Można go kochać, można go nienawidzić, ale jedno jest pewne – nazwisko Straczynskiego przykuwa uwagę. Jeśli o mnie chodzi, szybko się przekonałem, że za napisane przez niego komiksy warto się brać – choćby dlatego, że lekturze towarzyszą na ogół silne emocje, choć nie zawsze pozytywne, jak już zostało wspomniane. Bardzo go polubiłem po pierwszych zeszytach Spider-Mana, których był scenarzystą – słyszałem jednak, że później jest gorzej. Czytałem też „Superman: Earth One”, o którym na pewno jeszcze napiszę, a w którym się szczerze zakochałem. I teraz przyszła kolej na Thora. Mimo że bohater ten nie jest szczególnie bliski memu sercu, nazwisko Straczynskiego na okładce ósmego tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela sprawiło, że byłem ciekawy zawartości.
Nie znając za bardzo tła, można mieć wrażenie – słuszne chyba – że „Thor: Odrodzenie” to taki delikatny, niezbyt radykalny reboot serii. Raz, że mamy do czynienia z zaczętą od nowa numeracją w ramach „volume 3”. Dwa, że postać Thora zostaje na dzień dobry czytelnikom trochę przybliżona, ale też od razu rzuca się w oczy fakt, że uniwersum bynajmniej nie zostało wykastrowane z kilku dekad naleciałości. Szczęśliwie, krótkie wprowadzenie do tego tomu WKKM przybliża nam wydarzenia, którymi zakończyło się „volume 2”, więc można się mniej więcej połapać w historii. Ale… no właśnie, „mniej więcej”. Przyznaję, że, jako osoba nie mająca wiedzy o Thorze, która by wybiegała poza filmy, nawet po skończonej lekturze paru rzeczy nie wiedziałem.
Otóż, Thor ukrywa swoją prawdziwą tożsamość pod nazwiskiem Donalda Blake’a, utalentowanego, dobrodusznego lekarza. Innymi słowy, niezależnie od aktualnej postaci, Thor co do zasady zajmuje się ratowaniem ludzkiego życia. Sęk w tym, że po lekturze „Odrodzenia” mam wrażenie, jakby bóg piorunów i doktor Blake byli od siebie jakimś stopniu niezależni – jakby Thor był mieszkańcem ludzkiego ciała, ale nie do końca jego gospodarzem. A przynajmniej nie jedynym. Niestety, ciężko tę kwestię rozstrzygnąć bez poratowania się wikipedią.
Mimo wszystko, sam komiks prezentuje historię całkiem ciekawą. Na koniec „volume 2” Thor, jak się wydawało, pożegnał się ze światem żywych i zajął się wiecznymi łowami u boku kompanów. Niestety, jego duch nie mógł na zbyt długo zaznać spokoju – Thor, mimo unoszenia się w niebycie, wyczuwa, że Ziemi może zagrażać niebezpieczeństwo, i że jego obowiązkiem jest powrócić między żywych. Tak też się dzieje. Niestety, gromowładnemu bardzo szybko zaczyna doskwierać samotność – w trakcie Ragnaroku poginęli wszyscy jego krewni i przyjaciele. Thor ma jednak wrażenie, że ich dusze nadal istnieją i znajdują się w stanie snu w ludzkich ciałach. Szybko się jednak okazuje, że ktoś porywa ludzkich nosicieli, by Azgardczycy nigdy nie mogli wrócić do swych boskich postaci.
Z jednej strony opowieść mnie wciągnęła, z drugiej zaś – podobnie do „Astonishing X-Men: Obdarowani” – kończy się dosłownie nigdzie. Owszem, może jeden pomniejszy wątek zostaje zamknięty, ale mimo wszystko miałem wielkie uczucie niedosytu. W przeciwieństwie jednak do wspomnianych X-Menów, nie był to niedosyt tak wielki, by chcieć od raz sięgnąć po ciąg dalszy. Wydaje mi się, że problem tkwi w tym, iż Thor w tym wydaniu po prostu nie wzbudza zbytniej sympatii. Choćby dlatego, że spuszcza ostry łomot Iron Manowi, a że nie mamy skąd znać podkładu tego sporu, cała sytuacja wydaje się cokolwiek mało interesująca i dziwna.
