Autorem tekstu jest OsaX Nymloth.
Seria Grand Theft Auto jest obecna w growym krajobrazie już od tak dawna, że ciężko sobie wyobrazić komputerową (i konsolową) rozrywkę bez tej sztandarowej serii od Rockstar. Od lat kolejne odsłony tego cyklu ustawiają poprzeczkę na nowym poziomie i definiują to, jak powinna wyglądać gra sandboxowa. Otwarty świat, żywe i przekonujące miasto, mnóstwo rzeczy do zrobienia i to wszystko w wysmakowanej oprawie graficznej podkreśloną odpowiednią muzyką.
Wielu już próbowało doścignąć Rockstar, ale do dzisiaj za króla gier z otwartym światem należy uznać już wcale nie tak świeże GTA IV. Przygody Niko Bellica pokazały konkurencji miejsce w szeregu, prezentując fenomenalnie odzworowane miasto, pełne detali i atrakcji, spojonych zaskakująco dorosłą linią fabularną. Kiedy wydawać już by się mogło, że jedynym zagrożeniem dla GTA jest jej następna odsłona, tudzież bardzo wyczekiwane przez chyba wszystkich graczy Watch Dogs, na scenie pojawiło się coś zupełnie nowego i z miejsca wymierzyło kopniaka wszystkim zainteresowanym. Panie i Panowie, czas na wycieczkę do Hong Kongu! Miasta dla nas orientalnego, rządzonego przez triadę i skorumpowanych polityków. Miejsca, w którym miesza się bieda i bogactwo, supernowoczesne technologie i stare świątynie.
Oto Wei Shen, który jest naszym protagonistą, zaś Hong Kong to jego miasto rodzinne, do którego wraca po latach przebywania w San Francisco. Shen jest policjantem, a powrót do miasta (z którego, nomen omen, miał nadzieję uciec na dobre) jego dzieciństwa nie jest w żadnym razie przypadkiem: został on bowiem wybrany do infiltracji triady i dotarcia do szefa wszystkich gangów rządzących metropolią. Wybór nie mógłby być lepszy: nasz bohater nie tylko wyróżnia się świetną kondycją fizyczną, co pozwala mu na bieganie po całym mieście i pokonywanie przeszkód w stylu parkour, znanym chociażby z serii Assassin’s Creed. Shei jest także mistrzem sztuk walki i bez problemu może uporać się z całą bandą przeciwników. Nie stroni także od broni palnej, a do tego ma kontakty z młodości, które pozwalają mu wejść w szeregi lokalnego gangu. Dalej już od gracza pozostaje dopilnowanie, aby piąć się coraz wyżej w hierarchii triady, jednocześnie starając się nie zostać zdemaskowanym i pamiętać o ostatecznym celu podczas dokonywania kolejnych, nieprzyjemnych uczynków dla szefów hongkondzkiej mafii.
Podczas gdy seria GTA i chociażby Saints Row często i gęsto rzucają w gracza dowcipami oraz nawiązaniami do popkultury, Sleeping Dogs pozostaje stosunkowo poważną produkcją – w której i owszem, jest miejsce na śmiech, ale gra trzyma się zdecydowanie bardziej realistycznej konwencji. Ujawnia się to chociażby mechaniką misji, po wykonaniu których nasze wyczyny są oceniane zarówno z perspektywy stróża prawa, jak i żołnierza triady wykonującego rozkazy. Z jednej strony, staramy się dbać o to, aby podczas misji nie ucieriały osoby postronne i nie niszczyć przesadnie miasta – z drugiej, gansterzy wymagają, abyśmy byli możliwie jak najbardziej brutalni dla wrogów i wykazywali się dużą kreatywnością w ich unieszkodliwianiu. Dobrze oceniona misja z obu stron pozwala na zgarnięcie większej ilości doświadczenia, które z kolei pozwala na odblokowywanie kolejnych, przydatnych umiejętności – warto więc starać się w miarę możliwości zadowolić zarówno bandziorów, jak i przełożonego w komisariacie. Dwie ścieżki rozwoju – triady i policjanta to jednak nie wszystko, Wei może rozwijać się również w kolejnych dwóch ścieżkach: popularności oraz w sztukach walki. O ile te drugie rozumieją się same przez się i wymagają odnajdywania specjalnych nefrytowych rzeźb dla dawnego mistrza i nauczyciela, o tyle popularność zdobywamy dokonując po prostu dobrych uczynków dla lokalnej populacji Hong Kongu. Czasami wymaga to pomocy z długiem, wyłudzenie odszkodowania albo zemsty na nieuczciwym konkurencie.
