Szesnasty tom z Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela nie jest moim pierwszym zetknięciem z twórczością Granta Morrisona. Czytałem jego „Action Comics” wydawany w ramach „New 52” i może nie krwawiłem przy tym zbyt mocno, ale mimo wszystko po chyba około 10 zeszytach po prostu wymiękłem. Trzymając się tematu „New 52”, jego najnowsze „Batman Incorporated” odstraszyło mnie prawie natychmiast. Miałem styczność z „All-Star Superman” i też to mocno odchorowałem. Ba, czytałem również wywiad, w którym upierał się, że Batman jest gejem. Zresztą, nadal chcę podjąć się tego wyzwania i poczytać ciut starsze zeszyty z Brucem Waynem w roli głównej, w których właśnie Grant Morrioson maczał palce, a które – jak się zdaje – wywracały uniwersum DC do góry nogami.
Wróćmy jednak do tematu przewodniego – właśnie przeczytałem „Z jak Zagłada”, czyli początek przygody Morrisona z X-Menami i… nadal nie rozumiem, czemu akurat ten autor obrósł takim kultem. Zresztą, w sumie kultem zasłużonym, gdyż zeszyty jego autorstwa ponoć na ogół się świetnie sprzedawały. Najwyraźniej to ja mam jakiś prywatny problem z oswojeniem się z jego estetyką.
„Z jak Zagłada” zaczyna się i kończy… trochę nigdzie. Szczęśliwie, w przypadku rozpoczęcia historii z pomocą przychodzi wydawnictwo Hachette, które skrótowo nakreśla minione wydarzenia. Cyklop i Wolverine wracają właśnie z misji ratunkowej. W wyniku najświeższego odkrycia poczynionego przez Bestię i Profesora X (znanego też jako Wózek), mają zahaczyć jeszcze o Ekwador w drodze powrotnej. Jak się okazuje, wpadają w sam środek niezłego g… zamieszania. Oto istota, której dotąd nie znali, Cassandra Nova, dobrała się do Master Molda, czyli gigantycznej fabryki Sentineli.
Problem z tym komiksem jest taki, że wszystko dzieje się za szybko. Konsekwencje czynów Cassandry są gigantyczne nawet z perspektywy czytelnika, który uniwersum X-Menów zna tak raczej umiarkowanie i to głównie z kina i animacji. Owszem, epickie historie są mile widziane – sęk w tym, że w tym komiksie wszystko dzieje się ot tak, lekką ręką, zaś jeden bardzo istotny zgon nawet nie został pokazany na kartach komiksów. Wyraźnie autorowi starczyło wspomnienie o skutkach tych wydarzeń w dwóch-trzech dymkach dialogów, po co budować napięcie. Przypomina mi to sytuację z „Upadku Avengers”, gdzie przełomowymi wydarzeniami autorzy sypali jak z rękawa, a śmierć rozdawali postaciom niczym groteskowe cukierki. „Z jak Zagłada” nie wywołuje żadnych emocji – umiera ważna postać, a jej odejście jest kwitowane tylko krótkim stwierdzeniem faktu i niczym więcej. Zaś bohaterka, która jako jedyna przeżyje brutalną masakrę, robi wrażenie, jakby nie odcisnęło na niej to żadnego piętna.
Do wszystkiego dokłada się jeszcze oprawa wizualna, która po prostu mi się nie podoba. Kreska Franka Quietleya zrobiła na mnie raczej lekko karykaturalne wrażenie, zaś nowy projekt kostiumów wygląda tak, jakby X-Meni na zimowe ferie planowali wyskoczyć na narty w Alpy. Myślę, że na negatywny odbiór rysunków ma również wpływ fakt, że „Astonishing X-Men” od duetu Whedon/Casaday podobali mi się tak bardzo i ciężko jest teraz czytać/oglądać coś innego.
W jakimś stopniu cieszy mnie fakt, że wątek z „Z jak Zagłada” będzie jeszcze kontynuowany na łamach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Inaczej taka lektura byłaby czasem kompletnie zmarnowanym, ponieważ nic z niej nie wynika. To tylko wycinek większego wątku fabularnego, i to wycinek mały, gdyż raptem cztero-zeszytowy. Możliwe, że gdy się ta seria pod nadzorem Granta Morrisona rozwinęła i nabrała pędu, to naprawdę wciągała. Jednak na podstawie samego „Z jak Zagłada” ciężko to stwierdzić.
Styl Franka Quietly jest dość osobliwy i mi osobiście nie przypadł do gustu, ale to nic przy tym co wyrabiali panowie Ethan Van Sciver i Igor Kordey w kolejnych numerach. Traktuję „Z jak Zagłada” jako przedsmak przed „Imperials”. Tak samo jak „New X-Men Annual” z 2001 r. To właśnie tam zadebiutował Xorn i John Sublime z ekipą U-Men.
