Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Wilk z Wall Street – DiCaprio i Scorsese w duecie idealnym

W

Rok 2013 w kinie miałem bardzo udany – trafiłem na kilka naprawdę świetnych filmów. Części się spodziewałem, część mnie szczerze zaskoczyła. Miałem też to szczęście, że sezon zakończyłem… chyba najlepiej, jak się tylko dało. Choć nie jestem fanem obrazów Martina Scorsese, „Wilk z Wall Street” mnie od początku intrygował. Nie ukrywam, że głównie za sprawą Leonarda DiCaprio, który ciągle się odgraża, że kończy na razie z aktorstwem, a który jak dotąd nie dostał żadnego Oscara. Cóż, miejmy nadzieję, że w końcu się to zmieni! Raz, że Leo Di zdecydowanie zapracował na tę nagrodę całym swoim dorobkiem artystycznym, a dwa, że… „Wolf of Wall Street” to jeden z najlepszych amerykańskich filmów tego roku. W szczególności pod kątem aktorstwa.

Jak niesie wieść gminna, historia jest opata na faktach. Czy może inaczej: na pewno wiemy, że ktoś taki, jak Jordan Belfort, w którego wcielił się DiCaprio, naprawdę istnieje. Czy jednak wciągnął te wszystkie góry kokainy? Czy wszystkie prostytutki były jego? Czy w całym swoim hedonistycznym szaleństwie naprawdę potrafił znaleźć chwile opamiętania, by być rekinem finansjery? Tego nigdy się na pewno nie dowiemy, ale… wiedzcie jedno, historia opowiedziana w „Wilku z Wall Street” jest fascynująca.

Jako się rzekło, Jordan Belfort ma łeb na karku i nieposkromioną chuć. Poznajemy go jako jeszcze dosyć skromnego chłopaka, który zaczyna swoją przygodę na Wall Street. W dosyć pechowym dniu, niestety, gdyż – mimo że od razu został dostrzeżony przez szefa – trafił akurat na krach, który skończył się upadkiem zatrudniającej go firmy maklerskiej. Jeśli jednak czegoś Jordanowi nie można odmówić, to determinacji, bezwzględności i wyrachowania. W finansowym chaosie udaje mu się odnaleźć nowy porządek, na którym szybko zaczyna zbijać kapitał godny sułtanów. Jak powszechnie wiadomo, pieniądze korumpują. Zaś bardzo duże pieniądze korumpują… bardziej.

„Wilk z Wall Street” nie jest jednak tylko i wyłącznie opowieścią o robieniu pieniędzy. To pokrętna historia o miłości, pożądaniu, przyjaźni i lojalności. Bez żadnego zadęcia, upiększania i ubieraniu złych czynów w barwy dobra. Na swój sposób to obraz bardzo brutalny i dosadny, który przez bite trzy godziny nie szczędzi widzowi żadnych detali. Są to jednak trzy godziny, które człowiek spędza na sali kinowej w ciszy, jak zaczarowany. Oczu od srebrnego ekranu po prostu nie sposób oderwać.

Samo skupianie się na najdrobniejszych detalach jest ważne tak w „Wilku z Wall Street”, jak i w bodaj całej twórczości Martina Scorsese. Zresztą, jest to właśnie powód, dla którego nigdy nie byłem szczerym, fanatycznym fanem jego pracy. Raz jego przywiązywanie uwagi do najdrobniejszych szczegółów łapało mnie za serce, jak w kultowym „Taksówkarzu”, innym po prostu nużyło, jak w „Gangach Nowego Jorku”, a czasem wręcz raziło, niczym w „Awiatorze”, którego nigdy nie potrafiłem docenić. Natomiast „Wilk…” trafił w mój prywatny złoty środek. Udział miała w tym na pewno tematyka Wall Street, którą zawsze w kinie bardzo lubiłem. Przede wszystkim jednak chodzi chyba właśnie o DiCaprio, który dał z siebie wszystko, co miał do zaoferowania, i zrobił to niesamowicie.

Czasem zarzuca się Leonardowi, że potrafi zagrać cały film jedną jedyną miną, niczym w „Wyspie tajemnic” (którą akurat bardzo lubię). Czasem, że z produkcji na produkcję jest taki sam, choć temu już chyba skutecznie zadał kłam przy okazji „Django”. Jednak w przypadku „Wilka z Wall Street” nie widzę najmniejszego punktu zaczepienia dla nawet najbardziej zagorzałych krytyków Leo Di. W roli Jordana Belforta było wszystko – trochę pięknego chłopca z Titanica, odrobina pedantycznego furiata z „Awiatora”, chłodny luz fana mano-a-mano w stylu „Django” i szczypta chorego, zagubionego dzieciaka z „Co gryzie Gilberta Grape’a”. Choć konkurencja do Oscara pod postacią Daniela Bruhla z brawurowego „Wyścigu” może okazać się bardzo mocna, to jak rzadko będę trzymał mocno kciuki podczas otwierania stosownej koperty na gali. Oscary z roku na rok znaczą dla mnie coraz mniej, ale obstawiam, że DiCaprio chciałby w końcu zobaczyć jednego na swojej półce.