Pretekstów do zwiedzania całego miasta mamy już więc na starcie sporo. A jest co zwiedzać, całe miasto jest bowiem podzielone na cztery główne dzielnice. North Point, będące najludniejszym, ale i najbiedniejszym rejonem metropolii stanowi zarówno punkt startu i zaczepienia dla naszego bohatera, z którego szybko zaczniemy poznawać kolejne oblicza Hong Kongu. Bogaty i spływający wręcz dostatkiem Central, ekskluzywny Aberdeen raz będące przemysłowym sercem miasta Kennedy Town. Każda z dzielnic jest zróżnicowana i rozpoznawalna na pierwszy rzut oka, jednocześnie zachowując tę samą, trącącą orientem atmosferę. Każdą z miejscówek warto odwiedzić, nawet jeśli nie wypełnia się aktualnie żadnej misji. Znaleźć tam bowiem można nie tylko czasami naprawdę piękne widoki tudzież interesujące miejscówki, ale również można natknąć się na ukryte skrzynki z pieniędzmi, kapliczki zapewniające bonusy do zdrowia, czy też krótką, nieco losową misję. Do tego miasto wypchane jest atrakcjami takimi jak nielegalne wyścigi, bary karaoke, miejsca obrotu nie do końca legalnymi samochodami, czy też szulernie. W Hong Kongu nie sposób się nudzić, jeśli akurat nie walczymy z bandą wkurzonych gansterów z konkurencyjnej triady, to zapewne pijemy herbatkę ziołową, oddajemy się relaksującemu masażowi, hakujemy kamerę bezpieczeństwa, ubezpieczamy partnera w radiowozie albo szukamy kolejnego cacka do jednego z domów. A to tylko część możliwości, jakie Sleeping Dogs oddaje w ręce gracza. Co więcej, każda z tych czynności ma sens i nie nudzi się, zaimplementowane zaś minigierki stosowane przykładowo przy otwieraniu drzwi wytrychem lub włamywaniu się do sejfu, są proste ale i satysfakcjonujące.
Wróćmy na chwilę do tematu walki, która jest jednym z najważniejszych atutów gry – osoby, które grały w jedną z nowszych pozycji o Batmanie z miejsca poczują się jak w domu, bowiem Sleeping Dogs czerpię wyraźną inspirację z dzieł Rocksteady. Walcząc z wrogami, Wei odwołuje się do wszystkich nieczystych sztuczek, jakie tylko mogą dać mu przewagę w starciu – nie tylko więc naparzamy przeciwników pięściami i kopniakami z półobrotu. Poza szeregiem combosów i możliwych kombinacji ciosów, możemy także kontrować przeciwników – którzy w odpowiednim momencie zaznaczani są na czerwono, dając nam czas na reakcję – oraz wykorzystywać elementy otoczenia. Te zaś zazwyczaj są porozstawiane po okolicy i tylko czekają, żeby zrobić naszym przeciwnikom krzywdę. Wei więc nie tylko zasypuje wrogów gradem ciosów, ale oszołomionych wyrzuca za barierkę, wiesza na haki do mięsa, traktuje piłą tarczową albo nawet wrzuca na głowy ryb-pił. Bywa brutalnie, ale i czasami dość groteskowo, kiedy w końcu kurz opadnie, a cała okolica zasłana jest zakrwawionymi ciałami. Walka w Sleeping Dogs jest nie tylko obowiązkowa, ale przede wszystkim znakomicie wykonana i strasznie przyjemna: mechanika walki jest świetnie zrealizowana, a kolejne grupy oponentów wita się z uśmiechem na ustach.
