Czasem się w coś wpakuję. Lecę od słowa do słowa i nagle się okazuje, że wziąłem do recenzji dwie czy trzy powieści młodzieżowe. I wtedy czuję, że stoję przed wyzwaniem. Po pierwsze – obiecałem, więc słowa muszę dotrzymać. Po drugie – choć młody jestem w sumie i ciałem, i duchem, to książki dla, powiedzmy, nastolatków jednak nie za bardzo leżą w kręgu moich zainteresowań. Ja wiem, że to wyznanie musi dziwnie brzmieć w ustach gościa, który pisze o panach w obcisłych, kolorowych trykotach, ale takie są fakty. Efekt jest taki, że pisząc o owych powieściach młodzieżowych trzeba trochę dostosować myślenie – napisanie negatywnej recenzji przychodzi w takich sytuacjach aż nazbyt łatwo i trzeba się opanować.
A czasem jest po prostu tak, że… dostaje się powieść pokroju „Domu pod Pękniętym Niebem” Marcina Mortki i człowiek już po prostu nie wie, czy przypadkiem nie dostosował się do innego sposoby myślenia aż za bardzo, ponieważ tak dobrze się bawi. Może jednak z wiekiem zamiast wydorośleć, to jednak intelektualnie jeszcze bardziej się odmłodził? A może po prostu ów „Dom pod Pękniętym Niebem” nie jest taki znowu „młodzieżowy”, jakby się pierwotnie wydawało?
Zarys fabuły jest prosty acz przyjemny. Grupa znajomych spędza noc w malowniczych, górskich krajobrazach. Dzieciaki, wraz z indiańskim przewodnikiem, wybrały się na kilkudniowy spacer – jasne, nie przepadają za swoim towarzystwem, nie można wejść na Fejsa, ani tweeta puścić, ale czasem trzeba się oderwać od komputera, zaś sama wycieczka szybko się przecież skończy… Cóż, nic bardziej mylnego. Po pełnej niepokojów nocy okazuje się, że świat, który znali, skończył się wraz z minionym dniem. Jeszcze przed świtem grupa miała wrażenie, że coś grasuje w okolicy ich obozowiska, zaś nad ranem okazało się, że najwyraźniej w tak zwanym „międzyczasie” miejsce miał Arma-goddamn-mothafuckin’-geddon, zaś po leśnych ścieżynkach grasują stwory niebezpiecznie podobne do zombie.
Owszem, jako się rzekło bohaterami powieści są młodzi ludzie w wieku okołolicealnym. Dodajmy do tego przygodową fabułę i można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z typową powieścią młodzieżową – spłaszczającą problemy, relacje między postaciami, narrację i wszystko inne, co jeszcze da się spłaszczyć. Sęk w tym, że grupa znajomych, którą poznajemy podczas lektury „Domu pod Pękniętym Niebem”, robi niesamowicie realistyczne wrażenie – czy to za sprawą konstrukcji dialogów, czy wewnętrznych przemyśleń. Do tego dochodzą realia, które wiernie kopiują to, co nas dziś otacza – na przykład wspomniane Facebooki, Twittery etc. Ba, pojawiają się też nawiązania do popularnych gier i innych towarzyszących nam na co dzień produktów, co potęguje wrażenie wiarygodności całej opowieści. Istotne jest to, że korzystanie z tych wszystkich odniesień do naszej rzeczywistości wychodzi autorowi niesamowicie naturalnie. Jeśli mógłbym się do czegoś w tym zakresie przeczepić, to tylko do części dialogów, które – raz na jakiś czas – odstają od misternie odtworzonego młodzieżowego slangu. Czasem – ni z tego, ni z owego – w wypowiedziach postaci pojawi się jakaś „głupia gęś”, która do całego nastroju dialogów pasuje jak MySpace do aktualnego krajobrazu portali społecznościowych.
Wydaje mi się, że odpowiedź na pytanie, dlaczego „Dom pod Pękniętym Niebem” jest dobrą powieścią młodzieżową, mamy już za sobą. Jest napisana wartko, ciekawie i bardzo, bardzo wiarygodnie. Trudniejsze jest rozpatrzenie kwestii, czy… mamy w ogóle do czynienia z tym typem literatury. Czemu? Otóż, nie brakuje relatywnie sporych dawek przemocy i scen śmierci, pojawiają się też nawiązania do lekkich narkotyków oraz seksu. Innymi słowy – miałem wrażenie, że tak lekko mi się obcowało z tą powieścią, gdyż – przynajmniej teoretycznie – jest niewłaściwa dla grupy, do której jest skierowana.
A czemu „przynajmniej teoretycznie”? Tu właśnie wchodzi w grę to wczucie się w osobę, która w wieku tych 14-16 lat chwyciłaby za powieść Marcina Mortki. Otóż… jako że „Dom pod Pękniętym Niebem” nosi znamiona opowieści skierowanej do lekko starszego odbiorcy – powiedzmy 18-21 lat – to można odnieść wrażenie obcowania z czymś niegrzecznym, niewłaściwym i, wyolbrzymiając, zakazanym. Dlatego też ta książka ma szansę przemówić do młodszego odbiorcy, ponieważ porusza tematy, których normalnie w tym przedziale wiekowym się nie porusza – seks, narkotyki, palenie papierosów – a które, oczywiście, są najciekawsze. I to porusza się w sposób, który nie posługuje się jedynie czernią i bielą, ale wyróżnia też odcienie szarości.