O widzisz, takie miałem coś wrażenie, że między „Z jak Zagłada” i „Imperialnymi” coś było – wychodzi na to, że wspomniany przez Ciebie Annual.
A czy dwaj wymienieni przez Ciebie artyści brali już udział w „Imperialnych”? Pytam, bo na niektóre kadry mi się patrzyło już tak bardzo ciężko…
Tak, „Imperialni” to w większości dzieło tych dwóch panów. Frank Quietly narysował #121-122, 126, Ethan Van Sciver #118, 123, a Igor Kordey #119-120, 124-125.
Ha, dzięki za szczegółowe rozpisanie! Tak z ciekawości – czy jesteś jakoś związany z fanpagem WKKM? Pytam, ponieważ tam ludzie strzelają takimi danymi z podobną lekkością, stąd skojarzenie. :]
Akurat mnie „Z jak zagłada” przypadł do gustu, chociaż zgadzam się z Tobą w sprawie urwanego nagle zakończenia (chyba najchudszy tom w serii WKKM) i kreski rysownika.
A co do strojów to jestem fanem „jednolitych” strojów a’la Ultimate X-men czy też filmowych odpowiedników i żałuję że nie zostali przy tym pomyśle.
Na śmierć postaci w komiksach superbohaterskich już dawno dostałem znieczulicy, bo i tak
UWAGA MOŻLIWY SPOILER
prędzej czy później wrócą za grobu 🙂
KONIEC SPOILERA
Masz zamiar zrecenzować wszystkie komiksy z WKKM czy tylko wybrane numery?
Tak, to chyba najkrótszy tom – może jeszcze Wolverine może z nim konkurować, ponieważ też składał się z 4 zeszytów. Z kolei Imperialni nadrabiają, mają chyba łącznie 9 części. :]
Z tą śmiercią superbohaterów niestety jest dużo smutnej racji, ale… mimo wszystko lubię, gdy takie sceny są zrobione odpowiednio epicko. W kontekście tej „ulotności superbohaterskiej śmierci”, ciekaw jestem czy/kiedy Peter Parker powróci między żywych.
Odpowiadając jeszcze na ostatnie pytanie – miałem ambicję, żeby wszystkie zrecenzować, ale zrobiły mi się spore zaległości… Może jeszcze uda się narobić. :-]
Aha, i witam na mojej stronie! To był chyba Twój pierwszy komentarz. :-]
Dzięki 🙂 To był mój pierwszy ( i miejmy nadzieję, że nie ostatni 🙂 ) komentarz.
Wracając do tematu, śmierć i powroty superbohaterów muszą być super i nie powiem, jeśli powrót herosa do żywych jest pokazany świetnie, logicznie to ja jestem jak najbardziej za.
Problem w tym, że śmierć superherosa to ostatnim czasem jedynie tymczasowa odskocznia, która zamiast zaszokować czytelników to wywołuję jedynie uczucie „to obstawiamy zakłady kiedy postać wróci do żywych” ( chociaż to co zrobili z Parkerem to naprawdę był szok 🙂 )
I już na koniec czy te powroty nie psują komiksów w których pokazano naprawdę bardzo dobrze śmierć postaci jak choćby
UWAGA KOLEJNY SPOILER
śmierć Kravena w Ostatnich Łowach Kravena? Czy też Jean Grey po sadze Phoenixa?
I PO KRZYKU 🙂
„( i miejmy nadzieję, że nie ostatni 🙂 ) ”
Też mam taką nadzieję. :-]
„I już na koniec czy te powroty nie psują komiksów w których pokazano naprawdę bardzo dobrze śmierć postaci”
W pełni się zgadzam, że jest tu problem. Szczerze mówiąc, w ten sposób Marvel popsuł mi śmierć agenta Coulsona w „Avengers” – ów sobie powrócił do życia w „Agents of SHIELD” i… po epickiej scenie. A uwielbiałem ten fragment filmu, naprawdę.
Kurde, Koz, czy ty wsadziłeś kadr w którym Nova zostaje zabita siedząc w Cerebrze? Pytam, bo czytałem tylko 1. zeszyt tego komiksu, gdy to 10 lat temu Dobry Komiks wydawał właśnie „W jak wymarcie”. Tak, tak nazywał się ten wątek w pierwszym wydaniu.
Dobra, z racji na to, że i tak mi pokazałeś „finał”, to przeczytałem jeszcze 3. część. Napisałeś o czterech zeszytach, ale „Zagłada” ma tylko 3.
Historia jest krótka i nie zdawałem sobie z tego przez te wszystkie lata. Szybko się zaczęła i skończyła, ale widzę że dołożyła parę mocnych wątków. W sumie 3. zeszyt ratuje dwa pierwsze, które – może ze względu że poznałem je, gdy to dziecięciem byłem – nie spodobały mi się.
