Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Ultimates (vol. 2) – Avengers kontra media

U

Pierwszy tom* „Ultimates” podszedł mi wręcz idealnie, stając się kolejnym powodem – po „Ultimate Spider-Man” – do zagłębiania się w alternatywne uniwersum Marvela. Drugi tom tej historii utwierdził mnie w przekonaniu, że Ostateczna wersja komiksów z Domu Pomysłów jest prawdziwą kopalnią świetnej, dobrze napisanej, niezobowiązującej rozrywki.

Za kontynuację przygód alternatywnych Avengers odpowiada ten sam zespół kreatywny, co za część pierwszą, czyli Mark Millar i Bryan Hitch. Dzięki temu, rozpoczynając lekturę, czułem się po prostu, jakbym sięgnął po kolejny zeszyt dopracowanego tasiemca, a nie po oddzielny tom. Mimo tego, ów podział na woluminy sens jak najbardziej ma. Tak jak „vol. 1” był pewną, zamkniętą całością, tak samo i „vol. 2” ma swój wyraźny początek oraz koniec, co poczytuję za zdecydowaną zaletę tej miniserii.

Historia startuje z miejsca niezbyt odległego od tego, w którym zakończyły się wątki z tomu drugiego. Dzięki odparciu ataku Chitauri, drużyna Nicka Fury’ego zyskała ostateczne potwierdzenie, że jej istnienie jest faktycznie niezbędne dla dalszego, spokojnego funkcjonowania uniwersum. Wybryk doktora Bannera ładnie zamieciono pod dywan, a jego samego dalej przetrzymuje się w uwięzieniu, głęboko pod Triskelionem. Niestety, nie wszystko układa się po myśli Ostatecznych Mścicieli. Największy problem stwarza Thor, który uważa, iż Ultimates stają się narzędziem politycznym. Obawia się, że nadludzie zaczną być wykorzystywani w akcjach militarnych, na przykład w krajach trzeciego świata, a bóg piorunów bynajmniej nie zamierza brać w tym udziału. Ale…

…czy syn Odyna jest naprawdę tym, za kogo się podaje? Czy historia z Hulkiem nie wypłynie na powierzchnię, by ugryźć wszystkich w siedzenie? I czy na pewno wszystkim w zespole można zaufać? Wszystkie nici intrygi są tak posplatane, że przez dobre sześć-siedem zeszytów nawet nie dotarło do mnie, że… w tym superbohaterskim komiksie jest mało superbohaterskiej akcji. Ta zostaje odłożona na ostatnie dwa-trzy komiksy tak na dobrą sprawę, zaś cała reszta historii kręci się wokół tajemnic, relacji między postaciami i problemów z aspektami medialo-prawnymi prowadzenia takiego przedsięwzięcia, jak Ultimates. Ciężko jest sprawić, by taka konstrukcja dawała frajdę, biorąc pod uwagę, że gdy ktoś sięga po Marvela, to na ogół liczy, mimo wszystko, na konkretnych rozmiarów porcję czystej rąbanki. Ale wiecie co? Millar tak dobrze rozpisał swój pomysł, że to się po prostu czyta! A przyjemność z tego ma się wręcz niesamowitą.

W zakresie oprawy wizualnej mógłbym zasadniczo powtórzyć wszystko to, co napisałem przy okazji spotkania z pierwszym tomem „Ultimates”. Jako że ponownie przyszło mi podziwiać Bryana Hitcha w akcji, czułem się niesamowicie ukontentowany podczas lektury. Poszczególne panele miały może w sobie trochę mniej kinowego rozmachu, ale i, jako się rzekło, sieć intryg była bardziej kameralna.

Czy drugi zbiór „Ultimates” jest pozbawiony wad w takim razie? Niestety, nie. Natknąłem się na podobny problem, jak przy „1602” Gaimana. Przez pierwszych siedem-osiem zeszytów tempo akcji było świetnie dobrane, a wypływające na wierzch nowe fakty, dotyczące poszczególnych tajemnic, sprawiały, że nie mogłem się oderwać od lektury. Aż do punktu kulminacyjnego, w którym wszystko stało się jasne i została już tylko… jatka. I nie mam tu problemu z samą jatką, a z tym w jak szybkim tempie nastąpiła zmiana nastroju historii i jak szybko twórcy doszli do konkluzji. W narracje wdarł się chaos, zaś niektóre pomysły odstawały jakościowo od tego, do czego zdążyły mnie przyzwyczaić wcześniejsze zeszyty. A szkoda, ponieważ „Ultimates vol. 2” mogło się wspiąć bardzo wysoko w moim rankingu, gdyby całość została wydłużona o jeszcze kilka zeszytów i trochę bardziej stonowana w finale.

*Numeracja tomów „Ultimates” jest bardzo uciążliwa. Najpierw zostały wydane komiksy z oznaczeniami „Ultimate Ultimates vol. 1”, później „vol. 2” i, wreszcie, „vol. 3”. Niestety, po zmianie nazwy z – uwaga – „Ultimate” na „Ultimate Comics” numeracja tomów zaczęła się od początku… I tak powstało „Ultimate Comics Ultimates vol. 1”, co początkowo wprowadziło w mojej głowie sporo zamieszania. A później wcale nie było lepiej. Jeszcze nie doszedłem do tego etapu historii, więc dalej w tę kwestię nie będę się zagłębiał w tym momencie, ale jeszcze wrócimy do tego tematu. 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x