Oprawa graficzna „Odrodzenia” też zostawiła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony żadnemu z kadrów Oliviera Coipela nie można odmówić uroku i pieczołowitego wykonania, zaś panele prezentujące potyczki boga piorunów są naprawdę dynamiczne. Z drugiej zaś strony, coś nie do końca przemówił do mnie projekt samego Thora – szczerze mówiąc, ma lekko neandertalską urodę i przypomina brakujące ogniwo. To też pewnie nie wpływa pozytywnie tworzenie nici sympatii między czytelnikiem a postacią.
W ogólnym rozrachunku, „Thor: Odrodzenie” jest miłą lekturą, ale w stosunku do innych scenariuszy Straczynskiego, z którymi miałem już styczność, całość jest zaskakująco neutralna, żeby nie powiedzieć: nijaka. Jeśli wpadnie Wam w ręce, można przeczytać, miło spędzając czas, ale jeśli dotąd uważaliście Thora za niezbyt intrygującego bohatera, to ta powieść obrazkowa raczej nic w tej materii nie zmieni.
Świetnie się czytało, nie tyle Thora co Twój tekst 😉
Kupiłem tom, żeby dać szansę bohaterowi, którego strasznie słabo znałem. No bo Straczynski, no bo mityczny wygląd Thora, który mnie z kolei oczarował (jest w nim taka prymitywna siła, rysy człowieka sprzed wieków, trwającego od zawsze).
Nie nastawiałem się wcale, dostałem ładnie narysowane powieścidło, które równie dobrze mogłoby obyć się z jednym dymkiem na stronę. Sprzedałem komiks, ale nie będę wspominał go źle bo raz, że się pouśmiechałem do motywu lokalnej amerykańskiej społeczności, dwa – dowiedziałem się o alter ego bohatera.
Nie oglądałem w sumie kinowego Thora. warto teraz wyhaczyć dvd?
Cieszę się, że tekst się dobrze czytało. :]
Filmowy Thor, tak uczciwie, jest chyba najsłabszym filmem Marvela (nie licząc Hulka, bo on jakoś tak trochę poza skalą jest…). Za krótki, jak na liczbę wątków, wszystko trochę zbyt szybko się działo, przez co wyszło raczej mało wiarygodnie. Ale obejrzeć warto, jako że to wszystko składa się na jedną, większą całość.
A co do komiksu jeszcze – podobnie, nie mam złych wspomnień, cieszę się, że czytałem, ponieważ w końcu wiem coś więcej o Thorze. Inna sprawa, że Hachette mogłaby się pofatygować i na dzień dobry choć trochę wytłumaczyć, jak działa to alter ego Thora. Czy to hokus-pokus, ugryzienie przez radioaktywną błyskawicę czy ki diabeł.
Wola boska
Zawsze mi się przypomina tekst Tony’ego Starka „Nie wierzę w żadnego boga, mimo że dwóch już poznałem”.
Komiks elegancko narysowany, tylko beznadziejnie rozwiązane zakończenie. To znaczy mam na myśli politykę wydawcy – dostaliśmy niekompletną historię, która najprawdopodobniej (nie znamy pełnej listy tytułów) nie zostanie dokończona. A szkoda.
Mnie najbardziej uderzył pomysł z Lokim. To było dziwne. Nawet bardzo, choć w kontekście dopełnienia swojej misji jakiś sens ma.
Zgadzam się – w „X-Men: Obdarowani” przynajmniej jakiś wątek się zamykał. Tu? Nie za bardzo. Według mnie, jeśli o ten aspekt chodzi, zaraz później powinien być wydany drugi tom Thora (zakładając, że nie kończyłby się takim cliff-hangerem). Albo nie powinien być wydawany w ogóle. To tak jakby wydali tylko pierwszy tom „Winter Soldier”, czyli bez większego sensu. Ale, niestety, taki już jest urok tego typu kolekcji.
