Przyzwyczaiłem się już, że komiksy publikowane w ramach akcji marketingowej związanej np. z premierą gry bardzo często pozostawiają wiele do życzenia w zakresie jakości. I, szczerze mówiąc, obstawiałem, że kiedy Marvel robi komiksowy wstęp do własnej adaptacji własnego komiksu, sytuacja będzie wyglądała zgoła inaczej. Myślałem, że i oprawa wizualna wysypie mi flamastry z tornistra, i scenariusz zerwie beret z głowy. A tak się nie stało. Zamiast świetnie rozplanowanego majstersztyku, przeczytałem… ot, zwykły, niewyróżniający się niczym komiks.
Akcja „Movie Prelude” (świetna, chwytliwa nazwa) rozgrywa się między drugą częścią „Iron Mana” a ostatnim filmem z uniwersum Marvela, czyli „Avengers”, i zajmuje się jedną, ale za to faktycznie frapującą kwestią. Przyznaję, że sam się zastanawiałem, jak będzie wytłumaczony brak War Machine podczas jatki z obcymi na terenie Nowego Jorku. Oczywiście, domyślałem się, że miały tu rolę względy praktyczne – byłby to dodatkowy bohater, do tego znacznie mniej wyrazisty od wszystkich pozostałych. Mi jednak chodzi o wytłumaczenie fabularne. Teraz już wiem, że kiedy Tony i spółka ratowali ziemię przed inwazją, War Machine rozbijał się między innymi po Azji, polując na Dziesięć Pierścieni. Tak, to ta sama grupa terrorystyczna, która porwała Starka w pierwszej części filmu, i która powróci pod wodzą Mandaryna w filmu części trzeciej.
Muszę tu przyznać, że choć takie wytłumaczenie nie było niezbędne, to mimo wszystko cieszę się, że się pojawiło. Lubię, kiedy tego typu serie filmów są spójne, a Marvelowi ta sztuka udaje się na razie całkiem przyzwoicie. Co więcej, w komiks zostało wplecionych sporo nawiązań do filmów, zaś finał wręcz idealnie zgrywa się klimatem z „Avengers”.
Wydawać by się mogło, że „Movie Prelude” to kawał solidnej roboty, skoro tak go chwalę, prawda? Niestety, rzeczywistość jest znacznie bardziej brutalna. Owszem, założenia są bardzo przyjemne, całość wplata się w spójną całość, dobrze współgrającą z filmowym uniwersum. Niestety, wykonanie już znacząco odstaje od reszty. Po pierwsze, „Movie Prelude” jest niemiłosiernie krótkie – składają się na nie tylko dwa zeszyty po 20 stron każdy. Po drugie, wizualna strona komiksu też nie powala. Owszem, jest całkiem przyzwoita, ale bardzo jej daleko do poziomu, który był trzymany przez cały „volume 5”, niedawno zresztą zakończony. Pytanie więc brzmi – czy do takiego projektu nie było można zatrudnić ludzi, którzy znają się na Iron Manie jak mało kto? Nie mówię, że to miało być drugie „Extremis”, ponieważ trzeba zachować odrobinę rozsądku, ale czy mimo wszystko całość nie mogła iść bardziej w kierunku poziomu prezentowanego przez „Five Nightmares” i resztę komiksów panów Matta Fractiona i Salvadora Larroca?
Czemu tak bardzo dziwi mnie umiarkowany poziom „Movie Prelude”? Powód jest jeden – to genialny moment na zaprezentowanie Iron Mana jeszcze szerszej publiczności. Domyślam się, że znacznie więcej osób obejrzy trzecią część filmu niż kiedykolwiek sięgnie po komiksy z Tonym Starkiem w roli głównej. Czy nie byłoby więc dobrze z okazji premiery filmu wypuścić dobrze wypromowany komiks, który prezentuje taki poziom, że oczy same zaczynają łzawić od nadmiaru epickich paneli? Wydaje mi się, że to mogłaby być całkiem dobra zagrywka. Znając życie, specjaliści z Marvela znają odpowiedź na to pytanie pewnie znacznie lepiej ode mnie, ale z drugiej strony… co by stracili, gdyby naprawdę ktoś przyłożył się do „Movie Prelude”?