Rysunki Quitely’a obrzydzały mnie jak miałem 13 lat i robią to do dzisiaj. Jest w nich coś naprawdę niepokojącego. Wszystko jest lekko zdeformowane i nie mówię tu o Hanku, ale nawet o potencjalnie ślicznej Jean czy Emmie.
Ot taka ciekawostka, dokończyć historię, którą poznałem w podstawówce. Finiszuje dodatkowo…hmm… Zapowiedzią Civil War? To samo uniwersum, 616 i jakoś dwa lata przed tym eventem. Nie skuszę się pewnie na dalsze poznawanie historii. I tak nie kupuję Wielkiej Kolekcji, bo zwyczajnie nigdy nie mogę na nią trafić.
Bez paniki, kadr o którym piszesz jest z początku komiksu 😉
Pisałem o innym kadrze, Koz podmienił obrazek na mniej spoilerowy jak mniemam. 😉
dobrze „mniemasz” 😀
Tak, jak tylko przeczytałem komentarz, to uznałem, że faktycznie jest coś na rzeczy i podmieniłem kadry. Więcej na ten temat w którymś komentarzu powyżej :]
A przepraszam, czy Beast to kanonicznie kociej mordy dostał, czy to taki przypadkowy głupi pomysł rysownika? Bo ja jestem wychowany na klasycznych X-Menach ze wczesnych lat 90. (TM-Semic się kłania), i tam, tak samo jak we wszystkich chyba adaptacjach animowanych, Hank jest po prostu duży i niebieski. Kociej mordy nie ma.
Wynika to – jak dla mnie: niestety – z wydarzeń w uniwersum Marvela. Jakoś chyba niedługo przed tym, jak stery przjął Morrison, część mutantów przechodziła coś, co się nazywa „secondary mutation”. Hank przez to stał się bardziej koci, a Emma mogła zamieniać się w diament.
Ale tak – ta wizualizacja Bestii jest ciężka do przełknięcia. Inna sprawa, że to można powiedzieć o wszystkich postaciach w tej serii.
Powiem tak – to nie do końca był spoiler (akcja inaczej się rozwija), ale to nie zmienia faktu, że Twoja uwaga jest w 100% trafna. :-] Czasem po prostu tak się skupiam na braku spoilerów w tekście, że zapominam o tym samym przy ilustracjach. Poprawione, dzięki. :]
Co do obszerności – na pewno tylko 3? Byłem święcie przekonany, że jednak cztery zeszyty.
„Rysunki Quitely’a obrzydzały mnie jak miałem 13 lat i robią to do dzisiaj. Jest w nich coś naprawdę niepokojącego. Wszystko jest lekko zdeformowane i nie mówię tu o Hanku, ale nawet o potencjalnie ślicznej Jean czy Emmie.”
Z tym, że niektóre rysunki są niepokojące, zdecydowanie się zgadzam i w kilku miejscach uznałbym to za plus (jedna czy dwie sceny z Cassandrą mi się podobały). Ale np. Emma i Jean były po prostu brzydkie, a kontekście pięknych postaci to… coś nie tak. ;]
Fakt, akcja ma inny koniec, ale i tak były to dość „mocne” kadry, jak dla kogoś kto nie czytał komiksu do końca. 😉
Wydaje mi się, że wątek ma 3 zeszyty, tak twierdzi moje wydanie DK, tak samo mówi Wikipedia (New X-Men #114–116), może dorzucili jeszcze jeden zeszyt w Kolekcji?
Kadry były mocne, nie wypieram się. Jeszcze raz dzięki za zwrócenie uwagi. :]
Co do numerologii zeszytów – nie będę się upierał przy swoim i obstawiam, że masz rację. Jakoś tak napisałem, ponieważ mam taki schemat myślowy, że „przecież nie wsadzą do tomu mniej niż cztery zeszyty”. A jednak wsadzili.
Czytałem New X-men jeszcze jak był wydawany przez Dobry Komiks. Moim zdaniem to najlepsza seria z mutantami. Podobała mi się do tego stopnia, że zacząłem zbierać kontynuacje w oryginale. Mam już prawie całe anglojęzyczne Planet X i Here comes tomorrow. Uwielbiam postać Xorna i szarość świata przedstawionego przez Morrisona. Wydarzenia są nieprawdopodobne, a bohaterowie przy tym dość ludzcy (pomijając ich czarny humor).
Będę chciał to Planet X doczytać – z ciekawości, czy to wszystko do czegoś w ogóle zmierza. Na razie te scenariusze kompletnie do mnie nie przemawiają (a nie ratuje ich to, że – jak się okazało – między „Z” i „Imperialnymi” Hachette zrobiło dziurę w postaci, bodaj, jednego annuala).
