Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Batman: Arkham Origins: Blackgate – Dwa wymiary Mrocznego Rycerza lepsze od trzech?

B

Premiera ostatniej gry z serii Arkham była dla mnie sporym zawodem. Mimo że Origins było dobre, to w stosunku do poprzedników trzeba tu koniecznie dodać: „tylko dobre”. A to gigantyczny krok w tył, biorąc pod uwagę, że wcześniej było po prostu genialnie. Pomyślałem jednak, że mimo wszystko chętnie dam szansę spin-offowi, który pierwotnie miał być tytułem ekskluzywnym dla przenośnych konsol Nintendo i Sony. Oczywiście, teraz już wiemy, że był to stan tymczasowy, a w „Blackgate” można też pograć na konsolach stacjonarnych i PC.

Akcja rozgrywa się niedługo po wydarzeniach z podstawowego „Origins”. Joker, Pingwin i Black Mask siedzą za grzechy młodości w tytułowym więzieniu Blackgate. Niestety, szybko się okazuje, że kraty nie są dla nich szczególną przeszkodą – trójka łotrów przejmuje władzę nad zakładem karnym i dzieli się strefami wpływów. Zadaniem Batmana będzie, oczywiście, wyręczenie policji z Gotham i zrobienie porządku za więziennymi murami. Tym razem jednak nie będzie sam, gdyż zdalnie będzie go wspierał nie kto inny, jak Kobieta Kot.

Fabuła, jak to widać po powyższym akapicie, jest jeszcze prostsza niż w Arkham Asylum, które przecież tak złożone wcale nie było i swą świetność budowało bardziej klimatem a nie złożonym scenariuszem. Nie przeszkadza to jednak za bardzo, gdyż gra nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Historia służy jedynie za prosty motor napędowy, wysyłający Mrocznego Rycerza w różne zakątki więzienia.

Największa zmiana zaszła w samym stylu rozgrywki, który prawie w ogóle nie przypomina tego znanego z trzech poprzednich gier. Pełny trójwymiar porzucamy na rzecz poruszania się w dwóch płaszczyznach. Jako że mam spore zaległości w tytułach przeznaczonych na mobilne konsole, potrafię to przyrównać jedynie do genialnego Shadow Complex. Ten typ platformówek był, jest i pewnie jeszcze długo będzie popularny, szczególnie na NDS-ie, jeśli się nie mylę.

Mimo zmiany gatunku, Batman zachował bardzo dużą część ze swojej popularnej gamy ruchów. Możemy używać Bat-Claw do wspinania się na gzymsy i zrywania niedostępnych inaczej elementów elewacji. Nie brakuje też rzucania Batarangami, ogłuszania peleryną, szybowania i kopnięć z półobrotu. Większość gadżetów Gacka jest z resztą wykorzystywanych znacznie częściej niż wcześniej, gdyż bardzo duża porcja gry polega po prostu na rozwiązywaniu raczej prostych łamigłówek przestrzennych. Często trzeba, na przykład, zablokować ulatniającą się parę, by zyskać dostęp do elementu, który możemy zerwać przy użyciu Bat-Clawa i tak dalej.

Przez pierwsze dwie-trzy godziny bawiłem się po prostu wyśmienicie, a zwiedzanie wiezienia Blackgate dawało mi masę czystej frajdy – w szczególności, że nie brakuje w nim ciekawych „znajdziek” i sekretów. Kolekcjoner zdecydowanie ma co robić w tych murach. Niestety, po tym czasie przyszedł czas na backtracking, czyli ciągłe deptanie po własnych śladach. Do samego ponownego zwiedzania lokacji nic nie mam, w szczególności, że w tym zakresie twórcy się postarali, by regularnie dało się odkryć jakąś nową ukrytą miejscówkę dzięki dopiero co znalezionemu gadżetowi. Sęk w tym, że podczas backtrackingu natrafiamy na największego z wrogów Batmana w tym tytule, czyli… Mapę.

Mapa ma to do siebie, że pokazuje wszystko, tylko nie drogę do celu. Twórcy postanowili utrudnić życie i sobie, i nam, umożliwiając Batmanowi poruszanie się „wgłąb” planu. Na przykład, idąc korytarzem, możemy uznać, że chcemy wejść w któryś z szybów wentylacyjnych, który biegnie prostopadle do naszej aktualnej ścieżki. Zaś pod nami i nad nami są jeszcze po dwa poziomy. Niestety, wszystkie te informacje zostały naniesione na jedną prostą mapę, która nie rozróżnia czegoś takiego, jak piętra czy warstwy. Nigdy nie wiemy, czy szyb, na który się właśnie zdecydowaliśmy, doprowadzi nas tam, gdzie chcemy, czy jednak interesował nas ten dwa poziomy niżej, czego na mapie już nie widać. To samo tyczy się różnych opcjonalnych gadżetów, które możemy znaleźć. Z czasem pojawiają się one na mapie pod znakiem zapytania, co na ogół dla gracza oznacza bardzo frustrujące poszukiwania.

