Mijają kolejne miesiąc, a wraz z nimi gaśnie też trochę mój zapał do Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Choć nie mogę powiedzieć, by ostatnie tomy były złe, to duża część przygotowanych przez Hachette propozycji trafia w mój gust z umiarkowaną skutecznością. Tak jest właśnie z ostatnimi przygodami Thora, które zostały zatytułowane „W poszukiwaniu bogów”. Z jednej strony cieszyłem się, że poznałem kolejny rozdział w twórczości Marvela, a z drugiej – nie mogłem się opędzić od wrażenia, że czytam jeszcze jeden wstęp do tasiemca. Wstęp, który, niestety, nie skończy się niczym konkretnym, a jego kontynuacji próżno będzie wypatrywać.
Na dzień dobry warto rozwiać wszelkie wątpliwości. Wydarzenia w tym tomie przygód Thora miały miejsce na wiele lat przed tymi, które wziął na warsztat J.M. Straczynski. Gwoli komiksowej ścisłości – tutaj mamy do czynienia z samym początkiem drugiego woluminu (vol. 2), kiedy tam mieliśmy styczność z rozbiegówką woluminu trzeciego (vol. 3). Dlatego też podczas lektury musimy do całości podejść, jak do zupełnej nowości, gdyż żadne wydarzenia nie będą łączyły tych dwóch historii.
Historia zaczyna się od powrotu Thora na ziemię. Najwyraźniej był przez jakiś czas nieobecny, zaś szczegóły tego stanu rzeczy tradycyjnie próbuje we wstępniaku wytłumaczyć redaktor owego wydawnictwa (co uważam za niezwykle pomocne). Bóg Przeciążonych Bezpieczników, jak to ma zwyczaju, od razu pakuje się w sam środek walki, w której biorą udział Avengersi i asgardzki egzoszkielet, Destroyer, którego możecie kojarzyć i z komiksu Straczynskiego, i z pierwszej ekranizacji przygód syna Odyna. Podczas starcia drużyna niemalże ponosi klęskę, zaś sam Thor jest bliski śmierci. Niestety, w trakcie walki ginie również jeden z ratowników, który poświęcił swoje życie, by ratować bezbronnych. Ten stan rzeczy najwyraźniej wytrącił cały wszechświat z delikatnej równowagi, gdyż w bieg wydarzeń natychmiast angażują się – nieznane mi dotąd – siły wyższe. Thor dostaje propozycję nie do odrzucenia – albo wróci na ziemię, łącząc swoje życie z życiem zmarłego ratownika, albo może się zacząć oswajać z wąchaniem kwiatów od drugiej strony.
Początkowo miałem problem z połapaniem się w historii ze względu na obecność wielu postaci, których wcześniej w uniwersum Marvela w ogóle nie znałem. Cały czas próbowałem też połączyć postać ratownika, Jake’a Olsona, z Donaldem Blakiem, który był… i wcześniejszym, i późniejszym ludzkim wcieleniem Boga Wysokich Napięć z Chmury. Dopiero, gdy do mojej wysuszonej makówki dotarło, że mylę sprawy, zacząłem się czuć bardziej komfortowo z nową lekturą. Niestety, nie miałem pod ręką drukowanej wersji wikipedii, więc musiałem poczekać, aż komiks sam z siebie rzuci mi jakieś podpowiedzi w tym zakresie.
Jednak nie pozorna zawiłość jest problemem tego komiksu, a fakt, że pokazany nam wycinek prowadzi dosłownie donikąd. Ba, w trakcie lektury nawet kończy się jedna – nazwijmy to – historia i już zaczyna druga, która z kolei urywa się w połowie. To troszkę tak, jakby w przypadku Iron Mana puścić w jednym tomie „Extremis” i poprawić połówką „Execute Program”. A i tak w sumie ta druga mieszanka byłaby dla czytelnika chyba bardziej klarowna.
Miałem też lekki problem z warstwą graficzną. Choć lubię lekką, dynamiczną kreskę Johna Romity Jr., brakowało mi w niej choć odrobinę większej liczby detali. Widać, że zanim ów autor wziął się za rysowanie Spider-Mana, bardzo się rozwinął i, jak dla mnie, wprowadził swój styl na znacznie wyższy poziom. Problem może leżeć też trochę po stronie samego kolorowania, które – jak mi się wydawało – bardzo spłaszczało sylwetki wszystkich bohaterów. Kuriozalnie wyglądali w tym wypadku w szczególności wszyscy przedstawiciel sił wyższo-nieczystych. Robili wrażenie cokolwiek dwuwymiarowe, jakby należeli do matematycznego gatunku płaszczaków.
Czy warto zapoznać z historią „W poszukiwaniu bogów”? Tradycyjnie ze względu na historyczną ciekawość – tak. Słabo znam postać Thora, a dzięki temu tomowi poznałem kolejny rozdział w jego życiu. Z jednej strony żałuję, że w zakresie „vol. 2” już dalej się z moją lekturą nie posunę, ale z drugiej strony… szczerze mówiąc, zaprezentowane w tym zbiorze zeszyty jakoś szczególnie mnie nie zachwyciły. Gdybym miał wybierać, wolałbym jednak kontynuację zaczętego przez Straczynskiego „vol. 3”.
To jest właśnie słabe w części tomów – to tylko kawałki dłuższych historii. Nie kupiłem numeru, o którym piszesz, bo zdawałem sobie z tego sprawę. Mam „Odrodzenie” i uważam, że niekontynuowanie tej historii celem wprowadzenia innej to jakaś pomyłka.
Do tego dochodzi jeszcze to dziwaczne szatkowanie. Dawno były już pierwsze tomy Punishera, Hulka i Tajnych Wojen, a drugie tomy dopiero teraz powoli się pojawiają (a np. nadal w ogóle nie wiadomo kiedy będzie drugi Punisher).
Poza tym, część komiksów naprawdę dałoby się wymienić na ciekawsze. Nie jestem jakimś ekspertem, ale kilka komiksów ciekawszych od powyższego Thora czytałem.
No, Hulk był niedawno i w takim odstępie powinni dawać kolejne tomy. Gdybym musiał czekać na kontynuację historii tyle, ile fani Franka Castle, to poważnie bym się wkurzył.
Mi się wydaje, że to jest też dosyć irytujące dla osób, które zbierają całą Kolekcję. I w sumie dla zwykłych czytelników też – to czekanie po kilka miesięcy na kontynuacje nie ma chyba żadnego sensownego wytłumaczenia…
Dwa razy przeczytałam ten komiks, żeby wczuć się w atmosferę „poszukiwania bogów”. I nic. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiem, co właściwie Thor robił w tej opowieści ….
Był muskularnym statystą. :-] Poczytałem trochę na wikipedii o dalszych wydarzeniach i raczej nie wydawały się wiele ciekawsze. Respekt za przeczytanie tego tomu dwa razy – nie łyknąłbym.