Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Not Just KoZ #5: O dziewczynie skaczącej przez czas

N

Autorem tekstu jest Dariusz „Carnifici” Pastuszka.

Dałem sobie proste wytyczne: „Napisz recenzję, która zachęci ludzi do kontaktu z japońskim kinem animowanym”. Jak zawsze powiedzieć łatwo, zrobić już trochu gorzej, jednakże cóż może być trudnego w napisaniu kilku słów o filmie, który łączy w sobie romans, dramat (a przynajmniej okruchy życia) i fantastykę naukową? Wszak takie połączenie trafi do każdego. Wyzwaniem jest jednak zrobić to tak, by na jednej produkcji z Kraju Kwitnącej Wiśni się nie skończyło.

Fabuła filmu kręci się wokół Makoto Konno, gimnazjalistki jakich wiele, którą wyróżnia tylko to, że zamiast przesiadywania w babskim towarzystwie, preferuje spotkania z dwójką przyjaciół i wspólną grę w baseball. Sytuacja niewiele się zmienia, gdy przez z pozoru przypadkowy bieg wydarzeń, staje się posiadaczką zdolności do cofania się w czasie. Ową moc wykorzystuje trywialnie, chcąc wypełnić każdy dzień zabawą i powtarzaniem wielokrotnie tych samych atrakcji. Niemniej, sielanka trwa krótko. Okazuje się bowiem, że tak z pozoru przyjemne korzystanie ze „skoków w czasie”, przynosi tragedie i kłopoty innym ludziom z jej otoczenia, a odkręcenie wszystkiego, staje się tytanicznym wysiłkiem. A początkowo łatwa opowieść, przemienia się w dramat z przesłaniem.Początkowo planowałem porównać poszczególne elementy tego i innych animowanych filmów japońskich z tą samą dziedziną filmów pochodzących z USA, jednakże po dłuższej chwili doszedłem do wniosku, że jest to bezcelowe. Różnice może nie zawsze są oczywiste, ale zazwyczaj łatwe do zauważenia i to na każdej płaszczyźnie. Poczynając od zarysu fabularnego, idąc przez kreskę i udźwiękowienie, na przesłaniu i „niekoniecznie szczęśliwych zakończeniach”, kończąc. To po prostu trzeba zobaczyć i zapewne polubić, by w pełni zrozumieć fenomen japońskiego sposobu przedstawiania świata, ale wybór i tematyczny rozrzut jest na tyle duży, iż każdy znajdzie pozycję odpowiadające jego gustom.

Ale, żeby nie przynudzać… Twórcy „Toki wo Kakeru Shoujo” wykazali się niezwykłym kunsztem przy tworzeniu każdej z postaci, niezależnie od ich roli. Pierwsza scena filmu, którą jest monolog Makoto, przedstawia ją na tyle prawdziwie, że wręcz nie sposób jej nie polubić. Tak samo, jeśli chodzi o jej przyjaciół – poznajemy ich aspiracje, pragnienia, problemy. Nawet siostra – pożeraczka puddingów – mimo niewielkiej roli, jaką odgrywa, wykazuje wyrazistość oraz własną osobowość.

Jeśli zaś chodzi o kreskę i grafikę, to można tylko gratulować. Ręcznie rysowane tła nie raz spowodują że zatrzymamy na chwilę film, by lepiej się przyglądnąć, choćby domostwu głównej bohaterki. Animacja bohaterów także zasługuję na pochwalę, choć z rzadka mogą irytować chowające się cienie.

Oprawa muzyczna również zasługuję na medal. Utwory wykorzystują głównie dźwięki fortepianu, które potrafią wyrazić – zależnie od tempa – całą gamę emocji. A słyszeć je będziemy przez większość trwania filmu. Natomiast voice-acting, choć wykonany perfekcyjnie, to diametralnie różna i wręcz osobista kwestia. Ja osobiście preferuję zawsze oryginalne udźwiękowienie japońskie, korzystając z napisów angielskich, jednakże nie raz dane mi było poznać osoby, które mimo preferowania produkcji japońskich, nie potrafią zdzierżyć ich języka i dubbingują każdy film. Cóż… Co kto lubi.

Szczerze powiedziawszy, cały czas się zastanawiam, czy zachęciłem choćby do sięgnięcia po przytoczoną produkcję. Jasne, poleciłbym ten film chyba każdemu, kto ukończył te 14 lat, tak by zrozumiał całe przesłanie, ale to wciąż jest produkcja orientalna, diametralnie różna od tego, z czym dotychczas spotykał się nieobznajomiony zachodni odbiorca. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jeśli ktoś po tej recenzji nabrał ochoty na kontakt z japońską animacją, to na jednej produkcji się nie skończy.

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Michał Blaumann
13 lat temu

Po kilku podejściach do kinematografii z kraju Kwitnącej Wiśni w zasadzie strawiłem niewiele produkcji. Najbardziej lubiane to Ghost In The Shell oraz Spirited Away: W krainie bogów, które jest po prostu bajeczne i przepiękne :).Jednak po przeczytaniu powyższej recenzji chyba skuszę się na kolejne podejście :)Pozdrawiam.

Dariusz Pastuszka
Reply to  Michał Blaumann
13 lat temu

Ciesze się wielce, bo głównie taki był mój zamiar gdy pisałem tą recenzję, po prostu zachęcić :). Wybacz najmocniej tak późną odpowiedź, ale tydzień był przegięty -.-. Taki deadline w wydaniu szkolnym.

KoZa
Reply to  Michał Blaumann
13 lat temu

A próbowałeś może „Cowboy Bebop” albo „Wolf’s Rain”? Sam jestem umiarkowanym miłośnikiem anime, ale np. w „Cowboy Bebop” jestem po prostu zakochany. :]

Sakora
Sakora
13 lat temu

Opowieść jest piękna, trochę szalona, jednak niezmiernie wbija się w pamięć… Warto zobaczyć i dać unieść się jej pięknemu, niepokojącemu rytmowi…

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

4
0
Would love your thoughts, please comment.x