Idąc do kina miejcie na uwadze czas trwania seansu – może się okazać, że osoby mające problem z długimi dystansami, będą wolały obejrzeć „Wilka…” w domowym zaciszu na DVD za kilka miesięcy. Jeśli jednak maratony filmowe są Wam nieobce, to chyba nie ma możliwości, byście żałowali wydanych pieniędzy na takich seans. A najprawdopodobniej wyjdziecie z kina oczarowani tak, jak i ja wyszedłem oczarowany.

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ela
Ela
11 lat temu

Świetnie się czytało recenzję, a pozytywne zdanie bardzo podzielam. Widziałam i również zostałam oczarowana. 🙂

KoZa
Reply to  Ela
11 lat temu

Bardzo się cieszę, że tekst się podobał! :-]

0mn1k
0mn1k
11 lat temu

Idę jutro i uwielbiam filmy Scorsese, a „jego” Boardwalk Empire to mój ulubiony serial (tak tak, wiem, to tylko pilot). Do tego ubóstwiam filmy „finansowe”, więc liczę na co najmniej dobry seans, a z recenzji wynika, że będzie nawet lepiej 🙂

KoZa
Reply to  0mn1k
11 lat temu

Mam nadzieję, że w takim razie seans się udał! Daj znać, jak się podobało. :-]
Korzystając z okazji, witam na blogu – miałem „lekką” obsuwę z odpisywaniem na komentarze. :-]

RemiRose
RemiRose
11 lat temu

Naprawdę fajna recenzja. Już się nie mogę doczekać tego filmu. Ubóstwiam filmy z Scorsese, a w połączeniu z DiCaprio… Ahhhhh. 😉

KoZa
Reply to  RemiRose
11 lat temu

Cieszę się, że tekst się podobał. :-]
I witam na blogu, trochę mi się zwlekło z odpowiedzią. :-]

Rick
11 lat temu

Byłem, widziałem…oczarowany nie zostałem 🙂 Raczej zmiażdżony nadmiarem…wszystkiego! Choć wydaje mi się, że po seansie jestem na duże tak, to jednak muszę sobie całość na spokojnie przemyśleć. Nie ulega jednak wątpliwości, że Scorsese jest moim ulubionym reżyserem, a w połączeniu z Leo tworzą naprawdę wartościowy duet.
A tak a propos Oscarów, to przypadkiem Bruhl nie będzie nominowany jako aktor drugoplanowy?

KoZa
Reply to  Rick
11 lat temu

Coś mi się obiło o uszy, że niby rola Bruhla jest drugoplanowa, ale to… chyba ktoś musiał albo zbyt mocne dragi brać, albo poszły w ruch koperty. Albo kompletnie nie rozumiem kryteriów, to tez możliwe. Bruhl grał bohatera pierwszoplanowego na równi z Hemsworthem. Ale to przekonamy się 16. stycznia, wtedy mają być ostateczne nominacje ogłoszone. :] Inna sprawa, że wtedy miałbym kandydatów do dwóch Oscarów – Leo do pierwszoplanowej i Daniel do drugoplanowej. ;]
Aha, i tak, po „Wilku” zdecydowanie można się czuć przytłoczonym. ;-]

DziadekSmieszek
11 lat temu

Recenzja świetna. Co do filmu, to się rozpisywać nie będę, bo moja opinia jest tu:
http://youtu.be/u8mtK1kCexQ
Zerknij jak chcesz ;D

KoZa
Reply to  DziadekSmieszek
11 lat temu

Cieszę się, że tekst się podobał. :]
W wolnej chwili obejrzałem sobie Twój materiał (przyznaję, że nie cały) i całkiem przyjemnie mi się słuchało. Uważaj z cięciami, czasem bardzo je wyraźnie słychać, kiedy wycinasz coś w trakcie zdania. :-]

DziadekSmieszek
Reply to  KoZa
11 lat temu

Tak wiem, że to słychać, ale to była moja pierwsza pół-spontaniczna recenzja. Do pozostałych miałem w pełni gotowy tekst, a tu pozwoliłem sobie na improwizację 😀

KoZa
Reply to  DziadekSmieszek
11 lat temu

A, rozumiem. :] Spontanicznie dużo trudniej się nagrywa, ale z czasem – jak mi się wydaje – można osiągnąć całkiem fajne efekty. :]

janusz
janusz
Reply to  DziadekSmieszek
10 lat temu

A Wilk z Wall Street będzie w Polsce. Szczegóły na http://www.jbelfort.pl

janek
janek
11 lat temu
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

14
0
Would love your thoughts, please comment.x