Przynajmniej kilka razy miałem tak, że wiedziałem, gdzie chcę dojść, ale ostateczne znalezienie ścieżki zabierało mi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Z reguły okazywało się, że szukałem na niewłaściwym piętrze, albo że kilka pokoi wcześniej przegapiłem jakiś wyłom w ścianie, który prowadził do celu. Biorąc pod uwagę ilość backtrackingu, mapę Blackgate zaczyna się z czasem szczerze nienawidzić.

Wątpliwej jakości są dla mnie też wszelkie walki z mięsem armatnim i starcia z bossami. Te pierwsze reguły polegają na naprzemiennym wciskaniu guzików odpowiedzialnych za atak i kontrę. Na szczęście, jest ich na tyle mało, że ten prosty system nie zdąży się de facto znudzić. Pojedynki z bossami z kolei mają na ogół naprawdę ciekawą oprawę, ale ich zakończenie wymaga znalezienia jedynego słusznego sposobu, który czasem jest po prostu… głupi. Dopóki się nie rozgryzie odpowiedniej sekwencji, walki mogą być frustrujące, zaś chwilę później są już dziecinnie proste. W tym zakresie najmocniejszym elementem jest unieszkodliwianie bandziorów uzbrojonych w karabiny. Dla mnie były to najciekawsze łamigłówki w grze, które wymagały czasem sporej dozy kombinowania z doborem gadżetów etc. Zresztą, tak samo, jak to miało miejsce w poprzednich trzech tytułach.

Blackgate jest grą ciekawą i wartą uwagi, ale podobnie jak „duże” Arkham Origins, cierpi ze względu na brak ostatecznego szlifu. I „przed ostatecznego” w sumie również. Pomysł był dobry, część wykonania również, ale elementy, które powinny zatrzymać gracza na dłużej – takie jak poznawanie sekretów – ostatecznie odstraszały i frustrowały.

Powiedziałbym jednak, że Blackgate było dla mnie ciekawsze od stacjonarnego prequela Arkham. Przynajmniej próbowało zrobić coś nowego, zamiast psuć to co było stare, dobre i sprawdzone.

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Grzybson Grzyb
Grzybson Grzyb
11 lat temu

Kompletnie mi się nie spodobał Blackgate. Jestem wielki fanem gacka, ale tej gry nie umiałem przeżyć. Usunąłem ją po ok godzinie gry i do teraz żałuję wyrzuconych pieniędzy w błoto. Walki były okropne, grafika także (jak robili port na pc mogli postarać się chociaż o większej rozdzielczości i większej ilości detali), przerywniki filmowe też dla mnie były nie do zniesienia. Kreska mi totalnie nie podchodziła, dynamika scen też okropnie straszyła. Nawet sama eksploracja więzienia nie sprawiała mi frajdy, o mapie nic nie powiem, bo po prostu nie zdążyłem tyle zagrać żeby się na nią wściekać. Werdykt – Arkham Origins był o wiele dla mnie lepszy.

KoZa
Reply to  Grzybson Grzyb
11 lat temu

Jeśli grafika wyglądała na PC tak, jak na Vicie, to… cóż, źle. ;] Na Vicie było OK, ponieważ przekątna ekranu była adekwatna do oprawy (choć też niczego nie urywało). Na PC musiało to wyglądać fatalnie.
A z podstawowym Arkham Origins mam ten problem, że nie potrafię twórcom wybaczyć tego, iż z genialnej gry zrobili tylko dobrą…

Grzybson Grzyb
Grzybson Grzyb
Reply to  KoZa
11 lat temu

No cóż, to jest tak samo jak z komiksami o batku 😉 zrobią genialny (Batman – Hush) i tylko dobry (Gates of Gotham), więc trzeba im wybaczyć żeby mogli naprawić błąd

KoZa
Reply to  Grzybson Grzyb
11 lat temu

Swoją drogą… 10 dni temu napisałeś komentarz i dopiero dziś odpisałem… Ech, coraz częściej mi się to ostatnio zdarza, muszę się wziąć za siebie. Ale to chyba już po urlopie… ;]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

4
0
Would love your thoughts, please comment.x