Jednakże nie tylko walką policjant pod przykrywką gangstera żyje – podczas przemierzania miasta cały czas przydatne są rozmaite pojazdy, które pomimo dość mocno arcade’owego i momentami dziwnego sposobu prowadzenia, dają odpowiednią frajdę z rozwijania dużych prędkości. Od czasu do czasu zasiądziemy również za sterami łodzi, a dodatkowym smaczkiem jest wszechobecny system rankingowy. Na bieżąco jesteśmy informowani, jak długi był nasz ostatni skok samochodem, albo ilu przeciwników unieszkodliwiliśmy celnym strzałem w głowę – wyniki zaś są porównywane z innymi graczami, co dodatkowo działa mobilizująco i sprawia, że pobyt w Hong Kongu zdecydowanie się przedłuża. Na osobną uwagę zasługują spotykane podczas gry postaci, z których żadna nie robi wrażenia wyrwania z kontekstu, albo bycia tylko pionkiem potrzebnym do poruszenia akcji do przodu. Spotykani bohaterowie posiadają własne charaktery i motywacje, każdy wydaje się być odpowiednio przekonywujący, niektórych się lubi, niektórych szczerze nieznosi. Plejada postaci jest całkiem spora, od podejrzliwego gangstera z gangu Weia, poprzez nieustannie knujących szefów triady, po przedstawicieli policji starających się współpracować z Shenem dla dobra obywateli. Do tego fabuła stanowi nie tylko pretekst do pokonywania kolejnych band przemytników, rzezimieszków i im podobnych, ale autentycznie wciąga i sprawia, że momentami naprawdę można się zastanowić nad obecnymi motywami działania protagonisty. Szkoda tylko, że pomimo wielokrotnego sugerowania potężnego dylematu Shena – pomiędzy wypełnianiem jego obowiązków jako policjanata, a coraz większym brataniem się z członkami swojego gangu, których zaczyna traktować jak rodzinę – potencjał historii nie został w pełni wykorzystany, a i samo zakończenie może pozostawić pewien niedosyt.
Na zakończenie warto poświęcić kilka słów oprawie graficznej oraz muzyce. Ta ostatnia to przedstawicielka jednej z najlepszych, licencjonowanych ścieżek muzycznych, jakie kiedykolwiek pojawiły się w grach. Może i nie jest na równie imponującym poziomie jak to, co mieliśmy okazję usłyszeć w Grand Theft Auto IV lub w GTA: Vice City, ale nie pozostaje daleko w tyle. Wśród sporej liczby stacji radiowych, coś dla siebie znajdą zarówno sympatycy elektronicznych dźwięków, rapu jak i fani gitarowych brzmień. Są stacje serwujące orientalną muzykę relaksacyjną, klasyczne popowe i rockowe kawałki, jedna ze stacji specjalizuję się w ciężkich, metalowych dźwiękach podczas gdy jeszcze inna serwuje bodajże chiński hip hop. Wisieńką na szczycie tortu jest stacja z muzyką klasyczną, która z miejsca stała się moim ulubionym wyborem: nie ma to jak pędzenie ulicami Hong Kongu po zmroku, pośród kolorowych i migających neonów podczas słuchania Rise of the Valkyries Wagnera.
