvalla i Roberta Downeya Jr.**, wchodzili jeszcze Vera Farmiga i Billy Bob Thornton. Obydwoje mili role drugoplanowe, raczej skromne, ale to właśnie udział tak doskonałych aktorów nawet na dalszych planach sprawia, że filmy zmieniają się z bardzo dobrych w doskonałe.
Tak właśnie jest z „Sędzią”. Prosty konflikt rodzinny przeradza się w złożoną historię, w której ciężko się doszukać prawdy ostatecznej. Sędzia Palmer (Duvall) zostaje oskarżony o morderstwo. Ale czy jest winny? Czy miał motyw? Czy jest skłonny poświęcić swoją karierę, by utrzymać reputację człowieka uczciwego? Lokalni adwokaci nie dają sobie rady z presją i sprawę porzucają. Jedyną osobą, która potrafi dźwignąć te temat jest… syn marnotrawny, Robert Downey Jr., który pierwotnie przyjechał do miasta tylko na kilka dni, na pogrzeb matki.
Dynamika między bohaterami jest po prostu niesamowicie skonstruowana – zarówno świetnie napisana, jak i wybornie zagrana. „Sędzia” potrafi rozśmieszyć kąśliwym dialogiem i chwilę później zasmucić obrazem rodziny w rozkładzie. Nikt nie jest tu czarno-biały, dobry, ani zły. Wszyscy przez lata popełnili względem siebie takie czyny, z którymi później nie potrafili żyć. Powrót młodego Palmera do rodzinnej miejscowości szybko przeradza się z historii tylko rodzinnej w coś większego – Downey Jr. musi nie tylko ułożyć się ze swoim ojcem, jeśli chce go obronić, ale też musi stawić czoła ludziom, od których wiele lat temu uciekł.
Przy całej tej cudownej złożoności emocjonalnej, „Sędzia” nadal jest – jakby trochę „przy okazji” – naprawdę dobrym, niejednoznacznym kinem sądowym. Sprawa rzekomego morderstwa trzyma w napięciu, a kolejne, wypływające na światło dzienne fakty zmieniają niczym w kalejdoskopie dynamikę na sali rozpraw. Przy tym, jak doskonały jest to film, żałuję, że tak szybko pewnie się z nim pożegnamy na salach kinowych. Jeśli tylko lubicie spokojniejsze, bardziej emocjonalne kino, pędźcie na salę, jeśli u Was w mieście są jeszcze seanse „Sędziego”. A jeśli seansów już nie ma, warto poczekać na premierę DVD/VOD/VHS.
*Obstawiam, że wiele osób mogło nie widzieć „12 gniewnych ludzi”, gdyż, co tu wiele mówić… to straszny staroć. Niech Was jednak nie zrazi rok produkcji, ten film nic się nie zestarzał, a nadal trzyma w napięciu niczym produkcje Hitchcocka (które też są wiecznie młode).
**Robert Downey Jr. ma w sobie coś takiego, że… na dobrą sprawę jest Tonym Starkiem. W „Sędzim” zagrał wyśmienicie, ale mam wrażenie, że udało mi się to między innymi dlatego, iż został świetnie dobrany do roli. Ciągle czekałem aż wskoczy w pancerz Iron Mana i odleci w kosmos.
„Robert Downey Jr. ma w sobie coś takiego, że… na dobrą sprawę jest Tonym Starkiem.”
Na odwrót. Sherlock Holmes wyszedł przed Iron Manem, a RDJ gra Holmesa bardzo podobnie. Najwidoczniej „wstawiony i złośliwy” to jego styl gry.
2008 – Iron Man
2009 – Sherlock Holmes
Za IMDB. ;-] Może daty premiery w Polsce były odwrócone? Choć przy takich blockbusterach nie przypuszczam.
Co nie zmienia faktu, że z samym stwierdzeniem oczywiście się jak najbardziej zgadzam – on ma po prostu taki styl. Chętnie zobaczyłbym go kompletnie odmienionego, niczym Mathew w Dallas Buyers Club.. :-]
A to w takim razie ja coś popieprzyłem.
Zresztą wiesz, już dawno zdarzały mu się wpadki w stylu jazdy po pijaku, nago, z koksem i rewolwerem na przednim siedzeniu…
A Dallas Buyers Club nie widziałem, chociaż McConaughey w True Detective też był zaskakujący.
O, właśnie, „True Detective” ja z kolei muszę nadrobić. ;-]
Co do Downeya, to było tak, jak piszesz. On się z narko-dołka zaczął chyba wyciągać właśnie w okolicy pierwszych Iron Mana i Sherlocka. Nie wiem, jak tam z nim teraz jest, czy nadal tak ostro daje czadu, czy jednak się opanował.
Pewnie się ogarnął, jak nie na starość, to przynajmniej ze względu na nawał roboty. 😉
Also, spoiler do TD: sprawdzono, Cthulhu nie ma.
Nie byłbym zaskoczony, gdyby umiarkowane imprezowanie miał zapisane w kontrakcie. Musi o siebie dbać, żeby jeszcze przez kilka lat grać w kolejnych filmach Disneya/Marvela. ;-]
Kurczę, muszę się sprężyć i jakoś na to dotrzeć. A na marginesie – zgadzam się, że „12 gniewnych ludzi” jest świetnym filmem (i może zauważa się to tym bardziej, jeśli zaczyna się oglądanie od sceptycznego podejścia „to pewnie stare i drętwe”). Więc też namawiam wszystkich do obejrzenia 🙂
Świetnie, im więcej osób chwalących ten zacny film, tym większa szansa, że inni też nadrobią „12 gniewnych ludzi”. :-]
A na „Sędziego” koniecznie idź – myślę, że jeszcze przez tydzień w Warszawie nie powinno być jakichś strasznych problemów z seansami. A przynajmniej mam taką nadzieje, ponieważ jeszcze Mamę chcę wysłać na ten film. ;-]
Kurcze toc to klasyk na miare 'Zlodziei rowerow’ czy 'Obywatela Kane’! Chyba nawet pierwszy raz obejrzalem to w cyklu '100 na 100′ w tych dawnych czasach gdy posiadalem telewizor.
A wiesz, że „Złodziei rowerów” nie widziałem? Trzeba nadrobić. Natomiast „Obywatela” widziałem zdecydowanie zbyt dawno i będę musiał sobie odświeżyć.