Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tony Hawk's American Wasteland – Najsłabszy z Jastrzębi

T

Fanem serii gier o Tonym Hawku byłem zawsze. Kto choć trochę kojarzy mój recenzencki dorobek, pewnie o tym wie. Miałem styczność ze wszystkimi odsłonami, na tej czy innej platformie. I, niestety, muszę to napisać – jest to klasyczny przykład sagi, która też ma swoje wzloty i upadki. Absolutnie genialne, niemal wizjonerskie odsłony z logiem THPS, ciekawe, choć trochę dresiarskie Undergroundy, odrodzenie w postaci Project 8 pociągnięte później w Proving Ground. I dokładnie pośrodku tej wyliczanki – ona, czarna owca. American Wasteland. Najsłabszy z Jastrzębi.

Małe sprostowanie

Problem z serią gier sygnowanych nazwiskiem jednego z najlepszych skaterów jest taki, że otrzymanie od producentów tytułu wartego „tylko” 7/10 jest uważane przez graczy za jednoczesny policzek i splunięcie centralnie w prawe oko. Edycje Pro Skater przyzwyczaiły wszystkich, że solidna dziewiątka z plusem to absolutnie najniższa ocena, jaką można przyznać dziełom Neversoftu. Niestety, American Wasteland to słabo dopracowana skamielina, która na tle serii wygląda po prostu blado. Chciałbym, żeby to było jasne – to dobra gra. W końcu zasługuje na siódemkę, a to wcale nie jest tak nisko, jeśli pominie się tutaj tło historyczne. Jednak wszyscy mieli prawo oczekiwać czegoś znacznie lepszego, w szczególności, że to pierwsza edycja wydana na Xboxa 360.

Podróż po wysypisku

Tym razem ani nie przyjdzie nam być skejtem, który sam dla siebie wspina się po drabinie kariery, ani też nie będziemy niszczyli świata razem z Bamem Magerą. Za to przyjdzie nam na amerykańskiej prowincji zbudować pełnoprawny skatepark. Od razu po przyjeździe na miejsce spotkamy kilku deskorolkowych fanatyków, którzy w jasny i klarowny sposób nakreślą nam kiepską koniunkturę na kaskaderskie szaleństwo w okolicy. Nasze zadanie będzie dosyć proste. Mamy rozwijać nasze umiejętności, by być w stanie pozyskać nowe atrakcje do skateparku oraz cieszyć się wsparciem od największych deskowych profesjonalistów. W tym samego Tony’ego Hawka, rzecz jasna. Pomysł jest dobry, choć ponownie zrealizowany w dosyć dresiarski sposób. Niestety, jest to kolejna gra z serii, która przedstawia skaterów jako kompletnych wandali, z gatunku tych bezmyślnych. Nie jest to ani cool, ani trendy, a już na pewno – nie jest jazzy. Co gorsze, jest też średnio śmieszne. Jedynymi faktycznie humorystycznymi wstawkami są niektóre przerywniki, zrealizowane w formie komiksu. Z jednej strony, scenariusz miał potencjał znacznie większy od innych edycji Hawka, z drugiej zaś – został niewykorzystany.

W przypadku wątku głównego jest jednak jeden znacznie większy problem – długość zabawy. Zadań fabularnych starcza na circa pięć godzin gry, zaś wyzwań pobocznych… nie ma! Jedynym dodatkiem do krótkiej i dość prostej kariery jest tryb Classic, który niestety został wepchnięty niejako na siłę. Oczywiście, określenie „classic” odnosi się w tym wypadku do tradycji serii. Dwie minuty na jeden przejazd po planszy i kilka zadań do wykonania; w tym takie klasyki, jak bicie rekordów punktowych, zbieranie napisów S-K-A-T-E oraz C-O-M-B-O i szukanie sekretnej taśmy. Ponownie – pomysł świetny, ale wykonanie znacznie słabsze. A czemu na siłę? Niestety, mapy są dalekie od perfekcji znanej z drugiej czy trzeciej odsłony Tony Hawk’s Pro Skater. Ich konstrukcja w większości przypadków jest banalnie prosta i oparta na losowo porozrzucanych elementach. Chyba najlepszym przykładem jest pierwszy etap, gdzie wszystkie skocznie zostały rozstawione… na środku ulicy. Zawsze było tak, że jeśli jeździliśmy po mieście, to wszystkie atrakcje były tak wkomponowane, by ową metropolię faktycznie udawać. W przypadku American Wasteland uznano najwyraźniej takie wysiłki za zupełnie zbędne.