Osobną kwestią jest grafika: jeśli macie odpowiednio mocny komputer, będziecie zachwyceni tym, co oferuje Sleeping Dogs. Zwłaszcza, jeśli pobierzecie bezpłatny zestaw podrasowanych tekstur – gra wygląda bowiem oszałamiająco. Miasto pełne jest detali, piesi podążają ulicami w pogoni za własnymi sprawami, samochody mijają kolejne skrzyżowania podczas gdy na ich karoserii odbijają się setki neonów. Szczególnie pięknie Hong Kong wygląda po zmroku i podczas deszczu – efekt mokrych powierzchni i odbijających się świateł na asfalcie należy do jednych z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. Małe mistrzostwo świata. Jedyne co można grze zarzucić, to dość mała liczba polygonów na niektórych modelach przechodniów oraz fakt, że po kilkudziesięciu godzinach rozgrywki widziało się już w zasadzie każdą wersję przeciwników i każdy model pieszego. Pomimo tego, dzieło United Front Games pozostaje jedną z najładniejszych gier dostępnych na PC – i to z solidnie wykonanym sterowaniem, co nie jest normą dla sporej części portów z konsol.
Podsumowując, Sleeping Dogs jest produkcją bardzo, ale to bardzo dobrą. Nie wybitną, ale naprawdę niewiele jej brakuje, aby móc śmiało uznać, że mamy nowego króla sandboxów. Ciekawa i dorosła historia, solidne postaci i świetna mechanika w zasadzie każdego aspektu gry, połączona z dużym i urozmaiconym światem orientalnego Hong Kongu – to wszystko sprawia, że grę tę warto polecić w zasadzie każdemu szanującemu się graczowi. Świetna oprawa audiowizualna znakomicie dopełnia ten produkt, któremu naprawdę niewiele można zarzucić poza nieco słabą fabularnie końcówką, dość dziwnemu prowadzeniu pojazdów oraz okazjolanych glitchy, których jednak nie sposób uniknąć przy grze tej wielkości.
Sam właśnie siekam i jestem, póki co, niemalże zachwycony. Bardzo solidny tytuł, który kupił mnie innym podejściem do gangsterskiego sandboxa. Broni tu jak na lekarstwo, zaś nacisk położony na walkę wręcz wyszedł rewelacyjnie. I do tego ten Hong Kong… Bajeczne połączenie. Mam w planach zrobienie platynki na PS3. ;-]
Nie ma to jak szaleńca jazda po Hong Kongu przy dźwiękach muzyki klasycznej. Ta jedna stacja wygrała wszystko, co się dało. 😉
Mi się podobają też te różne orientalne nuty – dodają klimatu Hong Kongowi. :-]
Oczywiście, stacja serwująca lokalne hity jest także git. Fajny jest fakt, że jedna z tych gwiazdek jest de facto w grze czymś więcej niż „głosem z radia” i na jej przykładzie jest ukazywany kolejny ciąg zależności pomiędzy biznesem, a triadą. Naprawdę dobrze przemyślane. Gdyby ta końcówka była ciut lepsza… 😉
Mi do końcówki jeszcze dużo brakuje… Na razie jestem kawałek po masakrze na ślubie (od dwóch-trzech tygodni nie wracałem do gry)…
Przeszedłem Sleeping Dogs jakieś pół roku temu, gdy było dostępne na Plusie na PS3. Świetny tytuł! Bawiłem się naprawdę wspaniale, zdecydowanie najlepsza gra w jaką grałem w ciągu ostatniego roku. Nie dalej niż tydzień temu skończyłem Saints Row The Third i mimo, że to też bardzo dobry tytuł – nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia. Sleeping Dogs jest brudne – przez to tak soczyste i wyraziste. Wczułem się w tę grę na tyle, że jadąc na misję, która była ślubem – długo czasu siedziałem u krawca i wybierałem odpowiedni garnitur. Co prawda potem gra sama ubrała Shena w jakąś szmatę i zepsuła mi tym trochę radochę… Ale imersja jest. 🙂 Planuję kupić wersję pudełkową w przyszłości, by zagrać raz jeszcze. Co prawda kusi ta wypasiona grafika na piecu, ale mój komp i tak jej nie uciągnie.