Sprytne, dostałem powiadomienie przez maila.
„X-Men” nie posiadam, więc się nie wypowiem. Racja, mogli dać coś innego z tym bohaterem, co zmieściłoby się całe w jednym tomie, wtedy problem zostałby rozwiązany.
Disqus jest niesamowitym narzędziem – jeśli masz możliwość zainstalowania na swoim blogu, gorąco polecam. :]
A co do X-Menów – jeśli będziesz miał okazję, warto przeczytać (i pooglądać – rysunki Casadaya są genialne!). Mi się tak spodobali, że od razu przeczytałem kolejnych 20-parę zeszytów.
Czeka na półce, a ja nie mogę się doczekać.
Co Cię w takim razie powstrzymuje przed lekturą? Czasu brak? :]
Co do Straczynskiego, to wydaje mi się, że w przypadku Spider-Mana mocno dostał rykoszetem (słusznie czy nie, to ciężko powiedzieć), gdy Joe Quesada wytarł sobie mordę tą postacią w historii „One More Day”. Tak jak śledziłem Pajęczaka i run tego pierwszego z zapartym tchem i czystym zainteresowaniem, tak po zmianie status quo i naprawdę syfnej zagrywce dalsze zeszyty olałem i Parker dla mnie po prostu umarł. Paradoksalnie jego przygody zacząłem czytać ponownie po shejtowanym przez wielu ostatnim twiście z Octopusem. Póki co jestem zadowolony i „The Superior Spider Mana” czyta mi się nad wyraz dobrze.
Też mi się wydaje, że Stracz oberwał za cudze winy – swego czasu czytałem z nim (albo z którymś z jego współpracowników) wywiad, w którym było jasno określone jego stanowisko: on nawet nie chciał, by jego nazwisko pojawiło się na okładce „One More Day”.
I, wiesz, paradoksalnie ja też zacząłem aktywniej czytać Spideya dopiero teraz – trochę na tej zasadzie, że chciałem się przekonać, jak długo w skórze Petera będzie siedział Octopus. Mam z tą serią spory problem – niektóre zeszyty są naprawdę przyzwoite, inne, jak dla mnie, fatalne. Do tego, uważam, że postać Parkera było można pchnąć w tym kierunku bez tego całego hokus-pokus z zamianą osobowości. Innymi słowy: pomysł na „wyostrzenie” postaci Spider-Mana jest bardzo dobry. Natomiast droga, jaką obrano do tego realizacji tego pomysłu… no ja nie mogę przełknąć Octopusa w roli Spideya.
Przywróćcie mu brodę w końcu – Thor bez brody to nie Thor.
Thor to chyba od wieków już nie ma brody. Szczerze mówiąc, ja go nawet z brodą za bardzo nie kojarzę… ostatnio w WKKM był Thor rysowany przez Romitę Jr., w którym ów nord też raczej preferował poranne golenie.
Nie wiem w ogóle jak można było zaprojektować Nordyckie bóstwo bez brody. Bez niej wygląda jak gitarzysta Christian Metalu.
Fakt, nordyccy bogowie są trochę jak krasnoludy – ma się wrażenie, że nawet kobiety powinny mieć brody…
Legendy mówią, że podczas porodu najpierw rodzi się sama krasnoludzka broda. Dopiero po kilku miesiącach wyrasta na niej reszta krasnoluda. 🙂
Zapachniało Pratchettem. :-]
U nas na polskim najszybciej można było zarobić pałę za wypracowanie bez zakończenia:) Teraz wiem, jakie to denerwujące. Thor nie jest postacią, którą tygryski lubią najbardziej, ale ten komiks akurat ma wiele fajnych elementów humorystycznych, które bardzo są w moim guście. Kreska także zasługuje na pochwałę.
Może Twoja polonistka powinna przedyskutować tę sprawę z redakcją Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela? ;-] Mam wrażenie, że przypadłby im się wykład na ten temat…