Świetnie, że wpadłeś na pomysł przybliżenia komiksu.. o którym nawet nie wiedziałem. Szkoda, że Marvel zrobił z tego typowego 'licencjaka’ na szybko. Trochę przypomina to sytuację z grami video dołączonymi do promocji filmu..
Jestem natomiast ciekaw jednej rzeczy.. Jak wygląda tutaj połączenie komiksowych 10rings z Mandarynem i.. tych z filmu, z Mandarynem? Czy tutaj też w sprawę zaplątany jest przystojniak aka Edward Nigma z Batman Forever? Mam wrażenie, że powstały tu dwie niezależne linie czasowe/uniwersa, jak w przypadku Amazing/Ultimate, choć to w sumie oczywiste od czasu pierwszych X-Men. Chodzi mi o to czy komiks jest ulotką do filmu czy regularnym tie-inem Warmachine/Iron-Mana?
Sam dowiedziałem się o tym komiksie kompletnie przez przypadek. A co do Twojego pytania – przy tej ilości włożonej „pracy”, powiedziałbym, że to broszurka, która mogłaby być dorzucana do rodzinnego zestawu popcornu w kinie.
Jeśli chodzi o 10 Rings, w komiksie wygląda to dokładnie tak, jak te sceny z filmu, w których Rhodes poszukiwał Mandaryna w, bodaj, Azji. Czyli wiesz – wpadanie do jakiejś zapyziałej meliny etc. Sam Mandaryn w ogóle się w komiksie nie pojawia, tylko jego organizacja.
Swoją drogą, tak sobie myślę, że ten „licencjak” mógłby być genialnym sposobem na promowanie komiksów Marvela w innych krajach. Zrobić z tego np. 5-zeszytową, solidną historię z epickimi ilustracjami i sprzedawać co miesiąc w kiosku. Wydaje mi się, że komiksy mogłyby wtedy skorzystać na hype’ie wokół filmu.
Może gdyby za każdym razem podmienili scenerię na adekwatną do kraju, w którym zeszyt jest wydawany.. wiesz taka lokalna promocja, TRACH! Warmachine wpierdziela się do iglo, BACH! Warmachine ma na celowniku latynosów w faweli, ŚWIST! Warmachine dostał wpierdol na polskim osiedlu a zbroja już rozebrana jedzie na dwóch wózkach.. 😀
Myślę, że to byłoby nawet bardziej prestiżowe od „widowkówkowych” filmów Woody’ego Allena. 😀
To nie jest dodawane do popcornu? To jest sprzedawane?!
Yup. A przynajmniej z tego, co kojarzę. To też jest, swoją drogą, sztuka – umieć sprzedać broszurkę reklamową. xP
Ciekaw jestem twojej reakcji na właściwy film…
Bo mi się podobał, poza przesadnym humorem, i zwrotem akcji, za który ma gigantyczny minus
Tekst już napisany – ale jako że wyszedł strasznie długi, potrzebuję jeszcze trochę czasu na jego poprawienie. ;-]
Komiks mimo że krótki to nawet mi się podobał, zwłaszcza sposób w jaki przedstawiono organizacje Dziesięć Pierścieni na czele której stoi Mandarin.
Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o filmie Iron Man 3, który jak dla mnie na razie jest najsłabszym filmem z Iron Manem i najsłabszym filmem z MCU, chociaż trudno mi go uznać za część MCU.
Tony tworzy coraz gorsze zbroje, są wadliwe i w większości rozwalają się jakby były z plastiku lub szkła. Przez 95% filmu Tony i tak działa bez zbroi za to upodabnia się do Bonda.
Głównym złym jest A. Killian facet który w komiksie miał dwie strony i się zabił.
W filmie Killian zaczyna jako ofiara losu, podobna do E. Nigmy z Batman Forever a staje się tym złym bo Tony go olał i zostawił na dachu.
Grany przez Bena Kingsleya Mandarin to Trevor.
.
Kurcze, mam już niby gotowy tekst o IM3, ale ciągle mi brakuje czasu, żeby go poprawić i wrzucić. Poruszam w sumie większość kwestii, o których powyżej napisałeś, więc mam nadzieję, że Cię zainteresuje. :]