Niestety, tryb Classic też starcza na dosłownie cztery godziny zabawy, gdyż jest zbyt prosty. Można go co prawda przejść na wyższym poziomie trudności, ale akurat osiąganie bardziej wyśrubowanych limitów punktowych w tym tytule nie należy do zbyt wymagających. W efekcie THAW starcza na około dziesięć godzin zabawy i nic nie trzyma gracza, by posiedział przy nim dłużej. To najsłabszy wynik ze wszystkich części serii.

Litanię lamentów można kontynuować przy oprawie audiowizualnej. Nie dość, że American Wasteland jest najkrótszą częścią, to i do tego najbrzydszą! Neversoft zapomniał najwyraźniej, że tworzy grę na nową generację konsol, przez co otrzymaliśmy paskudę z grafiką rodem z PSX-a, tylko że rzuconą na telewizory o wysokiej rozdzielczości. Jeśli ktoś kiedyś podłączył jakąś starszą konsolkę do LCD od dużej przekątnej, wie, że oczy uciekają w głąb czaszki. Modele są boleśnie kanciaste, opcji kreacji skate’a wyjątkowo mało, a teksturami można byłoby sobie bez problemu żyły podciąć. Przykry widok. Na szczęście, strona audio jak zwykle trzyma poziom. Nie dość, że ponownie dostaliśmy niezły soundtrack, który umila czas spędzony przed konsolą, to i, tradycyjnie, możemy posłuchać znanych skaterów, podkładających głosy pod swoje cyfrowe awatary.

„Tylko” i „aż”

Cała ta recenzja wygląda chyba z boku na próbę wykąpania całej ekipy ze studia Neversoft w wannie z płynnym, wrzącym żelazem. Więc czemu – patrząc z tej perspektywy – „aż” 7/10 znajduje się w rubryce na dole? Cóż… sęk w tym, że to nadal Tony Hawk i, co za tym idzie, choć atrakcji mamy mało, wykonywanie związanych z nimi tricków nadal bawi. Po prostu. Jeśli kochaliście robić obłędne sztuczki w poprzednich odsłonach, to nawet w skopanym American Wasteland nadal będziecie mieli z nich przyjemność. Taka już jest magia tej serii. Pojawiła się nawet jedna nowa kategoria sztuczek – Bert Slide. Pozwala on na przedłużanie combosów na płaskiej powierzchni, ale frajdy z jego wykorzystywania nie ma. Do tego samego wniosku doszli chyba również twórcy, ponieważ w kolejnych odsłonach trick ten już się nie pokazał. Jako urozmaicenie trzeba go jednak policzyć na plus.

Cóż, wiecie już czemu „tylko” i „aż” siódemeczka wędruje na konto tej odsłony Hawka. Każda seria ma swoje wzloty i upadki – ta też musiała. American Wasteland był solidnym poślizgiem jakościowym, ale patrząc z perspektywy czasu, wiemy, że Neversoft wyciągnął odpowiednie wnioski z dosyć ostrej krytyki i takiej „wtopy” już nie zaliczył. Prawda też jest taka, że jeśli serię TH lubicie, to i przy AW bawić będziecie się nieźle. Ale tylko nieźle. I tu jest pies pogrzebany…

2009-08-05. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Siemasz
15 lat temu

Jak dla mnie to Project8 był najlepszą z serii. Od tamtej pory zauważalny jest jej upadek… a szkoda… Obecnie skate zdecydowanie króluje w tej dyscyplinie :]

KoZa
15 lat temu

Hm, Project 8 był świetny, ale dla mnie wyżyny serii zostały jednak osiągnięte na poziomie THPS4. :]
Po THPS4 był spadek, spadek, spadek i poprawa kondycji przy Project 8. Muszę jeszcze zagrać w Proving Grounds, bo nie wiem, jak tam wygląda sytuacja. Zaś RIDE… no, chyba lepiej przemilczeć. ;]
BTW, dzięki za ostatnie komentarze. Miło widzieć, że ktoś tu zagląda i… czyta. :]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

2
0
Would love your thoughts, please comment.x