Grafika na PC, z tego co widzę, jest niesamowita. Trochę jak różnica między Oblivionem na konsolach i blaszaku (z tych gier, które ogrywałem na obu platformach).
W Saints Row też pogrywam (też było w PS+ ;-]) i, choć jest zabawne, na razie kompletnie mnie nie porwało. Sleeping Dogs jest o niebo lepsze i żałuję, że od paru tygodni nie miałem czasu, żeby na dłużej do tej gry zasiąść. :]
W poprzednim komentarzu napisałem „długo czasu”… Brawo ja.
Ja w Świętych grałem z kolei na kompie (Humble Bundle za pare dolarów ;]) i potrzebowałem paru godzin by się wczuć. Często mam problemy, by wczuć się w dany tytuł (np. seria God of War – naprawdę fajna, ale przechodziłem ją z trudnem, bo… nie chciało mi sie), ale akurat w Saints Row 3 gra się śpiewająco. Szczególnie, że ma bardzo duży plus w stosunku do GTA4 – można bez problemu wezwać sobie ziomków na akcję. W ostatnim GTA było to możliwe tylko po odpowiednich wyborach fabularnych, tu z kolei po prostu czuje się to, że ma się „ekipę”. Oczywiście Nico był inną postacią niż jest główny protagonista w SR… Ah, rozpędziłem się. Tak czy inaczej, warto dać tej grze szansę. Chociażby dla humoru. 🙂
Niestety Obliviona nie ogrywałem na żadnej platformie, ale kojarzę że różnica była spora. 🙂
Ja mam pierwszego God of Wara za sobą i właśnie robię w nim speed runa – niesamowicie się wkręciłem w ten tytuł. Jestem strasznie ciekawy, czy pozostałe odsłony też mi tak podejdą – mam w planie kupno tych dwóch zestawów pod dwie remasterowane części (jedynkę mam od kolegi, w cyfrowej dystrybucji).
A co do Obliviona… raczej nie ma do czego wracać. Jeśli nie znasz The Elder Scrolls, to raczej polecam Morrowinda albo Skyrima. :]
Wszystkie God of Wary trzymają równy poziom i myślę, że jeżeli podoba Ci się część pierwsza, nie ma siły, by kolejne Ci się nie spodobały. Może warto sięgnąć od razu po tę pełną kolekcję – God of War 1/2/3/Chains of Olympus/Ghost of Sparta/Ascension. Słyszałem, że jest wydanie pierwszych pięciu gier w jednym pudełku, ale nie mogę teraz tego znaleźć. Może coś mi się pomyliło. 😉 Sam skończyłem God of War 1-3 i choć trudno było się czasem przemóc, by siąść i pograć, to wszystkie zostawiły pozytywne wspomnienia. Są dość wymagające, ale satysfakcjonujące. No i trzecia część obfituje w najbardziej imponujące walki z bossami w historii gier.
Ograłem Skyrima na 40 czy 50 godzin i to jedyna cześć Starszych Zwojów w którą grałem. Morrowind i Oblivion jakoś nigdy mnie nie przekonywały, pomijam już że grafika w tym pierwszym trochę mnie przerażała. Zresztą do tej pory na Khajiitów patrzę podejrzliwie.
Co do Morrowinda, to po zainstalowaniu kilku modów wygląda po prostu kosmicznie – to niesamowite, co fani potrafią zrobić. :-]
Natomiast cztery części God of War (jeden, dwa, Chains oraz Ghost) udało mi się dziś nabyć drogą kupna. :-]
No i nagle mnie tymi modami zachęciłeś do zagrania… Może kiedyś. 🙂
Dobry zakup, nie będziesz myślę żałował. Pozdrów ode mnie Deimosa. 🙂
Mody są kosmiczne, naprawdę. :-] Poszukaj np. na YT jakiś filmików typu „Morrowind HD” czy coś, na pewno znajdziesz masę materiałów, które zapewniają opad szczęki.