Nic mi o tym nie wiadomo. Dobry Komiks wydał niepełną serie, która była całym „W jak wymarcie” (zgodnie z ówczesnym tłumaczeniem) i fragmentem Imperialnych. Nie mam poczucia, żeby tam była jakaś luka.
Planet X- jest takie sobie, ale Here comes tomorrow, to klasyka. W tej mini serii wypada 150 numer X-men, więc sporo się dzieje. Za pewne musiałeś słyszeć (jeśli nie to tu MEGA SPOILER), że w Planet X umiera Jean Grey i Magneto, a w Here Comes Tomorrow sam Wolverine.
Sprawdziłem też na wiki – tak, między „Z” i „Imperialnymi” był jeszcze annual, w którym poznawało się Xorna i Sublime’a.
Widzę, że cały run nie jest jakoś powalająco długi (bodaj 41 zeszytów), więc może uda mi się łyknąć.
Ja nie rozumiem jednej rzeczy w tym komiksie: Czemu kombinezony X Menów z symbolem X wyglądają tu jak swetry czy kurtki zimowe? Czy tylko ja mam takie wrażenie?
PS: A Xavier to „Wrotkarz” a nie „Wózek” 😉
Czekam na recki AMH i Young Justice.
„Kreska Franka Quintleya zrobiła na mnie raczej lekko karykaturalne wrażenie, zaś nowy projekt kostiumów wygląda tak, jakby X-Meni na zimowe ferie planowali wyskoczyć na narty w Alpy. ”
Nie tylko Ty masz takie wrażenie. :-]
A w którymś tłumaczeniu „X-Men” (w sensie – pierwszej części filmowej trylogii) właśnie Wolverine nazwał Xaviera Wózkiem i tak mi jakoś zapadło w pamięci. ;-]
Co do ostatniego zdania – będą, będą.
ja też nie do końca rozumiem zachwyty nad tym komiksem; „zagłada” została przez wszystkich przyjęta z takim spokojem, jakby chodziło o zmianę prognozy pogody. Generalnie opowieść może być, ale szoku nie ma. Rysunki są przyzwoite, jednak nie bardzo mi się podobają niektóre postaci – np. nie mogę strawić Logana w tym wydaniu. W komiksie dzieje się dużo i szybko – może pęd współczesnego życia nakazuje twórcom streszczanie się ?
Logan jest niestrawny, ale nie wiem, czy mnie jeszcze bardziej nie męczył Cyklop – w rurkach, kurce puchowej i z tym dziwnym wyrazem twarzy.
Mi chodzi po głowie doczytanie reszty tej serii w wydaniu Morrisona – jestem ciekawy, czy to do czegoś zmierza. Do tego może bym spróbował jeszcze kilku innych jego komiksów i już bym wtedy w końcu wiedział, czy jego kultowość jest dla mnie, czy nie (na razie wygląda na to, że nie).
Mi ani „Z jak zagłada”, ani „Imperialni” nie podeszli. Nawet nie chodzi o rysunki, które rzeczywiście są dość kontrowersyjne, ale od razu bym ich nie skreślał. Generalnie nie przemawia do mnie idea takiej nemezis – ani jej przekozackość, ani geneza, ani sposób przegranej. Naprawdę, X-meni są tak bogatą grupą, że możnaby o nich wszystko napisać, a padło na coś tak oklepanego jak „zły brat bliźniak”.
Mi się z tym „złym bratem bliźniakiem” wydawało, że Morrison miał ochotę zrobić sobie pole do popisu (wiesz, mordowanie w łonie matki, te klimaty). Inna sprawa, że… tak, to po prostu było nieciekawe.
Przeczytałem tom New X-Men Imperialni. Dobrze że wydałam na niego tylko 8 zł. Najlepsza część ta wydana wcześniej przez DK, historia Imperialni to nudna opowieść całkowicie nie wciągająca, znużyła mnie okropnie a finał to jakiś żart. Rysunkowo poziom trzyma tylko Ethan Van Sciver najlepsze kadry to ten ze SWAT i jak Wolvi wyciąga pazury w deszczu, to on powinien być rysownikiem całego tomu, tylko u niego kobiety wyglądały ładnie. Quitely to przeciętny wyrobnik, ale kobiety to u niego masakra Jean chwilami wygląda jak stara miotła. Igor Kordey i jego rysunki to chałtura na odwal zwłaszcza ten Wolverine jak Urson.
Wolverine, mimo zdolności regeneracji, został w tej serii dramatycznie okaleczony. ;] Jean była fatalna, ale chyba jeszcze bardziej nie mogłem patrzyć na Emmę Frost z tym jej plasterkiem przyklejonym na biust.
I wszystkie sceny z tą mutantką plującą jadem… Nie, po prostu nie.