Wydaje mi się, że gdybym miał tak te 14 do 16 lat i dorwał się do „Domu pod Pękniętym Niebem”, byłbym przynajmniej bardzo zadowolony. To jak oglądanie „Nocy żywych trupów” w podstawówce i czytanie „Wiedźmina”. Też w podstawówce. Niby zakazane tematy, niby dla starszych widzów czy czytelników, ale jakże kuszące dla młodego. A do tego – przy okazji, jak mi się wydaje, bezpieczne i nie wyrządzające krzywdy (gdybym w wieku lat 12 obejrzał „Nieodrwacalne” z Monicą Bellucci, pewnie do dziś bym łykał jakieś mocniejsze rzeczy i popijał je spirytusem w celu uzyskania wzmocnionego działania).
Odnosząc się jeszcze do powyższego akapitu – jako się rzekło, w wieku gimnazjalnym bym się najprawdopodobniej zachwycił „Domem…”. A dziś? A dziś bardzo tę powieść doceniam pod kątem walorów rozrywkowych. Przecież przyjąłem zakład, że recenzuję powieść młodzieżową, a nawet przy tym nie cierpiałem. Z mojej perspektywy, za coś takiego wypadałoby autorowi postawić dowolnie wybrany przez niego samego trunek*.
PS: Zdjęcie autora podebrane z autorskiego fanpage’a.
*w cenie i ilości przystępnej dla „jeszcze-niedawno-studenckiego-portfela”.
Ja osobiście uwielbiam twórczość Mortki, co prawda z samych powieści miałem okazję przeczytać tylko dwa tomy „Karaibskiej Krucjaty” (którą btw. mocno polecam) niemniej udało mi się dorwać wszystkie jego opowiadania wydane w przeróżnych czasopismach (chwała bibliotece wojewódzkiej) i ani razu nie miałem uczucia iż to jest coś gorszego sortu, bądź nie dla mojej grupy wiekowej.
To nie są książki pod które trzeba mieć jakiś tam wiek, a raczej wszystko jest zasługą mentalności czy zainteresowań. Póki obracasz się w fantastyce jesteś i jesteś choć po części nerdem a do tego lubisz czytać, przewiduje spasują Ci wszystkie jego książki (no a przynajmniej opowiadania).
Co do recenzji… Bez urazy ale ciapkę staroświeckim okiem patrzysz na aktualną młodzież ^_^ Gwarant, że większość 15/16 latków/latek mogło by Cię zaskoczyć swoją wiedzą na temat używek, kontaktów płciowych czy brutalnością widzianą w TV czy grach. Wiem bo sam przeżyłem szok podsłuchując rozmowy dzieciaków z podstawówki i przeprowadzając wywiady z uczniami gimnazjum. Nigdy nie sądziłem że jako 20 latek poczuje się tak staro względem osób o 4 lata ode mnie młodszych.
„Nigdy nie sądziłem że jako 20 latek poczuje się tak staro względem osób o 4 lata ode mnie młodszych.” Dokładnie! Eh.. Kiedyś to były czasy 😛
Obadam sobie tę „Karaibską Krucjatę” – wszyscy polecają w kontekście twórczości Marcina Mortki. :-]
” Gwarant, że większość 15/16 latków/latek mogło by Cię zaskoczyć swoją
wiedzą na temat używek, kontaktów płciowych czy brutalnością widzianą w
TV czy grach.”
Wydaje mi się, że tu nie chodzi tyle o „wiedzę” (bo z prawdziwą wiedzą to nie ma nic wspólnego), ile o mentalność i pewien rodzaj wrażliwości. Bo jakimi informacjami się dzieciaki przerzucają, to ja dobrze wiem, ponieważ jeżdżę codziennie tramwajem, mijam nawet moje stare gimnazjum. ;]
Dobrze, że mamy takich pisarzy na naszym rynku skierowanych do młodszego odbiorcy. Zobacz jakim wydarzeniem była seria Zmierzch. Niby skierowana do młodszego pokolenia (mam na myśli szkoły podstawowe, gimbazy i liceum), a i tak później do kina szli osoby po 20:). Ja przyznaje byłem na jednym z tych filmów. Jednak to nie dla mnie.
Też próbowałem się ze „Zmierzchem”, z filmami. To jedne z najgorszych blockbusterów, jakie widziałem… Przyzwyczaiłem się, że tego typu produkcje, nawet jeśli skrajnie głupie, to jednak stanowią chociaż mierną rozrywkę. A to było takie
A co do Twojego pierwszego zdania – tak, zgadzam się, tacy autorzy są potrzebni. :]
Odpowiem jednym zdaniem. Niech robią filmy typu „hobbit”, wtedy mamy rodzinne kino wypełnione piękną fantastyką.
Akurat szczególnym fanem ekranizacji „Hobbita” nie jestem, ale mimo wszystko zgadzam się z Tobą. :-]
No proszę, Mortka święci triumfy, gdzie się nie obejrzę.
Sam też mam zamiar się wziąć za jego kolejne książki – w szczególności, że o innych powieściach też same pozytywne rzeczy słyszę. :-]